AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Zrzędność i przekora: Wenus z patelnią

Fot. Karol Budrewicz  

Wszyscy mówią: Strzępka, Strzępka – a ja nigdy Strzępki nie widziałem. Ani w całej okazałości, ani nawet w postaci przedstawienia. Powód jest banalny: z domu prawie się nie ruszam, bo lat – eheu! – nie ubywa, a i zdrowie, wicie, nie to, co kiedyś. Tyle mojego, co się naczytam, a że czytam nawet nalepki na szamponie podczas kąpieli, to i „Wysokimi Obcasami” nie pogardziłem.

Wpadła mi w oko okładka przedstawiająca dorodną blondynę z włosami niedbale spływającymi na ramiona (czoło zakrywa krzywym skosem ucięta – jak u najmodniejszego fryzjera – grzywka). Blondyna, ubrana od stóp do głów na czarno, stoi w rozkroku, na nogach ma buty, których nie powstydziłby się żołnierz amerykańskiej piechoty morskiej (już mi kiedyś tłumaczono – w czasach, gdy Piotr Cieplak był dyrektorem Teatru Rozmaitości – że takie obuwie produkuje niejaki Doktor Martens; udając głupiego Jasia większego niż w istocie jestem, pytałem, czy żeby je kupić, potrzeba recepty). Postać z okładki spogląda dzikim wzrokiem, a w ręku dzierży patelnię tak, jakby to była rakieta tenisowa.

Za młodu z upodobaniem czytywałem poradniki kulinarne Ireny Gumowskiej i teraz na widok blondyny przypomniał mi się tytuł jednego z nich: Wenus z patelnią. Ale na okładce były też elementy liternictwa, z których wynikało, że ta Wenera to Monika Strzępka we własnej, choć cokolwiek upozowanej osobie, a okładkowe zdjęcie jest zapowiedzią wywiadu. Rzuciłem się tedy do lektury, bo jak twierdzi poeta: „I tego Wenus niepomału łechce, kto ma twarz szpetną, a miłośne serce”…

Wywiad – jak powiadają w kręgach zbliżonych do episkopatu – ubogacił mnie niepomiernie, poruszył także struny niekłamanej sympatii. Wzbudził ją mianowicie obraz dzieciństwa, które MS, podobnie jak ja, spędziła w prowincjonalnej miejscowości, choć w zgoła innym regionie naszego kraju i w całkiem innej epoce. Niemniej nas, „poetów z prowincji w Paryżu”, małopolskich i wielkopolskich Rastignaków, łączy jakaś osobliwa wspólnota losu i jakiś, skrywany nieraz, plebejski ton, który ujawnia się w języku. Otóż właśnie język MS mnie urzeka. W latach mej młodości takim językiem mówili wozacy oraz mój ukochany Kazimierz Dejmek, z którym miałem szczęście ładnych parę lat współpracować i który w momentach życzliwego usposobienia pytał delikatnie: „Co pan, kurwa, taki nowocesny [sic]?”; gdy zaś usposobienie stawało się twardsze, również słowa krzepły: „Przychodzi pan tu do mnie jak jakaś pizda z radia”; ta ostatnia wypowiedź była reakcją na widok dyktafonu, który wyjąłem, chcąc nagrać umówioną wcześniej rozmowę.

Nie wiem, czy autor wywiadu, Mike Urbaniak (zwany już to redaktorkiem, już to wujkiem), posługiwał się dyktafonem, czy jakimś bardziej współczesnym cudem techniki, dość, że zachował dla potomności tyleż giętką, co jędrną mowę MS. Ot, choćby taki drobiazg mówiący o stylu pracy z aktorem:
„Przecież nie będę (…) uprawiała dyplomacji, tylko ryknę: »Ty pedale! Co ty, kurwa, odpierdalasz?«
On na to: »Jebaj się, homofobko!«.
I mamy porozumienie”.

Mowa MS nabiera szczególnej soczystości i wdzięku, gdy słowa zdają się rozmijać z sytuacją wypowiedzi. Niezrównany pod tym względem jest liryzm wyznania o zaczątkach miłości z PD – obecnym towarzyszem życia MS: „Kiedy się poznaliśmy, nie mieliśmy o sobie najlepszego zdania. Ja myślałam o Pawle: »Co za smutny chuj«, a on o mnie: »Co za głośna pizda«. Ale w końcu przyszła wiosna i ja mu zaczęłam mówić: »Boże, jaki ty jesteś zdolny«, a on do mnie: »Nie, to ty jesteś świetna«. Jakoś tak”.

Bardzo mnie ta opowieść porusza i sprawia, iż nie wiedzieć czemu, prawem przedziwnych skojarzeń, dobywam z pamięci jeszcze jeden tytuł poradnika Ireny Gumowskiej: Wenus i atleta.

Rozmowa redaktora Urbaniaka z Moniką Strzępką zafrapowała mnie jeszcze z innych powodów: nieoczekiwanie wiele miejsca zajmują w niej kwestie żywieniowe, dietetyczne i zdrowotne, co – jak się Łaskawy Czytelnik domyśla – interesuje mnie nieporównanie bardziej niż na przykład poruszany marginalnie problem estetyzacji cierpienia w Oczyszczonych Krzysztofa Warlikowskiego (które to przedstawienie zachowuję zresztą we wdzięcznej pamięci). MS mówi o poziomach cholesterolu, ciśnienia i cukru – że ma je mianowicie w normie, czego mogę tylko – wydzielając sobie poranne i wieczorne porcje tabletek – pozazdrościć; no ale MS mogłaby być moją córką. Nader ciekawe są jej opowieści o rozmaitych eksperymentach z dietami, które sprawiają wrażenie nie mniej radykalnych niż poszukiwania artystyczne na polu teatru. MS przeszła od diety wegańskiej do diety tłuszczowej – o tej drugiej mówi bardzo apetycznie: „Jak upiekę karkówkę, to ją żremy przez tydzień, albo kaczkę, oczywiście unurzaną w tłuszczu. (…) Na śniadanie jem na przykład jajka smażone na smalcu”.

W tym momencie wzburzony Mike Urbaniak wypowiada kompletnie już nieaktualny pogląd na jajka jako bomby cholesterolowe, za co zresztą zostaje przywołany do porządku: „To są brednie – protestuje MS – wmawiane ludziom przez przemysł farmaceutyczny i lekarzy będących na jego usługach!”.
Całkowicie się z tą opinią zgadzam.

Na koniec przychodzi mi do głowy anegdota, której związek z przedmiotem felietonu jest luźny, ale wykrywalny. Przygotowując się niedawno do poprowadzenia benefisu Ola Łukaszewicza, natrafiłem na taką oto historię: Olo, będąc studentem krakowskiej PWST, mieszkał w akademiku, gdzie dzielił pokój z Wojciechem Pszoniakiem. Ten podczas jakiejś gwałtownej dyskusji wyrzucił przez okno należącą do Ola patelnię. Akcji towarzyszyła kwestia: „Artysta nie może się do niczego przywiązywać!”.

3-03-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany Hanna
    Hanna 2019-07-30   12:01:14
    Cytuj

    Choć felieton jest z 2014 r. , dopiero dziś go przeczytałam. Jestem więc lekko spóźniona hmm.. Nie pisałabym, gdyby mnie wymieniony w felietonie wywiad z MS nie poruszył do głębi. Otóż język reżyserki,tak swojski i niewyszukany, oczarował mnie doszczętnie. Tak bardzo wręcz, że napisałam do Wysokich Obcasów, że niesprawiedliwie wykropkowali wybrane, smaczne słowa w podtytule, zamiast iść na całość i nawet w tymże podtytule zamieścić słownictwo MS w pełnej krasie. Nie otrzymałam odpowiedzi, ale też na nią nie liczyłam. Pana felieton przypomniał mi ów zachwyt tak mocno, że nie udało mi się powstrzymać przed tym archaicznym już komentarzem. Ale czy ja się przypadkiem nie czepiam ?

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2018-03-04   07:23:06
    Cytuj

    na tym poziomie ogólności to Zaremba chwali ogonek kogo trzeba. By mu dodać. A Majcherek poleciał do Strzępki, by angażować. Ot, kucharki...

  • Użytkownik niezalogowany Krytyczka
    Krytyczka 2016-01-15   14:43:18
    Cytuj

    „Teatry specjalizujące się we współczesnym repertuarze po trosze zjadają własny ogon. Symbolem tego z jednej strony jest masa przedstawień o samym teatrze naznaczonych niebywałym narcyzmem, z drugiej przedziwna mieszanka: zabawy formą prowadzące do zupełnego bełkotu łączone z prostacką, najczęściej lewicową, publicystyką (Strzępka i Demirski to pierwsze nasuwające się nazwiska).” Piotr Zaremba (wSieci nr 2/11-17.01.2016) Nic dodać, nic ująć.