AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 1 lutego

Fot. Karol Budrewicz  

W ramach nadrabiania zaległości obejrzałem wreszcie serial Artyści – i to ciurkiem; zdaje się, że nazywają to binge-watching. Bawiła mnie autoironia, którą jest wypełniony, choć w dużej mierze ma ona charakter hermetycznie środowiskowy. Ujęła mnie przy tym zręczność, z jaką autor, Paweł Demirski, wprowadził do scenariusza klasyczne anegdoty teatralne, przypisując je serialowym postaciom – niby fikcyjnym, ale w pewnej mierze wyposażonym w klucz.

Anegdotę uważam za sól teatru. Co piszę jako tegoż teatru po trosze historyk. Po trosze, bo nie prowadzę w tej dziedzinie pracy naukowej, ale tak się złożyło, że zajmuję się nią jako nauczyciel akademicki.

Przez ponad ćwierć wieku, od 1982 roku, uprawiałem krytykę teatralną i redagowałem teatralne czasopismo. Przedstawienia z tego czasu stanowią część mojego życia, wiele scen, ról, rozwiązań inscenizacyjnych mam wciąż przed oczami. Rozmawiałem o tych przedstawieniach ze studentami PWST/Akademii Teatralnej, odnosząc się do wspólnego doświadczenia. Aż w którymś momencie uświadomiłem sobie, że to, co znam z autopsji, dla nich jest nieznaną przeszłością. Cóż dziś mogą wiedzieć o takim arcydziele, jak Ślub Jarockiego z 1992 roku, skoro nie było ich wtedy na świecie? Albo o Kantorze, Dejmku, Axerze czy choćby młodym Lupie, że nie wspomnę o Swinarskim, którego sam widziałem zaledwie trzy ostatnie spektakle, bo byłem jeszcze szczeniakiem. Krótko mówiąc, moja współczesność przeszła do historii, a ja razem z nią. Dla studentów – studentek właściwie – jestem takim samym reliktem, jak moi koledzy, którzy opowiadają im o jezuickich scenach konwiktowych, Bogusławskim, Osterwie czy nawet Grotowskim. Wszyscyśmy starożytnicy, przynajmniej w oczach tych, którzy zostali obdarzeni łaską późnego urodzenia.

Kiedyś odczułem ten dystans na własnej skórze – chyba już o tym pisałem. Otóż jechałem samochodem z Erwinem Axerem. Axer prowadził nieśpiesznie i z właściwą sobie elegancją opowiadał, jak asystował Leonowi Schillerowi podczas prób Naszego miasta – słynnej i pięknej sztuki Thorntona Wildera. Rzecz miała miejsce w Teatrze Narodowym w 1939 roku. Schiller tworzył wtedy swoją koncepcję neorealizmu czy też realizmu komponowanego, która na późniejszych pracach Axera odcisnęła niewątpliwy ślad.

Axer mówił barwnie i ze swadą, odwołując się do odległych, ale dobrze utrwalonych wspomnień. Z talentem rasowego pisarza kreślił sugestywny portret Schillera. W pewnym momencie zwrócił się do mnie z pytaniem: „Pan to widział?”. Nim zdążyłem odpowiedzieć, zreflektował się i z nutą zawodu powiedział: „No nie, przecież pan jest za młody”.

Fakt. Urodziłem się dwadzieścia lat po premierze Naszego miasta i pięć lat po śmierci Schillera. Axer, rocznik 1917, mógł był być moim dziadkiem.

Ale tu właśnie jest miejsce dla anegdoty jako swoistego pasa transmisyjnego między przeszłością a teraźniejszością. Dobrze opowiedziana anegdota – a bywali w tej mierze mistrzowie, jak Holoubek, Szczepkowski czy Łapicki – zachowuje przebłysk czyjejś osobowości, maniery, gestu, sposobu mówienia. Niekiedy ukazuje więcej niż wysiłki historyków teatru – po prostu przekazuje cząstkę życia. Ilekroć spotykam się w Radziejowicach z Maciejem Prusem – gawędziarzem niezrównanym, łączącym wyborną i długą pamięć z malowniczą ekspresją – odbywamy wielogodzinne spacery, podczas których cały zamieniam się w słuch i, chłonąc jego opowieści o aktorach, reżyserach i zdarzeniach teatralnych, na moment przenoszę się w czasie i zda mi się, że widzę przeszłość, do której nie mam bezpośredniego dostępu.

