AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

O narracji

Fot. Karol Budrewicz  

Słowo modne. Mętne mimo dwóch „r” we wnętrzu, kilka lat temu można by nadać mu status hipsterskiego, gdyby samo „hipsterstwo” nie wyszło z mody i nie straciło ironicznego pazurka.

Wyrażenie „jej narracja”, „pańska narracja”, „taka narracja” daleko wykroczyło poza teorię literatury i nieźle się trzyma w salonowej polszczyźnie.

Jak ktoś dzisiaj mówi o „czyjeś narracji” to rozumiem z tego tyle, że Iksińska może jest pokręcona i plecie trzy po trzy, ale ma do tego prawo, bo Iksińska jest specyficzna i ma swoją narrację, i ja jej nie wykluczam. Albo myślę, że nie zgadzam się zupełnie z czyjąś narracją, chociaż w istocie miałbym ochotę powiedzieć: „Kociubiński! Co ty chrzanisz?!”. Najczęściej jednak, jak sądzę, jest jak zwykle, pośrodku. Ja mam swoją narrację, ty masz swoją, a oni jeszcze jakąś inną i tak sobie narracyjnie monologujemy. Każdy ma swoją opowieść, to jasne. Każdy ma też swój sposób na opowieść, a użycie słowa „narracja” pozwala mojej wypowiedzi nadać ton obiektywizmu lub neutralności, lub poprawności. Użycie słowa „narracja” pozwala zatrzymać się na progu żywiołu emocji i nie wdeptywać bez zabezpieczeń w opowieść samą. W świat.

***
Przekomarzanki z modnym słowem to duperela, to małe miki. Z prawdziwą „narracją” nie ma takiego hop-siup, jak by się chciało. Bo kto opowiada świat? Z jakiej perspektywy? Gdzie jest środek ciężkości i punkt podparcia? Kto myśli, a kto jest myślany?

Początek tej cholernej lawiny pytań zaczyna się gdzieś w mrokach. Od jakiegoś Adama i jakiejś Ewy. Od jakiegoś kosmicznego momentu, w którym odkryli nagi fakt, że istnieją, i na swoje utrapienie albo pocieszenie nazwali to. Słowem. Dajmy na to słowem: Bu.

Adamowi i Ewie nagle coś gdzieś pstryknęło i oddzielili się od świata „przedstawionego”. Zaczęli posługiwać się czymś, co nie przewodzi prądu ani nie podlega fotosyntezie, ani niczemu, co później nazwali Naturą, a zaczęli praktykować stosowanie skrajnie niematerialnych narzędzi, co później nazwali Kulturą. Zaczęli używać słów i myśleć o słowach. Wyodrębniło się jakieś „ja” i jakieś dwa plus dwa albo Jan Sebastian Bach, a także te wszystkie inne okropne potwory, o których mówimy bezradnie, że są... nieludzkie. Zaczęła się ludzka narracja. I nawet wtedy, gdy niektórzy mówią o istnieniu Wielkiego Narratora, czemu sam chętnie nadstawiam ucha, to i tak ta Wielka Opowieść pozostaje „narracyjnie” relacjonowana, opowiadana, zaświadczana przez ludzi. Przez ludzką myśl, słowa, gramatykę, jakiś ludzki palimpsest.

***
Drodzy Czytelnicy! Jeśli ktoś z Was dotrwał do tego akapitu, gratulacje. Jednocześnie macie szczęście, że ograniczająca formuła felietonu ocala was od grozy zapoznawania się z pełną wersją wykładu, który mam zamiar wygłosić na Sorbonie, a zaraz potem w kilku innych renomowanych ośrodkach.

Zanim jednak przejdę do sedna, bo to ciągle niestety jest wstęp, przywołam noblistę Miłosza, który na jakiejś stroniczce w Piesku przydrożnym, w jednym z rozproszonych rozdzialików, opisuje jakimś dziwnym prozo-wierszem wyobrażony moment niesłychany, kiedy w jakimś dżunglo-lesie, pełnym zgiełku ptaków, porykiwań i głosów, szeleszczących liści oraz kompletnej, absolutnie całkowitej ludzkiej ciszy rozlega się pierwszy raz ten głos, który zapowiada nadejście albo już nim jest nieuchronnie, głos człowieka, który sam siebie słyszy i sam zastanawia się, co on może znaczyć.

