AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 6 listopada

Fot. Karol Budrewicz  

Przysłuchiwałem się niedawno reżyserowi, który, zwracając się po swojej premierze do zgromadzonych na bankiecie gości, zaczął od odczytania długiej listy „bezimiennych”.

Tak nazwał wszystkich pracowników teatru, którzy współtworzą przedstawienie, ale ani nie wychodzą do ukłonów, ani ich nazwiska nie trafiają na afisz; czasem tylko, wybiórczo, wymieniane są petitem na ostatniej stronie programu. Dziękował inspicjentce, garderobianym, wizażystkom, fryzjerkom, rekwizytorom, montażystom, oświetleniowcom, akustykom…

Rzadki to gest; rzadki, ale piękny i potrzebny. Przez zainteresowanych przyjęty został ze wzruszeniem, a nawet po trosze z niedowierzaniem – że tak można, że ktoś ich publicznie docenił. Że teatr to nie tylko artyści, ale także ci, którzy z oddaniem artystom służą, mając z tego – co właściwie? Satysfakcję? Poczucie dobrze spełnionego obowiązku? Bo przecież ani sławy nie zaznają, ani kokosów ze swej pracy nie czerpią. Uprawiają rzemiosło czy pasję? Może jedno i drugie.

Teraz rozumiem to lepiej niż kiedyś. Nie wiem, ile wieczorów spędziłem w życiu na widowniach teatrów całej Polski. Przez prawie trzydzieści lat oglądałem przedstawienia, rzec można, zawodowo. Napisałem o nich setki tekstów. Chwaliłem lub ganiłem aktorów, reżyserów, scenografów. Owszem, bywałem za kulisami czy w garderobach, ale po to, żeby podziękować twórcom, jeśli było za co.

Siedem czy osiem lat temu porzuciłem zawód recenzenta – myślę, że na zawsze. Mówiąc półżartem, praca w teatrze pozwoliła mi zobaczyć, na czym właściwie polega to, o czym tyle zaczerniłem papieru. Oczywiście, recenzent jest tylko szczególnym przypadkiem widza i tak jak widz odbiera finalne dzieło teatralne – nie musi się interesować, kto wyprasował koszulę Konradowi w Dziadach. Jeśli podziwia scenografię, to podziw idzie na konto scenografa. Rzemieślnicy, którzy ją wykonali: stolarze, ślusarze czy tapicerzy – nierzadko mistrzowie w swoim fachu – nie zaprzątają jego uwagi, podobnie jak krawiec, choćby nawet uszył najwspanialsze kostiumy, czy garderobiana, która dwoi się i troi, żeby zdążyć przebrać aktorkę w krótkiej przerwie przewidzianej na zmianę kostiumu. I to aktorka dostanie brawa i kwiaty – garderobiana co najwyżej patrzy na efekt swojej pracy z kulisy, a na bankiecie, jeśli w ogóle się pojawia, nie ona zbiera gratulacje.

Coraz rzadziej siadam na widowni – jeśli już, to w okresie prób. Ale to, co ściśle artystyczne pasjonuje mnie nie mniej niż całe związane z powstawaniem spektaklu rzemiosło. A i gotowe produkcje – czy to na premierze, czy podczas codziennej eksploatacji – najchętniej oglądam ze stanowiska inspicjenta. Każdego wieczora to jest w gruncie rzeczy mostek kapitański teatru. Aktorzy grają, publiczność patrzy i słucha, wznoszą się i opadają emocje, krążą myśli (co daj Boże), a tymczasem odbywa się, mówiąc Fraynem, coś, „czego nie widać”. Frayn zresztą napisał Noises Off, obserwując z kulisy jakieś angielskie przedstawienie i dochodząc do wniosku, że w życiu nie widział nic śmieszniejszego. Z tej inspiracji zrodziła się arcyfarsa znana u nas właśnie pod tytułem Czego nie widać.

Rzeczywiście, czasami jest śmiesznie, czasami nerwowo, ale tak czy inaczej praca tego zbiorowego mechanizmu nieodmiennie mnie fascynuje, łącznie z sytuacjami, gdy aktor, będąc już jedną nogą na scenie, kończy opowiadać dowcip, aktorka zatrzaśnie się w toalecie lub akustyk zapomni wyłączyć mikroport i publiczność słyszy rozmowy, których zdecydowanie nie powinna słyszeć. Czasem rozedrze się kostium i trzeba go na gwałt zszyć, kiedy indziej zapodzieje się rekwizyt albo kurtyna opada za wcześnie lub za późno (akurat w teatrze, w którym pracuję, mamy kurtynę ze złotymi frędzlami i chętnie jej używamy).

O wpadkach scenicznych można w nieskończoność, aktorzy są bohaterami kroci anegdot. Ale „bezimienni” rzadko stają się tematem facecji, choć i tak bywa. Historia i ludzie teatru zachowują pamięć o słynnym suflerze, Bronisławie Nieszporku. Gdy po wojnie przyjechał do Polski Jouvet, Nieszporek rozmawiał z nim biegłą francuszczyzną. Wielki aktor, zaintrygowany tak elokwentnym rozmówcą, zapytał kto zacz. Dowiedziawszy się, że to sufler, miał powiedzieć: „No, jeśli macie tu takich suflerów, to jakich musicie mieć aktorów!”.

