AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kraina wielkich malarzy

Malowniczość, gen malowniczości, odwieczny pociąg do szarpiących serce polskie, gardło polskie dławiących krajobrazów, najlepiej bitewnych, olejną farbą, kamerą lub atramentem stwarzanych, ogromnych, na całą ścianę, na cały ekran, na całą ryzę papieru, na pół gazety. Malowniczość od zawsze i na zawsze szlachetna i godności pełna. Malowane bajki są jak powietrze, jak chleb, jak woda.

Wstrząsająca odmowa, jakiej Wanda udzieliła absztyfikantowi z Niemiec. Heroiczne zwarcie małego szewca ze smokiem wawelskim. Nieśmiertelność przebitego tatarską strzałą gardła krakowskiego hejnalisty. Jagiełło pod Grunwaldem zasłuchany nad gołymi mieczami w grom sunących od lasu fraz Bogurodzicy. Migotanie skrzydeł husarii pod Wiedniem. Biała niczym gołąbek pokoju klatka piersiowa nieprzejednanego Rejtana. Wybuchowy lot Ordona. Aria cymbałów Jankiela. Na bruku krzyk ruin fortepianu Chopina. Dziewice lecące za anglezującymi ułanami. Szable nasze nad czołgami czarnymi, jeszcze „Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki...” w Stoczni, jeszcze „Janek Wiśniewski padł”, jeszcze kosy na sztorc, jeszcze... Maluczko brakło, a zapomniałbym! Przecież jeszcze ja, no, prawie ja – Głowacki, Bartosz Głowacki, chłop prosty, gaszący czapką lont armaty, co pod Racławicami miała zabić Ojczyznę naszą!

Tak, ja jako prawie ja. I jeszcze nieogarniona armia porównywalnych malowniczości bogoojczyźnianych. U nas od zawsze, rok po roku, wiek po wieku – malowanie bombastycznych cudactw na całą ścianę. Tak od zawsze i dziś – nie inaczej. Na przykład – Dorota Segda, wielka aktorka Narodowego Starego Teatru. Kiedyś Wanda nie chciała Niemca – dziś Segda nie chce Stanisława Markowskiego. Tam i tu - ta sama, identycznie szlachetna, pełna troski o los Ojczyzny malowniczość. O co chodzi? Co się stało?

Nie ma co tracić czasu na detale, każde polskie dziecko dobrze wie, co się stało. Otóż, na przedstawieniu Jana Klaty Do Damaszku Markowski nie wytrzymał. Dorosły chłop zwyczajnie nie wytrzymał sypiącego się nań ze sceny estetycznego paździerza, wstał, wyryczał swój protest i widownię Starego Teatru opuścił wraz z innymi. Kropka. Koniec. To się stało. Tyle się wydarzyło. Czyli, precyzyjnie sprawę roztrząsając, po aptekarsku wszystkie za i przeciw ważąc, normalny obserwator nie może nie orzec, że w istocie – gówno się stało. Ejże? Czyżby tylko tyle? Ależ skąd!

Normalny obserwator, któremu nie po drodze z pensjonarską histerią i egzaltacją, otwiera internet i markotnieje. Oto Segda tworzy wstrząsająco malowniczy krajobraz. „Artyści przestali być bezpieczni”, powiada. „Byłam przerażona”. „Nie przeżyłam tego nigdy w życiu”. „Miałam wrażenie, że mi się to śni”. „Gdyby ci ludzie nie mieli gwizdków, ale pałki albo kałasznikowy, to zaczęliby po prostu strzelać”.  Rzecz jasna, że zaczęliby strzelać, nie ma się co oszukiwać – przecież gwizdek to tak naprawdę maszynowy karabin jest, tylko że gwiżdże. To po pierwsze. Po drugie zaś – gdyby ci ludzie mieli myśliwce F-16 – to by nad sceną nimi latali, próbując rakietami powietrze-ziemia w Segdę i resztę aktorów trafić. Zaś gdyby kupili w sklepie za rogiem atomową łódź podwodną – niechybnie wpłynęliby pod scenę i przy pomocy dyskretnego peryskopu ruchy niczego nie świadomej, biednej Segdy śledząc, od dołu by na nią torpedami polowali, przy okazji co minutę w pogoń za Globiszem jądrowe psy wypuszczając. Tak, zmarkotniał normalny obserwator, zmarkotniał i poczuł potęgę bitewnej malowniczości, i już go nie zdumiewają finalne, powłóczyste niczym akermańskie stepy pociągnięcia pędzla Segdy. „Coś się dzieje złego w naszym państwie”. I wreszcie ostatni kolorek Segdy, wisienka na płótnie, plama wstrząsająca, plama-Pytia, plama-przestroga dla śmiertelnie zagrożonej Ojczyzny ukochanej. „Takie akcje prowadzą do tego, że potem pali się książki...”. Bolesna jest czarna gorycz trzech ostatnich kropek. Normalny obserwator pojął, co one znaczą. Po paleniu książek zaczyna się palenie ludzi w obozach zagłady, po czym mamy syberyjskie łagry, Katyń oraz rzeź Powstania Warszawskiego. Wszystko to się powtórzy nieuchronnie, o ile Naród nie ryknie „Stop!!!” Stanisławowi Markowskiemu i bojówkom jego. Amen.

Bojówki? Nie inaczej. Idąc za internetowym wpisem anonima, co zapiał: „Bojówki Moherowych beretów nie śpią” – krytyk Łukasz Drewniak maluje słowem malowniczy portret bojówek Markowskiego, dybiących na Bogu ducha winnych rewolucjonistów ze Starego. Krytyk Mrozek Witold wyje o gigantycznej, zorganizowanej nagonce na ansambl Jana Klaty. Mike Urbaniak zaś – krytyk, którego od Lucusia, słynnego ostatniego husarza Sławomira Mrożka różni tylko to, że Lucuś swe gimnazjalne, napuszone dyrdymał wypisywał pokątnie, ołówkiem na ścianach publicznych szaletów lub patykiem na topniejącym śniegu w lasku pod miastem, dzielny Mike natomiast swoje rewelacje głosi otwarcie – otóż, tenże Mike grzmi: „Lokalnym dziadom nie podoba się linia repertuarowa teatru, kąsają więc ze wszystkich stron”, po czym krasi grzmot swój subtelnym sztychem: „Szczekanie małopolskich kundli”. Coś jeszcze? Istnieją jakieś inne, świeże malunki w sprawie najpiekielniejszej zbrodni, której dopuścił się Markowski? Oczywiście – jest jeszcze fundamentalne płótno Romana Pawłowskiego, dzieło, jeśli o jego moce duchowe chodzi, na Polskę całą.

Pawłowski, największy malarz krajobrazów rychłej zagłady, głosi, że incydent w Starym Teatrze miał wymiar nie tylko artystyczny. „To kolejny po spaleniu tęczy na pl. Zbawiciela dowód na to, że konflikt polityczny w Polsce przenosi się na obszar sztuki. Protestujący w Starym Teatrze posługiwali się tą samą retoryką co „patrioci” z Marszu Niepodległości”. Słowem, jest źle, jest bardzo źle i tragicznie się to skończy, jeśli władza nie zareaguje. Apeluje więc Pawłowski do samego Olimpu. „Prezydent Warszawy zapowiedziała, że odbuduje tęczę. Czekam na deklarację ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego”. Minister już się zdeklarował. Osobiście nie słyszałem jego twardej obrony Starego Teatru przed siłami ciemności, lecz z opowiadań wiem, że słowa ministra krążyły bliziuteńko kategorii spiżowych: Polska Racja Stanu, Obowiązki Wobec Kultury Narodowej, Troska O Przyszłość.

Niebywałe! Chłop do teatru poszedł, nie wytrzymał sypiącego się nań ze sceny estetycznego paździerza, wstał, wyryczał swój protest i wyszedł – a tu się okazuje, że w istocie nie wstał, nie wyryczał i nie wyszedł, tylko specjalnie wojnę wielką wypowiedział wszystkiemu, co dobre i piękne, a zwłaszcza nowoczesne w kraju naszym! Wojna zatem! Wojna potworna nas czeka! Wolność artystyczna, wolność słowa, godność teatralnych rewolucjonistów, awangardzistów śmiałych, co ducha Ojczyzny ku świetlanej przyszłości pchają odważnie i bezkompromisowo – w śmiertelnym zagrożeniu. Ba, cała Polska zagrożona śmiertelnie! Wiadomo przecież: od rzemyczka – do koniczka! Trzeba się zbroić! Trzeba stanąć, by bronić Ojczyzny przed bezlitosnymi hufcami Markowskiego, który nie jest Markowskim – zwyczajnym sobie teatromanem krakowskim, bo jest Hitlerem, Stalinem, Dmowskim, Hannibalem Lecterem oraz Bin Ladenem północy! Niech wspomogą nas premier Tuska i prezydent Komorowski! Niech generalicja moździerze i myśliwce podeśle! Niech papież Franciszek specjalną encyklikę w obronie teatru Jana Klaty, czyli Polski całej, stworzy! „Bogurodzico, Dziewico...”! „Boże coś Polskę...”! „Janek Wiśniewski padł...”! „Za tę dłoń, podniesioną nad Polską...”! Dopomóż, wesprzyj nas, historio nasza, pełna malowniczych krajobrazów!

Polski gen malowniczości jest nie do usunięcia. Nie do zdławienia jest nasz wrodzony talent do robienia gigantycznych bitewnych wideł z byle igły. Odkąd sztuka na świecie istnieje, w krainach normalnych ludzi zawsze ktoś sztuki nie wytrzymuje  a to w teatrze, a to w kinie, a to w muzeum, a to w filharmonii, gdziekolwiek. W końcu opowieści o zgniłych jajkach i pomidorach nie zostały wyssane z palca. Bywa tedy, jak było od zawsze: ludzie tupią, wyją, gwiżdżą, buczą, wychodzą lub śpią niczym zabici. I tyle. Czasem tylko gest taki szerszą rozmowę o sztuce rozpoczyna – ale o sztuce właśnie, nie o czymś innym. A u nas? U nas z punktu – wojna totalna, śmiertelny bój o wszystko, jeno nie o sztukę samą w sobie. I na tym polega zmysł taktyczny wielkich naszych malarzy epoki odzyskanej wolności. 


Ich odpustowe, patologicznie troskliwe i pełne dyskretnych łez płótna – subtelnie zasłaniają istotę sprawy całej. Oto pół narodu dysputę o odpustowych dyrdymałach malarzy od wielu dni prowadzi, niepoczytalna spirala bombastycznych portretów Polski jakoby zdrętwiałej pod zamarłym nad jej głową toporem demona o imieniu Stanisław się rozkręca – a w Starym Teatrze Klaty estetyczny paździerz spokojnie się sypie, jak się sypał i sypać będzie. Ale o tym nikt nie prawi, co nie dziwota. Kiedy Ojczyzna w potrzebie – rozmowy o teatrze należy odłożyć na inny termin.

22-11-2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany jas
    jas 2013-11-25   09:31:10
    Cytuj

    Dokładnie !