Ciarki przechodzą. Ten pstryk, ten jakiś neuron, który zetknął się z jakąś inną niteczką i wyszło z tego po raz pierwszy jakieś... Pijesz czarną czy z mlekiem…?

Sedno jest takie, że sprawy z narracją komplikują się dzisiaj jeszcze bardziej niż dotąd. Jeszcze bardziej? Jakby narracje Szekspira, Czechowa, Kafki, Donalda Trumpa, doktora Mengele, wszystkich Beckettów i Ew Demarczyk, wszystkich sudoku i origami świata nie wystarczały?!

Przecież to Szekspir czterysta lat temu napisał, że to sen wariata. Czyżby cała lepsza część kultury człowieczeństwa mozolnie i na bieżąco nie opisywała komplikacji i nieskończonej wielości perspektyw, wariantów narracyjnych? Czy człowieczeństwo, które używa pojęć abstrakcyjnych i jedną nogą nie zalicza się do natury, które wybrzusza się przez wieki i wybrzusza wciąż w przeróżne potwory i anioły, z których opisem i zrozumieniem, z narracją, są i będą kłopoty do jakiegoś… dajmy na to, kresu?

***
Świeża noblistka, Olga Tokarczuk, słusznie jest nieczytana przez władze państwowe. Smród herezji – a herezja, drodzy Czytelnicy, to coś znacznie gorszego niż bezbożność – smród herezji kopci się. 

Herezja to wyższa piłka. Heretyczką jest Olga Tokarczuk. Mickiewicz był heretykiem i dlatego został wpisany na listę ksiąg zakazanych w Watykanie. Wtedy nie dawali nagród Nobla, ale Miłosz już dostał Nobla, ale ponieważ heretyk, trzeba było specjalnego listu z Watykanu od samego papieża, żeby go pochowano w poświęconej ziemi. Miłosz ubolewał, że myśli twórczo religijnej, a więc heretyckiej, u nas zero. Tokarczuk dostała Nobla, ale ma się dobrze, oby jak najlepiej przez długie lata, więc o pochówku w poświęconej ziemi jeszcze nie ma mowy, ale smród już się roznosi.

Literacko rozumiana narracja Tokarczuk komuś może pasować, komuś nie. Jednak jak ktoś dostaje Nobla to może oznaczać przynajmniej tyle, że jakiś dryg do opowiadania historii musi mieć. Z drugiej strony, Nobel nie jest probierzem heretyckości, ale jednak nobilituje myśl-widmo, która jak kiedyś komunizm, tak teraz ona (ta myśl) stosunkowo od niedawna krąży nad światem i w twórczości autorki znajduje literackie ujście.

Tak jak Miłosz opisuje pierwszy migot człowieczeństwa, tak Tokarczuk w Opowieściach bizarnych opisuje sytuacje, warianty sytuacji, w których z dużej litery potraktowany Człowiek (Szekspir, Czechow… i cały akapit wyżej, cała, dajmy na to, ludzkość) staje się przedmiotem. Sen wariata staje się przedmiotem. Że jesteśmy opowiadani.

To oczywiście wciąż tylko ludzkie pomysły na narrację. Wspomożony Noblem czy nie, ale oczywiście tylko jeden z biliona pomysłów. Jednak literacko zadaje pytania makabryczne, teologiczne i filozoficzne. I dobrze, że władze Państwa Polskiego nie czytają. Bo mogłyby zwątpić w swoją podmiotowość. Ale nie tylko minister kultury, który dobrze, że nie czyta. Tokarczuk każdego może spiertać. Tokarczuk opowiada historie zmyślone, ale takie, w których wilk staje się podmiotem i orzeczeniem. To nie Rogaś z Doliny Roztoki, książka, którą czytałem w dzieciństwie. Nie narracja o zwierzęciu. Nie antropomorfizm. Nie. Oto zamieniam się w wilka. Jestem wilkiem. Tokarczuk bada i przekracza niewidzialne granice antropocentryzmu i przefikuje się na drugą stronę. Jakby wilki, drzewa, grzyby prawieczne i zielone dzieci opowiadały człowieka. W Prawieku wysyła za zwiady Kłoskę. W każdej właściwie książce kogoś wysyła, ale najbardziej wysyła czytelnika.

