AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Zrzędność i przekora: Majówka

Fot. Karol Budrewicz  

Maj zaczął się pod znakiem podróży – wybrałem się do Legionowa. Zasadniczo nie lubię podróżować. Ze wszystkich form podróżowania najbardziej odpowiada mi – jak w sztuce Michała Walczaka – podróż do wnętrza pokoju. Wymaga ona względnie niewielkiego wysiłku – trzeba wstać z łóżka. A za to jak już się wstanie, można zwiedzać regały z książkami, zmieniać płyty w gramofonie i nawet zrobić szparkę w zasłonach i spojrzeć przez okno, za którym trwa przerażająca proliferacja drzew; przy dalszej wyprawie – powiedzmy do kuchni – można dobyć z lodówki i szafki przekąski i łakocie, i opychać się nimi, uważając tylko, żeby nie uświnić szlafroka. A po tych wszystkich przygodach najlepiej jest na powrót umościć się w łóżku i z ulgą westchnąć słowami poety: „Tu mi dobrze, tu się będę rozmnażał…”.

Żeby jednak całkiem nie popaść w mizantropię, przyjąłem zaproszenie Ewy/Kasi, która ma dom w Legionowie, a w tym domu kuchnię wyposażoną w urządzenia i sprzęty służące nie-wiadomo-do-czego. Ale E/K potrafi robić z nich użytek – przyrządzone przez nią małe (i duże) co nieco wprawia w osłupienie nawet tak wybrednego marudę jak ja. Na myśl o wyprawie do Legionowa cieknie mi ślinka i łakomstwo bierze górę nad zgnuśnieniem.

Gdy piszę „wyprawa”, to nic a nic nie przesadzam: najpierw trzeba dojechać tramwajem do metra; potem metrem – do stacji Warszawa Gdańska; wreszcie kolejką do Legionowa, gdzie pod dworcem czeka E/K z samochodem. Jeszcze ze dwa kilometry i jestem w starożytnym domu z werandą, na której witają mnie koty. W ogródku nęci rozkoszny hamak. Na werandzie kusi natomiast leżaczek z jakąś sprytną podpórką unoszącą automatycznie nogi do góry. Co tu wybrać, na co się zdecydować? Osiołkowi w żłoby dano…

Najpierw jednak dano, a raczej podano drobną przekąskę w postaci krewetek smażonych na oliwie. Niestety, za przekąską skrywał się podstęp. „Wiesz co – mówi E/K – może zanim się położysz, to byśmy się przeszli, pokażę ci te domy spokojnej starości, o których ci tyle razy opowiadałam…”.

Ot, babska przebiegłość: najpierw zanęci krewetkami, potem oczaruje wizją kaczki na obiad i szarlotki na deser, żeby na koniec wyciągnąć człowieka na spacer. I to jeszcze zręcznie człowiekiem manipulując, ponieważ E/K wie, że domy starców żywo mnie interesują (jeśli wśród moich zacnych czytelników trafi się jakiś zboczek, to niech się w tym miejscu obleśnie nie ślini: moje zainteresowanie wspomnianymi domami nie wynika z gerontofilii, lecz z troski o mą przyszłość, której przecież nie przybywa; jeszcze niedawno należałem do grupy 50+, aż tu nagle jestem już 60–).

„Dobrze – zgadzam się bez entuzjazmu – do domów spokojnej starości mogę się przespacerować, byle płaską i ucywilizowaną drogą”.

Nie wiem, czy już kiedyś wspominałem, że najbardziej na świecie nie cierpię gadatliwych kobiet. Nie znoszę również tak zwanej natury (dopuszczam jej elementy, o ile ujęte są w rygor formy, np. kwiaty w wazonie). Szczytem wszystkiego jest kobieta tokująca „w pięknych okolicznościach przyrody… i niepowtarzalnej” – mam w tej mierze najkoszmarniejsze doświadczenia.

E/K, niby to zmierzając do obiecanego celu, wiodła mnie jakimiś uliczkami pomiędzy domkami, willami i okazałymi dworkami; z niepokojem obserwowałem, że oddalamy się od domu, czyli od hamaka względnie leżaczka, o kaczuszce i szarlotce nie wspominając.

E/K rzecz jasna nie przestawała mówić. To jest niestety koszt przyjaźni z kobietami. Ten konkretny egzemplarz znam prawie czterdzieści lat; co tu kryć – studiowaliśmy na jednym roku. Widujemy się zresztą na co dzień, ponieważ E/K pracuje w dziekanacie naszej Szkoły, zwanej Akademią. No i od tych prawie czterdziestu lat słucham E/K, a raczej – żeby sprawę postawić uczciwie – słyszę, że E/K bez ustanku miele językiem, ale nawet nie próbuję się rozeznać o czym. Tak samo mam z moją przyjaciółką M., czyli tak zwaną koleżanką z wojska, z którą poznaliśmy się wkrótce po zakończeniu wojny peloponeskiej i tak nam zostało do dziś. M. co wieczór do mnie dzwoni i mówi non stop co najmniej przez trzy kwadranse, po czym zdobywa się na kurtuazję i pyta: „No a co u ciebie?”. A ja jestem szczwany lis i nie daję się podpuścić, więc odpowiadam: „Nic”. Bo w rzeczy samej nie dzieje się nic i nie zdarzy się nic aż do końca. Na co tu strzępić ozór?

