AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Persona Grata

Dziennikarz „Polityki” i „Studia Opinii”.
A A A
Fot. Karol Budrewicz  

Wszystko, co upija, jest zakazane (harām), a nawet jeśli woda upija, unikajcie jej.
                                      Ā’iša, matka wiernych

Sandra Korzeniak gra Marilyn Monroe tak, jak gdyby przygotowywał ją do tej roli Lee Strasberg w Actors Studio w Nowym Jorku w tajemnicy przed Krystianem Lupą. Grasz zakochaną? Przypomnij sobie pierwszą miłość. Grasz kogoś, komu nie chce się żyć? Przypomnij sobie, jak zażyłaś (nomen omen) trzydzieści tabletek barbituranu i popiłaś szklanką whisky. Grasz nagą modelkę? Przypomnij sobie, jak po raz pierwszy zdjęłaś przed lustrem majtki.

Udajesz to, co masz przeżyte i odłożone w pamięci.

Marilyn Monroe trafiła do Strasbergów już jako gwiazda, której znudziły się role platynowych idiotek. Rekomendowali ją Elia Kazan i Arthur Miller.

Z pochodzenia po ojcu Norweżka, pozująca wtedy do nagich zdjęć pod rodowym nazwiskiem Normy Jean Mortensen, nie mogła sobie pozwolić na czesne. Dorabiała na hamburgery seksem… Mówię o okresie, kiedy będąc najtańszą pracownicą Darryla Zanucka – jedynego faceta z Hollywood, który z nią nie spał, bo jej nie lubił, musiała pełnić na przyjęciach dwuznaczną rolę hostessy. Jej ojciec przepadł bez wieści. Lupa, czytając Personę Bergmana (Liv Ullmann to Norweżka) i pisząc swoją własną Personę, nawet chyba o tym nie wiedział. Dano jej imię po piękności z Broadwayu, Marilyn Miller, a nazwisko, dość pospolite, po babce. Była wtedy w filmie nikim, ale już nazywała się Marilyn Monroe. Mówiła, że w świecie filmu większość czasu spędzasz na kolanach. A jeśli nie chcesz, znajdzie się tuzin dziewcząt, które chcą.

W wieku 25 lat miała za sobą kilkanaście aborcji i trzy próby samobójcze.

Nie było to śliczne niewiniątko w purytańskiej Ameryce. Jako szesnastolatka rozebrała się w kościele do naga. Jak Sandra Korzeniak na scenie. Emanowała seksem i nie ukrywała swego pociągu do mężczyzn. Lista jej osiągnięć wydaje się nieskończona i obejmuje – poza chłopcami ze stacji benzynowej, ratownikami z Malibu, fotografikami z podrzędnych zakładów – także takich gigantów awangardy obyczajowej, jak Charlie Chaplin, Orson Welles, korepetytorka aktorów Natasha Lyttess, Joe DiMaggio, Elia Kazan, Arthur Miller, Robert Mitchum, Frank Sinatra, Marlon Brando, Sukarno – premier Indonezji, Yves Montand, Tony Curtis (zapytany, jak to jest – powiedział, że tak, jak gdyby całował Hitlera), Clark Gable, Montgomery Clift, John F. Kennedy, Yul Brynner, Bugsy Siegel (gangster) i Robert Kennedy. Lee Strasbergowi powiedziała, że gdyby ktoś potrzebował pięknej i szybkiej dziewczyny1

Jej legenda to opowieść o świętym pracudzie. Z biografii musimy coś wziąć, ale kłopot z bogactwem. Nie co wziąć, a co ściąć. Chcemy mieć quasi-erotomankę czy męczennicę Arthura Millera, która z jego półgębkiem rzucanych zdań rozumie tylko spójniki i przecinki?

Krystian Lupa potrzebował pięknej dziewczyny o kurzym móżdżku, która czyta Simone Weil i Thomasa Bernharda, wykłada filozofię i grekę, potrafi być działaczką ruchu robotniczego w zakładach Renault, a co do austriackiego pisarza to winna umieć podnieść monolog Petera Handkego z Publiczności zwymyślanej do rangi „twardego rzygu”. Na dodatek muszą jej mówić to czy owo nazwiska Dostojewskiego, Bergmana, Gurdżijewa i samego Lupy.

Jest to spektakl narcystyczny, pełen bólu, tylko nie wiadomo, co bardziej boli – płatki czy łodyżka. Na widowni sami młodzi ludzie. Dobrze, modnie ubrani, pełna sala od pięciu lat. Niemilknące oklaski. Aktorzy wywoływani w nieskończoność.

Zagrać ptasi móżdżek to nie to samo, co ów zaprezentować. Elisabeth Taylor po całonocnym pijaństwie z Richardem Burtonem chciała mu się zrewanżować wierszem z pamięci po recytacjach sonetów i poematów Szekspira, którego godzinami mógł smakować aktor. I jedyne, co sobie przypomniała, to czterowiersz:
Rzekł kelner dziś rano do pani:
„Co podać mam jej na śniadanie?”
„Jajko w skorupce, kutasie,
Bo palca nie wetkniesz w nie zasię”.