Powtarzam, można traktować Olgę Tokarczuk po prostu jak świetną pisarkę, ale wydaje mi się, że intuicje, którymi się kieruje (?), jest kierowana (?), wykraczają znaczeniem poza literaturę i geniusz poetycki. Kiedy sobie pokpiwam, pisząc, że Tokarczuk nie jest bezbożna, a raczej heretycka, to w istocie jestem w tym na tyle poważny, na ile mnie stać.
 
Kiedyś dla komunistów nie byli groźni antykomuniści, tylko rewizjoniści. Kościół właściwie lubi tych, którzy głoszą Boga nieistnienie, trwoży głoszenie poglądów, że Bóg jest, ale gdzie indziej, że trzeba się gdzieś przenosić. Bo co my wtedy zrobimy z tak starannie wyfroterowaną posadzką?! O samopoczuciu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego można mówić tylko ze współczuciem. Bo jak się może samopoczuwać strażnik Niewzruszonego Pępka, gdy jakiś babon z fryzurą plica polonica strzela do strzelających. To jeszcze gorzej, niż głosić niepolskość Pana Jezusa.

Narracja Olgi Tokarczuk o grzybni narratorce, o Zielonych Dzieciach, o wilku, który patrzy na nas stojąc po drugiej stronie jeziora, a potem odwraca się i znika wśród drzew – to coś więcej niż pomysły literackie, to literacko formułowane hipotezy, że tak jak kiedyś stojąca Ziemia i krążące Słońce, tak teraz stojący Człowiek z Kulturą i wirująca wokół Natura to modele do podważenia.


To zaiste niebezpieczne, kopernikańskie pomysły. Bo jak to? Czy to teraz moje dwunastokilowe koty Leon i Fantazy mają opowiadać świat, skoro nie potrafią nawet wymówić swoich imion, a Fantazy nie ma pojęcia o Słowackim?

Śmichy-chichy?

Dostojewski w Biesach zapisuje pytanie równie zakłopotanego uczestnika zebrania terrorystów: „Skoro nie ma Boga, to jaki ze mnie oficer?!”.

Po odkryciach Kopernika i Galileusza ludzie nie przestali pielić ogródków, kochać się i zabijać. Moje koty dalej przewalają swoje cielska po chałupie, całkowicie obojętne na odpowiedzialność, którą nagle zostały obarczone. Oficer jak miał kłopot, tak ma.

Antropocentryzm trzymał się, trzyma mocno i będzie się trzymać. Ludzie dostarczają i będą dostarczać sobie doprawdy sporo poważnych powodów, aby zajmować się sobą i opisywaniem siebie bez uwzględniania sałaty, kotów, drzew, wiatru, wody, słońca i księżyca. Olga Tokarczuk po prostu dla ludzi, którzy mają chwilę czasu i brak żadnego lepszego zajęcia, poszerza narrację o sałatę, koty, grzyby, wiatr i tym podobne planety. W tym sensie jednak komplikuje.

Tokarczuk studiuje momenty przekraczania ludzkiej narracji tak, jak Miłosz w Piesku przydrożnym opisuje moment wstępowania.

***
Tokarczuk w tym swoim bajdurzeniu rozszerza narrację o jeszcze bardziej zdumiewających narratorów. Cybernetycznych. Te różne „sztuczne inteligencje”, wobec których słowo „sztuczne” jest, staje się, niezbyt precyzyjne. Bo raz uruchomione, żyją już własnym życiem i stają się jakoś naturalne, a ludzkość rekrutuje najlepszych ludzi do badania procesów, które zachodzą w toku myślenia… no właśnie… naturalnych maszyn? Jakby badać cykl obiegu wody w pinus cembra… A więc również z tej flanki ustalone dotąd granice między „naturą” i „człowiekiem” ulegają zakwestionowaniu?