Moja odpowiedź – przyznacie, że nad wyraz lapidarna – przyjmowana jest z ulgą, ponieważ daje interlokutorce asumpt do podjęcia kolejnych wątków, a mnie umożliwia dalsze przeglądanie prasy codziennej i tygodniowej. Muszę tylko pilnować się i po pierwsze zanadto nie szeleścić, a po drugie – co jakiś czas, dla tak zwanej z rosyjska poddierżki razgowora, wydać z siebie jakiś pomruk typu „aha”, „no”, „mhm”…

Idziemy z E/K i idziemy, a Legionowo się tymczasem skończyło, to znaczy, ściśle biorąc, skończyła się cywilizacja i zaczęły się jakieś chaszcze, krzaki, drzewa, słowem – las, czyli element przyrodniczy, który budzi we mnie szczególny wstręt. Pod nogami miałem trylion mrówek, w trawie dybały żmije i zaskrońce, w przestrzeni fruwały owady o rozmiarach dronów, na gałęziach i krzakach siedziały stada kleszczy i kłapały paszczami. W gęstwinie drzew przemykał raz po raz złowrogi cień dzikiej świni. Ze wszystkich stron darło się ptactwo. O bakteriach, wirusach i innych mikrobach nie wspomnę.

W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że E/K zadała mi pytanie:  „Czujesz, jak pięknie pachnie las?”.

„Owszem – odparłem ze zbolałą miną alergika – wonieje jak w kiblu, w którym rozpylono odświeżacz powietrza o aromacie sosny”. I korzystając z tego, że E/K się śmieje, a więc chwilowo nie mówi, zadałem kluczowe pytanie: „Gdzie jest dom i jak do niego wrócić?”.

E/K na to: „No już marudzisz zupełnie jak Jurek. On też nie dawał się wyprowadzać na spacer. A jak pojechałam odwiedzić go w Juracie i zaproponowałam kąpiel, spojrzał na mnie ze wstrętem i powiedział: »W morzu kąpią się tylko dzieci i psy«”.

„To ty najpierw, babo jedna, zadręczałaś Jurka Koeniga, a teraz, jak umarł, Panie świeć nad jego duszą, nade mną się znęcasz? Jerzy, ratuj, gdziekolwiek jesteś, w jakiejkolwiek zaświatów stronie, przybądź i zrób coś z tą zwariowaną ekoterrorystką!”.

Następnie zacząłem tupać nogami, o ile tupanie w podłoże tak miękkie jak mech i igliwie ma sens: „Proszę natychmiast zaprowadzić mnie do domu starców i tam zostawić. Albo nie – już nie mam siły iść, zostanę tu w tym borze, w tych ostępach leśnych, w tej głuszy… Umrę z głodu i rozdzióbią mnie kruki, wrony…”.

Tu efektownie zastygłem w tragicznej pozie, ale wnet błysnęła mi zbawienna myśl: „Czy w tym Legionowie są taksówki? Zamówię taksówkę i odwiezie nas, przecież kaczka się spali!”.

Nie spaliła się. Gdy resztką sił dowlokłem się do posiadłości E/K, rzuciłem się na leżak i leżałem bez życia, przeglądając „Gazetkę Wyborczą” i flirtując z kotami, podczas gdy moja gospodyni zajmowała się przyrządzaniem obiadu. Spożywaliśmy go w staroświeckim salonie, wspominając powieść Hrabala pt. Obsługiwałem angielskiego króla, w której opisane jest przyjęcie, jakie w praskim hotelu „Paryż” odbyło się na cześć cesarza Abisynii, Hajle Syllasje. Podano wielbłąda pieczonego na rożnie, nadziewanego antylopami, które nadziewane były indykami nadziewanymi rybami, a to wszystko jeszcze uzupełniały setki jaj ugotowanych na twardo…

Kaczka E/K nie była aż tak wymyślna, ale smakowała wybornie.

Pod wieczór udałem się w podróż powrotną. Ledwie wszedłem do domu, zadzwonił telefon. M., zdziwiona, że wbrew obyczajom opuściłem swoje leże, dopytywała, gdzie byłem, jak mnie nie było. Gdy udzieliłem lakonicznej odpowiedzi, w słuchawce zapadła złowróżbna cisza. Na drugim końcu telefonicznych drutów najwyraźniej formowała się kwestia, której intencje miały być mordercze. Wreszcie usłyszałem: „Do mnie na działkę to nie chcesz przyjeżdżać…”.

Cóż rzec na takie dictum? Gertruda Stein pisała, że kobieta jest kobietą, jest kobietą, jest kobietą…

Chociaż nie, przepraszam, pokręciło mi się. Gertrudzie Stein chodziło o różę.

11-05-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany komandor
    komandor 2015-05-15   12:49:46
    Cytuj

    Nie mamy o czym pisać?

  • Użytkownik niezalogowany p.
    p. 2015-05-12   15:24:06
    Cytuj

    Oj tam oj tam, pani Kasia jak zwykle wyjedzie sobie do jakiegoś Egiptu i nie będzie się stresować żadną sesją.

  • Użytkownik niezalogowany k.
    k. 2015-05-11   11:44:49
    Cytuj

    Pani Kasi na pewno teraz przykro, że ją Pan tak oszkalował publicznie przed studentami. I jeszcze, nie daj Boże, poczuje potrzebę wzmocnienia swojego autorytetu - drżycie drodzy wotowcy, złe czasy nadchodzą. I to tuż przed sesją, Panie Profesorze, jest Pan nieludzki!