AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Księżniczki i żaby

Fot. Karol Budrewicz  

Była sobie Księżniczka, która uważała, że jest żabą, i była Żaba, która uważała, że jest księżniczką. Księżniczka Żaba mieszkała w zamku, a Żaba Księżniczka w stawie. I pewnie nigdy by się nie spotkały, gdyby nie to, że Księżniczka Żaba miała już tego dość. Żaba Księżniczka też miała dość, ale nie bardzo wiedziała, co z tym zrobić, a Księżniczka Żaba wiedziała, choć mała jeszcze była i wiedziała niewiele.

- Dokąd idziesz, Księżniczko? – pytały pałacowe lustra, kiedy sunęła przez pałacowe korytarze.
- A idę nad staw.

Dlaczego akurat nad staw, nikt nie miał pojęcia. Dorośli pomyśleliby, że pewnie z rozpaczy, ale my przecież nie jesteśmy dorośli i nie mamy jeszcze czarnych myśli, nieraz mamy tylko po prostu dosyć. I tyle.

Staw był niedaleko, więc Księżniczka doszła tam tak szybko, że ani się obejrzała. Stanęła nad stawem, spojrzała w lustro wody i zobaczyła Żabę. Oczy Księżniczki rozszerzyły się z radości, bo była przekonana, że widzi swoje odbicie w wodzie. A oczy Żaby rozszerzyły się jeszcze bardziej, bo pomyślała, że widzi swoje odbicie w niebie.

- Wiedziałam, że jestem żabą, a nikt nie chciał mi wierzyć – powiedziała Księżniczka.
- Wiedziałam, że jestem księżniczką – powiedziała Żaba jak umiała.  
I stoją tak tam do dzisiaj, wpatrzone w siebie. I szczęśliwe jak nikt.

Pisałem poprzednio o jednorazowości naszego teatrzyku. Teatrzyk nasz powstaje spontanicznie. Temat pojawia się przeważnie w głowie Jaśminowej Panienki: jakiś obraz, jakieś słowo, jakiś dźwięk. A potem swobodna żegluga po morzach i oceanach Kokardenii. Raz z lepszym skutkiem, raz z gorszym. Zawsze dobijamy do jakiegoś portu, ale jaki to port, zależy od tego, na jakich żaglach płyniemy, co nam się akurat rozwinie. To, co później zostaje zapisane w dzienniku podróży, nie podlega prawie żadnej obróbce literackiej. Zapis przedstawień prezentowanych na Najmniejszej Scenie Świata jest w miarę wierny. Lubię jednorazowość naszego teatrzyku, bo zawiera w sobie cudowną w tym przypadku niepowtarzalność…

Jednorazowość w dorosłym, poważnym teatrze irytuje mnie. Nie ma w niej niepowtarzalności. Już wyjaśniam, o co chodzi. Tak naprawdę nie wiem, co było pierwsze i zgadywał nie będę; przedstawię rzecz z mojego punktu widzenia. Oto powstaje tekst, dramat nawet, a w porywach to tragedia albo komedia albo piękne pomieszanie. W każdym razie zakładam, że dzieło jest godne uwagi. Udało się napisać coś wartościowego dla teatru. Autor posiedział nad dramatem parę miesięcy albo i dłużej, doprowadził swój tekst do „używalności scenicznej”, co zauważają dyrektorzy teatrów i decydują się na wystawienie. Piszę w liczbie mnogiej, ale na koniec powinienem przejść na pojedynczą, bo na prapremierę decyduje się jeden, co w sumie jest rzeczą logiczną. W końcu ile może być prapremier? No przecież wiadomo: powiatowa, wojewódzka, krajowa, europejska, azjatycka i światowa… Ale żarty na bok. Na prawy albo na lewy. Wszystko jedno.

W każdym razie odbyła się ta prapremiera, powiedzmy w Gdańsku, pół roku temu. Z sukcesem. I można by powiedzieć, że dobrze. Gdyby nie okazało się, że jednak źle. Nie o sam sukces tu chodzi, ale o sam fakt wystawienia. Jeśli jakaś polska współczesna sztuka została zrealizowana w jakimś mieście w Polsce, raczej nie ma szansy, żeby została wystawiona w innym mieście, choćby po kilku latach. Napisałem raczej, bo jeszcze takie rzeczy się zdarzają, ale coraz rzadziej. Jeśli po sukcesie w Gdańsku autor zadzwoni na przykład do Krakowa, z pewnością usłyszy: „Ale ja chciałbym coś nowego. Ma pan coś nowego? Niech pan napisze coś nowego…”.

