AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Politycy okradli teatr

 

Może to starość, ale jakoś inaczej pamiętam miejsce teatru w polskim społeczeństwie.

Nie chodzi mi o to, że kiedyś przedstawienia były lepsze a trawa bardziej zielona, tylko o to, że życie teatralne skupiało się na więzi z widzami. Ze społeczeństwem.

Znacznie lepiej i wnikliwiej, niż uda mi się przedstawić ten problem w krótkim felietonie, opisała go Małgorzata Dziewulska w świetnej książce Teatr zdradzonego przymierza i jej diagnoza wydaje się nie tylko trafna, ale i dość powszechnie akceptowana przez tych wszystkich, którzy pamiętają epokę słusznie minioną.

Skracając: przymierze (to zdradzone) polegało na tym, że „My – społeczeństwo” odczuwaliśmy więź z „My – artyści” ponad głowami „Onych rządzących”.

Rządzący mieli swoją fasadową scenkę polityczną, nudną, bezbarwną i chyba celowo nijaką, stojącą poza głównym nurtem wydarzeń, którymi żyło społeczeństwo.

Porozumienie i przymierze artyści-widzowie było tak oczekiwane, tak silne, że czasem dochodziło do groteskowych pomyłek i publiczność doszukiwała się aluzji tam, gdzie twórcy wcale ich nie zaplanowali.

Pamiętam swoje rozczarowanie Testamentem psa wyreżyserowanym przez Konrada Swinarskiego. Wyglądało na to, że wielki reżyser rozminął się z zapotrzebowaniem społecznym – polemika z wiarą chrześcijańską? A komu taka polemika jest potrzebna? To znaczy, komu wtedy była potrzebna?

No, ale „to się już nie wróci”; szeroka publiczność swoją potrzebę zbiorowego współodczuwania zaspokaja ( jak sądzę) na wielkich imprezach kabaretowych lub parakabaretowych, a teatr musi się solidnie napracować, żeby widzowie oraz krytycy wspólnie zaakceptowali to, co zamierza im zakomunikować.

Rozwarstwienie gustów i potrzeb znacznie wzrosło, walka o widza przybiera zupełnie nowe kształty – jedni puszczają w lud agentów, by zachęcali do zakupu biletów, inni mają nadzieję, że lepszy efekt przyniesie strategia prowokacji i aura skandalu.

A tymczasem dzięki telewizji i demokracji na pierwszy plan wysunął się teatr polityczny. Budzi emocje, ma swoich protagonistów, komików, epizodystów, reżyserów. Polityków. Teksty częściowo improwizowane, częściowo napisane, role rozdane dość dawno, zwroty akcji zaskakujące, choć rozwój głównych wątków powolny.

Aktualność – znakomita. Chyba nawet słynna commedia dell’arte nie reagowała równie szybko na wydarzenia.

Ten serial przebił wszystkie Niewolnice Isaury.

Skupia uwagę, bo – słusznie lub nie – szeroka publiczność przypuszcza, że śledząc przebieg akcji, wyciągnie wnioski dotyczące jej żywotnych interesów.

W demokracji ten teatr wydaje się elementem stałym – ma go demokracja brytyjska, amerykańska, włoska i francuska, a subtelne różnice w aktorstwie i poetyce dość interesująco odsłaniają odrębności kulturowe.

Wizerunek jest na tyle ważny, że wyodrębniła się grupa specjalistów doradzających co ważniejszym aktorom, bo nikt nie jest na tyle mądry, aby zobaczył się z boku i właściwie ocenił, jakie wrażenie wywiera.

Dla polityka niewłaściwy stylista to może być katastrofa. Zegarek, garnitur, sukienka, krawat mogą przekreślić to, co ma do powiedzenia.

Aktorzy samoreżyserujący się, jak Piłsudski, Kuroń, Mazowiecki, odeszli w niepamięć, a ich następców nie widać.

Z punktu widzenia ludzi zawodowo zajmujących się teatrem (wiem, bo głównie z takimi osobami prowadzę rozmowy) uderza raczej stosunkowo mała liczba aktorów wybitnie utalentowanych w gronie polskich polityków.

Drugi i trzeci szereg aktorów-polityków, ukazujących się czasem na mównicy sejmowej lub w innych, nieco przypadkowych okolicznościach, to raczej widok przygnębiający.

O ile na przykład Zapasiewicz na pewno był aktorem na poziomie Hopkinsa (czyli genialnym), a nasi aktorzy jako grupa zawodowa trzymają się mocno w czołówce europejskiej, jeśli nie światowej, to z aktorami politykami jest w Polsce słabiutko.

Poza kilkoma stałymi, doświadczonymi wyjadaczami, którzy wędrować muszą od radia do radia i od telewizji do telewizji, aby podtrzymywać wirujące talerzyki uwagi (widzieliście Państwo w cyrku żonglera, który rozkręcał coraz większą liczbę talerzyków na patykach i biegał jak szalony, aby żaden nie spadł?) stan aktorstwa polskich polityków jest marny.

A co jeszcze bardziej przygnębiające, pycha i zadufanie nie pozwalają im się doskonalić. Chyba pycha. Bo przecież nie ograniczone horyzonty i brak samodyscypliny?

Szanującemu się zawodowemu aktorowi takie usprawiedliwienie jak brak czasu na samorozwój i niechęć do zdobywania nowych umiejętności na pewno nie przyszłyby do głowy.

A i żaden reżyser nie przyjąłby takich usprawiedliwień. Nie umiesz sprawnie i w poprawnej polszczyźnie zaimprowizować wypowiedzi na dowolny temat? Z powrotem do szkoły. Nie mówisz dobrze po angielsku? Nie możesz brać udziału w projekcie międzynarodowym.

Skoro już jesteśmy skazani na czyjeś występy, to chyba mamy prawo wymagać, aby trzymały się one jakiegoś poziomu?

Szymon Kobyliński wykonał niegdyś taki rysunek: facet wykopuje ciasto z formy z okrzykiem: „Co mi tam forma, ważna tylko treść”.

Wybrańcy narodu, skoro już zabrali tak wiele miejsca zawodowym aktorom, powinni znacznie solidniej zadbać o formę.

13-08-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany qwertyyu
    qwertyyu 2015-03-28   21:49:18
    Cytuj

    I mówi to osoba zależna od finansowego dyktatu stacji telewizyjnych, zarządów seriali i przystępnych gustów masowej publiczności teatrów środkowego kalibru. Panie Macieju, proszę wreszcie wyjść zza tej fasady.