AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Medytacje popremierowe

Fot. Karol Budrewicz  

Nie wiem, jak się mają sprawy z pamięcią u innych, ale ja mam taką przypadłość, że cokolwiek zrobię, cokolwiek wydarzy się w moim życiu, to odnoszę wrażenie, że już po kilku dniach pojawia się muślinowa zasłona pamięci / nie-pamięci i niedawane wczoraj traci bezpowrotnie wyrazistość. I ostatecznie wydaje mi się, że w ogóle się nie wydarzyło. Albo też wydarzyło się komuś innemu, kto się pode mnie stale podszywa.

Właśnie miałem premierę.

Ale czy to na pewno ja tę premierę miałem? A może ona była udziałem jakieś podobnej do mnie formy ludzkiej (zostało kilka zdjęć z prób), o takim samym jak moje nazwisku (wiszą plakaty na mieście), a do tego ten „ktoś” dysponuje tym samym numerem telefonicznym co ja – kontaktują się ze mną pozostali realizatorzy, wspominając wspólną pracę i dzieląc się popremierowymi emocjami…

Załóżmy jednak, że mimo wszelkich schizoidalnych wątpliwości mój mózg i moje ciało przyłożyły się do zaistnienia tej kolejnej teatralnej premiery. Załóżmy, że miałem kilka premier w ciągu ostatnich dwóch sezonów na scenach warszawskich teatrów. Załóżmy, że mimo wszelkich wątpliwości co do realności bytów minionych warto przeprowadzić upamiętniającą medytację nad tytułami, które spinają się klamrą – jesień 2012 z jesienią 2013. Zapisane zawczasu nie ulegnie erozji? Uda się coś ocalić?

Medytacje jesienne. Jesień 2012 roku i Parady w Teatrze Polskim. Jesień 2013 roku i Miczenie o Hiobie w Narodowym. 

Jak same tytuły przedstawień wskazują, medytacje te mogą wydać się lekko niespójne, bo co może łączyć dell’artowską strukturę wpisaną przez Jana Potockiego w Parady z post-teologicznym przekazem z Teatru Narodowego? Gdzie znajduje się łącznik pomiędzy pochwałą gry w grę dell'artowskich postaci, a odstąpieniem od wykonawczej szarży na rzecz na poły improwizowanej, na poły performatywnej obecności w Milczeniu o Hiobie. Jaką nicią zawiązać dwóch reżyserów i dwa zespoły aktorskie?

Wybieram te dwa tytuły. Pierwszy z tej przyczyny, że muślin tutaj jakby bardziej przejrzysty i więcej światła pada na pamięć / nie-pamięć o Paradach. Inne przedstawienia z tego czasu nikną w lekkim półmroku. Milczenie… zasiało przekonanie, że będzie to spektakl podobnie istotny…

Spłoszenie.
Nim zacząłem, to już spłoszenie.
Usłyszałem samego siebie za kilka lat przywołującego przeszłość. Z lekkim zażenowaniem wspominam przy kawiarniano-papierosowych okolicznościach tajemniczość objawień towarzyszących tym pracom teatralnym i wyjątkową higienę psychiczną, jaką sobie wzajemnie przy tych realizacjach zaserwowaliśmy. A może zażenowanie nie da o sobie znać, bo już nic nie pozostanie do roboty, jak tylko bawić się kombatanckimi wspominkami…

I spłoszony pędzę dalej w niepotrzebne być może dywagacje.
Od lat mam wrażenie, że większość przedstawień realizowana jest w imię jakiejś apriorycznej teatralnej wiary, wobec mniej lub bardziej rozpoznanych tendencji stylistycznych, najczęściej z wrogiem nazwanym po imieniu. My nie tak jak oni. My tak samo jak oni. Nuda.Nasz teatr, tzn. polski teatr, na wzór wszystkiego, co nas otacza, przypomina pole bitwy monoteistycznych religii. Dysponenci Jedynego boga walczą na rozmaitych frontach z wyznawcami równie Jedynego, ale mimo wszystko inaczej zinterpretowanego boga. Walczą tak, jak potrafią: milczeniem, pogardą, marudzeniem, niezainteresowaniem, ideologiami, blogami, pismami teatralnymi, pismami zdecydowanie nieteatralnymi, wydreptywaniem korytarzy rozmaitych instytucji państwowych. Cytując i parafrazując Petera Sloterdijka, chciałoby się z przychylnością spojrzeć na tych niewalczących, którzy ustawiają się na obrzeżu tego polemicznego pola. Na tych, którzy ze zdumieniem spoglądają na bojowe poczynania zaangażowanych w walkę. Oczywiście oni też w pewien sposób należą do sceny walczących „monoteizmów”. Różni ich to, że dany im jest stan świadomości tzw. zwykłych ludzi, którzy dzięki swobodnemu stosunkowi do własnych opinii (gdyż Teatr to zbyt poważny temat) i braku zasad (gdyż sprawy zasadnicze są zbyt meczące), zachowują dystans do nużącego teatru hipermotywacji przekonanych i wybranych…*

Miało być medytowanie jesiennych przedstawień, a tu wyskoczył nerwowy opis stanu rzeczy. Ale potraktujmy powyższy passus jako konieczny etap w tych medytacjach. Szum musi się wyszumieć…

A jednak muszę jeszcze dwa słowa o tym samym. Zarówno przy Paradach, jak i przy Milczeniu o Hiobie nie zauważyłem, żeby ktoś zachłystywał się rozmową o tym, w jakim kierunku zmierza polski teatr, kto ma rację, a kto tej racji mieć nie może. Nastąpił cud ciszy. To w istocie cud. Od lat mam wrażenie, że większość przedstawień realizowana jest w imię jakiejś apriorycznej teatralnej wiary, wobec mniej lub bardziej rozpoznanych tendencji stylistycznych, najczęściej z wrogiem nazwanym po imieniu. My nie tak jak oni. My tak samo jak oni. Nuda.

I jak tu medytować, skoro co chwila wyskakują te hałaśliwe myśli?

A zatem… Medytując Parady i Milczenie o Hiobie, myślę o aktorach. Reżyser jest inspiratorem, stróżem intuicji, mentalnym inkubatorem, czasami nauczycielem kolejnego aspektu rzemiosła, intymnym widzem. Ale ostatecznie to jednak aktorzy tworzą i żyją spektaklem. Nie dzieje się to jedynie poprzez ich indywidualne paroksyzmy transcendencji scenicznej. To zawsze jest podejrzane, czasami groteskowe. Tworzą spektakl, stając się zespołem.

A jak powstaje taki zespół? Dzieje się to za przyczyną reżysera-magika? Pojawia się wśród aktorów jakaś psychologiczna siła dośrodkowa, która ściąga ich ku sobie i generuje czułą uważność? Pragnienie, by zrobić coś istotnego dla siebie, przewyższa w danym momencie chaos i pomieszanie życiowe? Zapewne można by zadawać kolejne pytania, które same w sobie już są odpowiedzią, i zapomnieć o jednym aspekcie, który wydaje się być arcyważny – pogoda. Tak, bezwzględny wpływ klimatu na stan umysłu naszych neurobiologicznych organizmów. Słoneczna aura towarzyszyła pracy przy Paradach. Nadzwyczaj łagodna jesień otulała Milczenie o Hiobie.

Jakkolwiek chciałbym w tych rozchwianych rozmyślaniach umniejszyć wpływ reżysera, to jednak nie da się wykluczyć, że jego radosne przekonanie, iż dany spektakl musi być zrobiony i nie ma żadnej mocy destrukcyjnej, która by go od tego przekonania odciągnęła, wpływa na zmiękczenie kantów aktorskiej nieufności. Prawdopodobnie budzi się w aktorach dziecięco-naiwna iluzja, że ktoś tu zna kierunek i nawet jak na końcu nic nie ma, to przygoda ciekawa. A jak do tego dołożymy założenie, że ten spektakl jest nie-do-zrobienia, że to jakieś wariactwo, żeby się na coś takiego porywać, to do tej dziecięcej naiwności dołożymy aktorską, dzieckiem podszytą przekorę. Zrobić Parady w stylu dell’arte w Polsce i do tego w maskach, i bez drugiego dna, to jak strzelić sobie w kolano! Milczeć z Hiobem w centrum laickiej Warszawy to tak, jak prosić przyjaciół o wykupienie biletu do Torunia lub w najlepszym wypadku do Krakowa – łącznie z opłatą na taksówkę do redakcji „Tygodnika Powszechnego”…

Spinam klamrą jesień 2012 z jesienią 2013, myśląc, że jak byłem, tak nadal pozostanę w zdziwieniu, że jednak coś za tą muślinową zasłoną pamięci / nie-pamięci jest. I że te dwie premiery Parady i Milczenie o Hiobie przynależą do mojego doświadczenia. Jak bardzo świadomie w tym uczestniczyłem? Nie wiem. Wchłonęła mnie dośrodkowa siła, koniecznie potrzebowałem skupienia i wyrwania się z indywidualnego zaklajstrowania, uwiódł mnie temat nie-możliwy-do-zrobienia. Mnie też opanowała naiwność i przekora…

A po premierze… Pustka.

* Peter Sloterdijk, Gorliwość Boga, s. 73.

28-10-2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: