AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Zrzędność i przekora: „Wolność kocham i rozumiem”

Fot. Karol Budrewicz  

Jeśli Bóg katolików jest tak obrażalski, jak niektórzy jego wyznawcy, to w życiu wiecznym mamy przechlapane. Chyba że za prawdę przyjmiemy słowa Ewangelii, iż ostatni zostaną pierwszymi, a w konsekwencji – pierwsi ostatnimi; wtedy ci z nas, którzy pójdą do piekła, będą na wieki wieków wpatrywać się w uduchowione oblicze biskupa Głodzia, ci zaś, którzy wylądują w raju, będą w nieskończoność oglądać Piknik na Golgocie.

W każdym razie tak mógłby rzecz ująć Dante (który w piekle umieścił nawet papieża), gdyby Boską Komedię pisał dzisiaj i po polsku.

Pod nieobecność Dantego ośmielam się zabawić Szanownych Czytelników płodami własnego pióra.

Jaki Bóg jest, taki jest (teologia negatywna, od Pseudo-Dionizego Areopagity poczynając, zaleca określać Boga przez to, jaki nie jest); powinniśmy być mu wdzięczni za to, że doświadcza nas sprawą wiadomego spektaklu. Proszę pomyśleć, że gdyby nie afera rozpętana przez niedoszłe przedstawienie reżysera Garcii, od poranka do następnego świtu i da capo zajmowalibyśmy się aferą rozpętaną przez publikacje redaktora Latkowskiego. Można by zdechnąć z nudów i/lub obrzydzenia, a tak zawszeć to jakiś płodozmian i urozmaicenie (no i skuteczne odwrócenie uwagi od kłopotów rządu; „Gazeta Wyborcza” chyba przez 25 lat nie poświęciła tyle miejsca teatrowi, co teraz).

Rzucam okiem na ekran telewizora, a tam zamiast fizjonomii ojców narodu, pokazywanych dzień w dzień, do twardego – jak mawiał Witkacy – rzygu, widzę zatroskaną twarz kolegi Mieszkowskiego. Krzyś spokojnie i z właściwą sobie powagą powtarza: „Wolność, wolność…”. Po chwili kamera pokazuje Michała Zadarę, który usiłuje przekrzyczeć jakiegoś kaznodzieję z PiS-u (godności nie pomnę). Kaznodzieja – postawny, zażywny, o urodzie kamienia polnego – nie daje sobie w kaszę dmuchać i, opędzając się od drobnego, nerwowego Zadary jak od uprzykrzonej muchy, grzmi swoje: że Jezus, że wartości, że naród… Na to Michał Zadara wymachuje rękami nie gorzej, niż by Michał Wołodyjowski, zwany Małym Rycerzem, wymachiwał szablą, i powtarza: „Konstytucja, konstytucja…”.

Na dodatek prowadzący program Andrzej Morozowski, mój koleżka ze studiów, popełnił gafę, mówiąc, że jego gościem jest reżyser Michał Zadar. (Innego dnia Andrzej zaprosił Jacka Poniedziałka i skonfrontował go z posłem Żalkiem z ugrupowania Polska Razem; no, ja w każdym razie wolę osobno – gdy się słucha tego Żalka, to jak w wielkopostnym hymnie: „Żal(ek) duszę ściska”… A Jacek – najpierw myślałem, że z tych zmartwień ze szczętem posiwiał, ale włożywszy okulary, zobaczyłem, że włosy ma białe jak Łomnicki w Niewinnych czarodziejach; też ładnie).

W sumie dość wesoło, ale z drugiej strony jakoś mi się udziela troska Krzysia, Jacka i pana Michała. Z trzeciej strony – o ile takowa istnieje – myślę sobie, że dewoci już nieraz występowali przeciw artystom. Przypomnijcie sobie, jak zaleźli za skórę takiemu na przykład Molierowi… Miał on szczęśliwie obrońcę w osobie króla Ludwika XIV, który był władcą wprawdzie absolutnym, lecz oświeconym. Dzisiaj królów jak na lekarstwo, oświecenie w zaniku, a i Molierowie jakby w gorszym gatunku; tylko tendencje absolutystyczne rozkwitają, przybierając postać fundamentalizmu.