Jej opowieść o Wzgórzu Wszystkich Świętych nie wiem, czy bardziej przeraża, czy zachwyca.

***
I wreszcie, na koniec wstępu, odpalam cytat z Michała Hellera, polskiego księdza katolickiego, Noblisty, bo milion baksów dają za Nobla w Skandynawii, ale podobny milion w Ameryce dla… myślicieli. Wcześniej tę nagrodę dostał Leszek Kołakowski, a niedawno Michał Heller nie-heretyk, ale chyba tylko dlatego, że nikt przy froterowaniu posadzek nie miał zdrowia czytać…

Heller odradza, odkurza, ożywia teologię. Jeśli antropocentryzm to słówko, które, powiedzmy, Olga Tokarczuk bierze na widelec, to niżej cytowany autor chrupie „geocentryzm” i tym samym dostarcza narratorowi kolejnych kłopotów.

...Sama myśl, że Wcielenie mogłoby nie być przywilejem tylko Ziemi, wydawała się „teologicznie absurdalna”…

Takie rozumienie było całkowicie zgodne z obrazem świata, jaki do niedawna był w obiegu. Nie było wątpliwości, że nasz układ planetarny, oprócz nas na Ziemi, nie jest zamieszkany przez inne istoty rozumne. Jednak sytuacja uległa drastycznej zmianie.

Pierwsze potwierdzone odkrycie pozasłonecznej planety miało miejsce w 1992 roku. Wkrótce nastąpiły dalsze. Sprzyjał temu postęp technologiczny i pomysłowość astronomów.
 
Obecnie (stan z 1 września 2019 roku) mamy już odnotowanych 4109 odkryć planet pozasłonecznych i prawie tyle czekających na potwierdzenie. Ocenia się, że co piąta gwiazda typu naszego Słońca ma planetę o masie zbliżonej do Ziemi i znajdującą się w ekosferze swojej gwiazdy macierzystej, czyli w takim obszarze wokół gwiazdy, w którym panują warunki fizyczne, umożliwiające istnienie wody.

Ponieważ w naszej Galaktyce istnieje 200 miliardów gwiazd (co do rzędu wielkości), można przyjąć, że istnieje w niej 11 miliardów planet o wielkości zbliżonej do Ziemi i leżących w ekosferach swoich słońc.

Szacuje się, że istnieje 2 tryliony galaktyk w obserwowalnym Wszechświecie.
Ile jest w nich planet, potencjalnych siedlisk życia?
– Czy na którejś z nich istnieją organizmy żywe?
– A istoty rozumne?
Ciągle jeszcze nie wiemy. Możemy tylko snuć domysły. Ale pytanie o sens chrysto-geocentryzmu coraz bardziej przestaje być pytaniem z zakresu theology-fiction.

(Michał Heller, Nauka i Teologia – niekoniecznie tylko na jednej planecie, Copernicus Center Press, Kraków 2019, s. 78-79.)

25-11-2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (2)
  • 2023-07-06   16:18:43
    Cytuj

    Każdy ma swoją opowieść, to jasne. - atlanta drywall contractor

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2020-06-22   12:34:25
    Cytuj

    dotrwałem, uf... Było intelektualnie ciężko. Ale czy zrozumiałem, poza kodziawerką? Gdyby Piotruś Pan gustował bardziej w Dostojewskim niż w Tokarczuk, to by wiedział, że w wołanym przykładzie chodzi o KAPITANA... Ale to szczegół (fakty, prawda) wobec wymowy ogólnej - nadawanej z rana... Nobla dają za "dyg", a nie za bycie z towarzystwa... No, no, to już nie jest nawet lewacka "narracja", ale prymitywna ideologizacja! Chociaż wróć: tylko NIEUCTWO