Popychanie autora do tego, żeby napisał coś nowego, zdawałoby się nie jest takie złe. Tyle tylko że jeśli chce się funkcjonować na tym polu i jakoś przeżyć, to owo coś nowego powinno powstawać co dwa miesiące. I owo coraz częściej powstaje. A są to już jednorazówki z założenia. Z zapotrzebowania i założenia. Autor wie, że rzecz trzeba napisać szybko i że zostanie wystawiona tylko raz. To się odbija na jakości. To widać. Nawet geniusz nie da rady. Nieraz ten pośpiech, to niedorobienie myślowe i siłą rzeczy sceniczne tłumaczone jest aktualnością tematu, palącą potrzebą zajęcia się nim, szybkiej reakcji na konkretne wydarzenia, ale jak dla mnie to jedynie zasłona dymna.

Powtarzam: to nie jest stymulujące. Przypomina się dowcip o podziale na zwierzęta mądre, które miały przejść na prawo, i piękne, które miały przejść na lewo. I tylko żaba została i nie ruszyła się z miejsca. Bo przecież się nie rozerwie.

Ani ja mądry, ani piękny. Nie o sobie tu piszę, ale o sytuacji. Taki jej rozwój prowadzi według mnie do równania w dół. I to mnie smuci… Choć właśnie przeczytałem wywiad z cenionym dramatopisarzem, który twierdzi, że sytuacja zaczyna się zmieniać. Oby.

A na jeszcze większe pocieszenie jeszcze raz o żabach.

- Żyły sobie dwie żaby. „Ale ty jesteś brzydka” – mówiła jedna do drugiej. „A ty to nie, co?” – mówiła druga do pierwszej.
- Chyba do jednej?
- Niech będzie do jednej. W każdym razie mówiły tak do siebie nawzajem.
- A dlaczego?
- Właściwie to nie wiem. Ja tylko opowiadam ten teatrzyk. Wydaje mi się, że nieraz żaby mówią sobie przykre rzeczy tylko po to, żeby sobie pogadać.
- Ludzie też mówią sobie przykre rzeczy.
- No tak. I właściwie też nie wiadomo dlaczego.
- Może się okaże.
- Właśnie. „Ale jesteśmy brzydkie” – narzekały i narzekały… „A wiesz, że gdzieś słyszałam, że jak ktoś kiedyś pocałował żabę, to ona zmieniła się w piękną księżniczkę”. „Ale kto by chciał nas pocałować?”. „Nie wiem. Pewnie nikt”. „…To może powinnyśmy się pocałować nawzajem”. „Ale przecież ty jesteś taka brzydka”. „A ty to nie?”. „…Dobrze już, dobrze. Może rzeczywiście nie mamy innego wyjścia”. I zaczęły się całować. Najpierw tak jakby z lekką nieśmiałością, ale potem coraz bardziej żarliwie. Całowały się i całowały. Całowały się i całowały.
- I co? 
- I nic. To znaczy prawie nic. Bo się w sobie zakochały.

10-10-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany mariusz z ławki z miasta M
    mariusz z ławki z miasta M 2014-11-23   18:54:49
    Cytuj

    czytam i czytam dalej

  • Użytkownik niezalogowany RJL
    RJL 2014-10-13   17:40:31
    Cytuj

    PS W pierwszym zdaniu na końcu powinien być wykrzyknik. PS' A jednorazowość to signum temporis - najważniejsze, żeby tworzyć nie tylko jednorazówki.

  • Użytkownik niezalogowany RJL
    RJL 2014-10-13   17:35:10
    Cytuj

    Pisz, Mariuszu, raz na kwartał, żebym miał kuzyna - wybitnego dramatopisarza. A fragment o zakochanych żabach bardzo ładny i głęboki - dałbym odpowiedni emotikon, ale w takich okolicznościach nie wypada ;)