Idźmy dalej: dewoci-fundamentaliści w wersji angielskiej, czyli purytanie: gdy po upadku Stuartów cieszyli się – tylko przez parę lat – wielkimi wpływami, doprowadzili do zamknięcia teatrów, widząc w nich, zgodnie ze swoimi radykalnymi poglądami religijnymi, siedliska grzechu i rozpusty. Więc nie gorączkujcie się tak, chłopaki, najlepsze jeszcze przed nami!

Zresztą, kto żył w początkach III Rzeczpospolitej, pamięta pikiety wiernych pod kinami, protestujące przeciw brytyjskiemu filmowi Ksiądz. O ile pamiętam – minęło 20 lat – szło o to, że tytułowy bohater jest homoseksualistą. Dziś, gdy słyszymy o wesołym życiu eksarcybiskupa Wesołowskiego i wielu podobnych mu duchownych, dziełko Antonii Bird jawi się jak bajeczka dla niewinnych i jeszcze niemolestowanych dzieci.

Patrzę z kolei na krucjatę moich katolickich rodaków, potrząsających krzyżami i różańcami i urządzających pod TR-em kocią muzykę za pomocą pokrywek od garnków; słucham, jak wrzeszczą, że „tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską, a Polak Polakiem”, przypisując to plemienne zawołanie nie wiedzieć czemu Mickiewiczowi; i przychodzi mi na pamięć pieśń Aleksandra Galicza, rosyjskiego barda, który nigdy nie był u nas tak popularny, jak Okudżawa czy Wysocki, ale w niczym im nie ustępował. Otóż Galicz śpiewał tak (w przekładzie Barańczaka): „Nie straszne nam piekła/ Nie straszna moc wściekła/ Nie straszne, gdy piorun uderzy/ Lecz straszny ten człowiek/ Co wstanie i powie: »Ja jeden wiem, co należy«/ Co powie: »Idziemy! I niebo na ziemi/ Każdemu, kto we mnie uwierzy!«”.

A jeśli już przy rosyjskich autorach jesteśmy, to jako człowiek wychowany między innymi na spektaklach Teatru Ósmego Dnia, gdzie nader wnikliwie czytano Biesy Dostojewskiego, przypominam sławny wywód Szygalewa, który powiada: „Zaczynamy od nieograniczonej wolności, żeby skończyć na nieograniczonym zniewoleniu”.

Nie lekceważcie lekcji Biesów, albowiem zaprawdę powiadam wam, że istnieją również fundamentaliści wolności i dewoci postępu, którzy ideę raju potrafią zamienić w realność piekła. Chcę przez to powiedzieć, że do „wnucząt Aurory” mam nie więcej sympatii niż do talibów wszelkiej maści i wyznania.

A jeśli już tak sobie hulamy po klasycznej literaturze, to chętnie dodam, że wolałbym z Settembrinim zgubić, niż z Naphtą znaleźć…

Niezależnie zaś od wszystkiego, poznańska, a w konsekwencji ogólnopolska afera z lekka mnie rozrzewnia, ponieważ w tle sprawy jest festiwal maltański, a i ja na Malcie dokazywałem niepomału, tyle że dwadzieścia parę lat temu. Nosiłem wtedy punkową skórę, której użyczyła mi jedna zaprzyjaźniona Jola. I włosy miałem postawione na irokeza, nie przymierzając jak reżyser Klata w okresie wałbrzyskim. W tej postaci pojechałem do Mińska na Festiwal Teatrów Słowiańskich jako oficjalny reprezentant naszego Ministerstwa Kultury. Była to, jak by powiedział Gombrowicz, inna przygoda, dziwniejsza… Opowiem ją w następnym felietonie, ten zaś kończę – ma się rozumieć AMDG.

30-06-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (1)
  • 2014-06-30   16:25:50
    Cytuj

    Zachęcam do lektury: http://uszatyfotel.pl/2014/06/30/picnic-na-skraju-drogi/