Anegdota ma właściwość niwelowania czasu i włączania słuchającego w ciągłość spraw, o których przywykliśmy sądzić, że ulatują wraz ze sztuką teatru. Zdarzyło mi się słuchać wielkiego scenografa, Kazimierza Wiśniaka. Jako student krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych należał w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku do pracowni mistrza Karola Frycza. Frycz studiował malarstwo u Stanisława Wyspiańskiego, pierwsze dekoracje robił dla kabaretu Zielony Balonik. Wiśniak, którego wiele prac scenograficznych widziałem na własne oczy, opowiadał mi jak Frycz jemu opowiadał o Wyspiańskim – i proszę mi wierzyć, zobaczyłem autora Wesela. Czyż nie miał racji Norwid, twierdząc, że przeszłość to jest dziś, tylko cokolwiek dalej?...

Z tego samego powodu uwielbiam te chwile podczas prób, gdy starsi aktorzy, zainspirowani jakimś skojarzeniem, przerywają pracę i rozpoczynają sakramentalnie: „Pamiętam, jak…”. Czasami są to witze zupełnie nieznane, czasami klasyczne i zawsze niezawodne. Jak choćby ten o Holoubku, któremu reżyser zaproponował, aby niepostrzeżenie przeszedł przez scenę, na co usłyszał: „niepostrzeżenie to ja mogę panu żonę ………”; albo ten o grającym Wielkiego Księcia Kurnakowiczu, który, znudzony długim i erudycyjnym wykładem Axera o Kordianie, zapytał tylko: „Ja go lubię, czy nie lubię?”. I zagrał jak złoto.

Nawet jeśli te historie mają w sobie coś ze stylu Pana Jowialskiego („Znacie? – Znamy! – No to posłuchajcie”), są i tak bezcenne.

Demirski w Artystach ulokował między innymi anegdotę, którą od lat powtarzają w Starym Teatrze – sam usłyszałem ją od Żuka Opalskiego w epoce paleolitu. W 1971 roku Andrzej Wajda reżyserował niezapomniane Biesy Dostojewskiego z Janem Nowickim w roli Stawrogina. Na wspomnienie tego spektaklu do dziś przechodzą mnie ciarki – były czasy… Nowicki długo nie mógł opanować tekstu. Wajdę to irytowało, więc na którejś próbie zapytał go, kiedy się wreszcie nauczy. W odpowiedzi usłyszał: „Kiedy pan Wajda nauczy się reżyserować”.

W ujęciu Demirskiego ową sławną potyczkę słowną staczają aktor zwany Nestorem i reżyser Krzysztof Schiller. Okoliczności i postaci są zmyślone, ale smak anegdoty prawdziwy – talent indywidualny spotkał się z tradycją.

1-02-2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (6)
  • Użytkownik niezalogowany janusz schriller
    janusz schriller 2017-02-06   17:36:54
    Cytuj

    1. Autor felietonu przejechał się jednym samochodem z Axerem. 2. Axer prowadził. 3. Autor felietonu był kiedyś młody (w co trudno uwierzyć). 4. Autor felietonu spłodził felieton. Taka anegdotka.

  • Użytkownik niezalogowany mp
    mp 2017-02-04   07:35:33
    Cytuj

    roberto napisał(a):

    korzyść z czytania majcherka niewielka
    niewielka, to jest korzyść z Pana "andronowatych" komentarzy, co najwyżej uzytych dla zawrócenia kijem Wisły, z czego nic doprawdy nie wynika...

  • Użytkownik niezalogowany mp
    mp 2017-02-04   07:33:32
    Cytuj

    Bardzo inteligentnie, jak zawsze i z klasa dałeś do zrozumienia, że serial Artyści to efemeryda godna co najwyżej anegdoty - i nic więcej. A może to nie tak mało? Pozdrawiam z Łodzi.

  • Użytkownik niezalogowany Rob
    Rob 2017-02-03   08:00:07
    Cytuj

    Szanowny Panie! Skoro tak uwielbia Pan ten gatunek zwany "anegdotą teatralną"- czy uzbierał Pan te perełki w formie pisanej, (nanizać je na sznureczek i zrobić z nich wspaniały naszyjnik) które- uważam- są solą historii teatru. Może warto by je wydać w formie "do czytania". Mogłoby się pokusić o ich wydanie wydawnictwo AT lub jaki periodyk teatralny. Ps..... ot, i takiego Waść lubię, a nie "zrzędzącego politykującego staruszka". Chyba, że to taka tylko przekora! Kłaniam się.

  • Użytkownik niezalogowany
    2017-02-02   07:40:56
    Cytuj

    A dla mnie wielka korzyść i przyjemność czytania

  • Użytkownik niezalogowany roberto
    roberto 2017-02-01   20:45:28
    Cytuj

    korzyść z czytania majcherka niewielka