Nie dam głowy, ale to bodaj Nieszporek na wieść o planowanej premierze wygłosił komentarz: „Panie dyrektorze, to nie jest sztuka na afisz”. (W innej wersji przypisuje się to powiedzenie woźnemu któregoś z przedwojennych teatrzyków rewiowych. Miał oznajmić dyrektorowi: „To nie jest spektakl na premierę” – tak czy inaczej „skrzydlate słowa”).
Opowiadał mi Maciej Prus o pani, która w warszawskim Teatrze Współczesnym prowadziła bufet. Władzia jej było, jeśli dobrze pamiętam. W bufecie po próbach zasiadała rada mędrców: dyrektor Axer, Jerzy Kreczmar, Aleksander Bardini; głowili się nad obsadą nowej sztuki. Nagle pani Władzia, która stała nad zlewem i zmywała naczynia, odezwała się nieznoszącym sprzeciwu tonem: „Panie dyrektorze, to może zagrać tylko Iksińska, nikt inny”. Jej werdykty z reguły trafiały w dziesiątkę.

Pisząc o „bezimiennych” mam w pamięci znany przedwojenny film Jego wielka miłość. Stefan Jaracz grał tam suflera Kruczka, który marzy o zagraniu roli Napoleona i po spektaklu, gdy teatr pustoszeje, staje na scenie i gra do pustej widowni. Może podobnym impulsem kierował się nieznany mi z nazwiska maszynista, który na premierze Wyzwolenia Swinarskiego wszedł na scenę, ukłonił się i zniknął. Prawda, że był cokolwiek nietrzeźwy.

Znam inspicjentów, którzy nie spełnili się jako aktorzy, ale w swoim fachu są świetni. A jak trzeba, statystują, sprawiając przy tym wrażenie, jakby ich kto na sto koni wsadził. I znam cały zastęp ludzi pozostających w cieniu, bez których teatr by nie funkcjonował, choćby zatrudniał Meryl Streep i Roberta de Niro. Pomyślcie czasem o „bezimiennych”, idąc na głośne nazwiska aktorów i reżyserów. Ci ostatni są, wiadomo, solą teatru. Ale zarazem stanowią tylko czubek góry lodowej.

06-11-2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (7)
  • Użytkownik niezalogowany Magdalena Taff  Teatr Polski w Warszawie
    Magdalena Taff Teatr Polski w Warszawie 2017-11-11   22:52:04
    Cytuj

    Panie Dyrektorze!Bardzo dziękuję za przepiękny artykuł.Pierwszy raz spotkałam się z tym,ze dostrzeźono naszą bezimienną pracę. Jeszcze raz bardzo dziękuję.

  • Użytkownik niezalogowany Teresa Murdza Teatr Polski w Warszawie
    Teresa Murdza Teatr Polski w Warszawie 2017-11-11   18:52:50
    Cytuj

    PANIE DYREKTORZE BARDZO DZIĘKUJĘ ZA TEN PIĘKNY ARTYKUŁ

  • Użytkownik niezalogowany Magda R.
    Magda R. 2017-11-08   17:34:47
    Cytuj

    I o tych bezimiennych piękne wspomnienia w książkach Zofii Kucówny. A w archiwum Kazimierza Dejmka emigracyjna korespondencja z przyjaciółmi: kierownikiem technicznym Teatru Nowego Kazimierzem Mrozem, Moszkowiczami (małżeństwo krawców w Narodowym). Bo to wszystko ludzie teatru.

  • Użytkownik niezalogowany bezimienny
    bezimienny 2017-11-07   14:25:40
    Cytuj

    Do takich reżyserów, którzy szanują "bezimiennych" należy Pani Agata Duda-Gracz.

  • Użytkownik niezalogowany Teresa Krasnodebska
    Teresa Krasnodebska 2017-11-07   00:08:24
    Cytuj

    Szanowny Panie Januszu! Dziekuje pieknie za tak serdeczne slowa o wszystkich "bezimiennych", dla ktorych Teatr to pasja przedewszystkim, ale tez rzemioslo, czesto podniesione do rangi artyzmu... Pozdrawiam i zapraszam do odwiedzin na "mostku kapitanskim"... Teresa Krasnodebska,inspicjent Teatru Wielkiego Opery Narodowej. PS. Pana felietony to zawsze "strzal w dziesiatke", zbieram je w "ulubionych", dzieki.

  • Użytkownik niezalogowany Maciej Wojtyszko
    Maciej Wojtyszko 2017-11-06   23:59:49
    Cytuj

    Była niegdyś szkoła- Państwowe Liceum Technik Teatralnych...ludzie teatru są na wagę złota , ale komu to wytłumaczyć żeby wreszcie ten skarb był odtwarzalny w kolejnych pokoleniach?

  • Użytkownik niezalogowany Bożena Kupis-Kucharska
    Bożena Kupis-Kucharska 2017-11-06   23:36:08
    Cytuj

    Dziękuję Panu za ten felieton. Oraz przy okazji za wszystkie inne, które z radością czytam. P.S. matka inspicjentki :-)