Sandra Korzeniak, na scenie schlana jak Burton i zakochana jak Liz, zagrała nie rolę, a mit. To diabelnie trudna, ale zarazem luksusowa sytuacja aktorki. Każdy widz współtworzy mit po swojemu. Wkłada w osobowość legendy to, co o niej wie. Więc dla Lupy jest to Marilyn jako pretekst do analizy mitu z punktu widzenia intelektualisty, który przecierpiał doświadczenia Simone Weil, Ingmara Bergmana i Thomasa Bernharda. Ale mit nie musi być trójwymiarowy. Obrazy Modiglianiego czy Caravaggia, nie mówiąc już o hucpie Andy’ego Warhola z puszką zupy Campbell, nie są. Czy przeżywając dzieło wielkiego malarza muszę wiedzieć, co myślał o nim Gurdżijew? Albo jak wyrzygałby go Bernhard?

Studia na wydziale fizyki pozwoliły Lupie odtworzyć strukturę kryształu. Niestety, Zanussi też studiował fizykę. Przed nim… Ale do przedostatniej sekwencji układa się narracja jak w filmie robionym z zachowaniem jedności miejsca, akcji i niby-czasu.

Irytujący minutnik w lewym górnym rogu tła. Tło w teatrze musi być dziś aktywne. A z kurtyną Siemiradzkiego jazda do muzeum.

Sandra Korzeniak mówi głosem „wklęsłym”, wsobnym, tak jak gdyby grała nie w teatrze, a w studiu telewizyjnym, gdzie wszędzie podczepione są mikroporty. Szkoła (filmowa) Strasberga: zachowajcie naturalny dźwięk, nie wyrzucać z siebie głosu. Niech mówią jak co dzień…

Już słychać kasłanie na widowni. Starzy mistrzowie mówili – jeśli na widowni słychać kaszel, scena jest zła.

Nagość. Cecha dzisiejszej opery, która kiedyś była awangardą w teatrze. Kanał Mezzo potrafi transmitować spektakle teatralne, w którym sopranistki rozebrane na scenie do naga tańczą, a potem stając en face (face?) do kamery śpiewają swoje partie. Ciekawe, czy Joyce DiDonato przyjęłaby taką rolę?

Fotograf pojawia się w mycce. Odniesienie do Lee Strasberga, który pochodził z Polski? Zresztą Arthur Miller też był z Polski i też skarżył się na polski antysemityzm i to na samym początku swojej autobiografii.
Modelka jest bottomless.
Papieros. Na scenie pali się tyle, że w kulisach powinien stać pluton strażaków.
Wybuch reflektora.
Domofon od psychoanalityka.
Woda kapie przez cały spektakl od początku do końca. W sekundowych odstępach. Cholery można otrzymać.
Nagi mężczyzna na rowerze.
Bezrusze w zamarzniętym akcie erotycznym.

Po raz pierwszy nagość zupełna chłopca i dziewczyny pojawiła się w Polsce w proroczym Exodusie Leszka A. Moczulskiego i Krzysztofa Jasińskiego w STU. Krystian Lupa dopiero zaczynał karierę reżyserską. U niego sprawy zaszły dużo dalej. O ile w STU nagość znaczyło czystość, o tyle w Personie oznacza kpinę z czystości. Ogrywana jest nawet intymna otwartość kobiety. Gra mięsień Kegla? To możliwe. Sandra Korzeniak gra każdą cząstką swego ciała. Scena ta jest sterylna, dzieje się jednak w utrzymanym w niechlujstwie pomieszczeniu na zapleczu hangaru wytwórni w Hollywood. Zardzewiały drzwi, zakrwawiona kołdra, niedopite flaszki, rozbebeszone poduszki. Widziałem taki hangar tam, w Los Angeles. Na tablicy ogłoszeń wisiała kartka: „Miedzy Titanikiem i nami jest taka różnica, że oni mieli orkiestrę”.

Terapia. Infantylna. Znęcający się nad kanapką psychoanalityk. Po śmierci aktorki wielu jej kolegów zrezygnowało z usług tych dobrze płatnych szarlatanów i przeszło na buddyzm. Dobrze, że Lupa zignorował tę religię.

Czerwone, brzydkie obcasy „słupków”.
A teraz podpalimy mit ułożony na katafalku w prosektorium profesora Tulpa. Podpalimy i sfilmujemy przez reżysera, który śpi. Mit się pali, jak stos ofiarny.

Marilyn Monroe była ostatnią w Hollywood boginią seksu. Po niej są już tylko najpiękniejsze kobiety świata, jak dwukrotnie nagradzana tym tytułem Scarlett Johansson. Jak to pokazać?

Krystian Lupa, prowadząc ekshibicyjną mental diarrhea Sandry Korzeniak i Władysława Kowalskiego przy pomocy Katarzyny Figury, mógłby zamknąć spektakl sekwencją z Bergmana, ponieważ w Personie cały czas na innym planie toczy się rywalizacja – Bibi Andersson versus Sandra, Liv Ullmann – ta przynajmniej umiała pisać – versus Sandra. Ja versus Bergman, choć właściwie składając ukłon Lupie możemy zapytać: jak daleko jest on jeszcze od Bergmana? I odpowiedź nasuwa się równie uprzejma, jak pytanie: Lupa w teatrze polskim znaczy więcej niż Bergman w teatrze szwedzkim.

1 N. Cawthorne, Sex Lives of the Hollywood Goddess, London 1997, s. 233.

24-03-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: