AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

„Który z was życie swe bez skargi odda za noc spędzoną ze mną?”

Maria Wisnowska
Pocztowka Union Postale Universelle  

Dokładnie naprzeciwko bramy głównej Cmentarza Powązkowskiego w Warszawie, na końcu alejki, znajduje się grób młodej kobiety. Rzeźba w białym kamieniu przedstawia popiersie zmarłej, na które opada kurtyna opuszczana przez cherubinka. Poniżej znajduje się wieniec, maska tragiczna i liść palmowy. Wyryty napis głosi:

MARJA WISNOWSKA
ARTYSTKA
SCENY POLSKIEJ
UR: 23 GRUDNIA 1861 ZM: 1 LIPCA 1890
UKOCHANEJ CÓRCE
STROSKANA MATKA

Pomimo że od śmierci aktorki upłynęło ponad 120 lat, na jej grobie często palą się znicze. Wisnowska przetrwała w pamięci warszawiaków, choć to nie jej role przeszły do historii. Jej życie owiane tajemnicą i zakończone tragiczną śmiercią, wzięte jakby wprost z powieści Dostojewskiego, stało się kanwą legendy. Legendy, która, co dziwne w dzisiejszych czasach, funkcjonuje przede wszystkim w tradycji ustnej. O Wisnowskiej opowiadają turystom warszawscy przewodnicy, a miejscowi słyszą o niej od swoich rodziców i dziadków podczas powązkowskich spacerów.

Agata Tuszyńska, dociekliwa biografka Wisnowskiej, odkryła, że kobieta urodziła się w roku 1859, dwa lata przed datą wskazaną na nagrobku, w mieszkaniu przy ulicy Mazowieckiej na warszawskim śródmieściu. Rodzice prowadzili sklep, dziadkowie rzeźnię. Była jedynaczką. Ojciec popełnił samobójstwo, gdy miała cztery lata.

Podobno podczas nauki na pensji zaraziła się pasją do recytowania i zamęczała rodzinę deklamacjami. Gdy ukończyła siedemnaście lat, zaczęła występować na koncertach w Resursie Obywatelskiej na Krakowskim Przedmieściu i w amatorskim teatrze Towarzystwa Dobroczynności. Wystawiane tam w celach charytatywnych przedstawienia, mimo że powszechnie oskarżane o niską jakość artystyczną, były recenzowane. To właśnie krytyka dostrzegła młodziutką Wisnowską i wypromowała ją jako fenomen.

Co sprawiło, że Wisnowska zaczęła błyszczeć? Urodzony 35 lat po jej śmierci Peter Brook zapisał kiedyś pewną ogólną myśl o aktorstwie:
Dla mnie istotne jest to, że jeden aktor może stać na scenie bez ruchu i przykuwać naszą uwagę, podczas gdy inny wcale nas nie zainteresuje. Na czym polega różnica? W którym miejscu – na poziomie chemicznym, fizycznym czy psychicznym – da się ją uchwycić? Gwiazdorstwo? Osobowość? Nie. To zbyt proste i niczego nie wyjaśnia.

Jeżeli próba opisania gry dopiero co oglądanego aktora jest taka trudna, to co dopiero w przypadku artystki, której nie widział już nikt z żyjących i po której zostało jedynie trochę recenzji i wspomnień? Grała w sztukach, których tytuły i nazwiska autorów niewiele dziś nam mówią. Ich treść często i przez współczesnych uznawana była za niedorzeczną. Z pochwał krytyków trudno wyczytać więcej niż to, że Wisnowska była naturalna i wdzięczna, miała miły głos i grała z dużym temperamentem. Cokolwiek by to miało oznaczać.

Więcej wydają się mówić zachowane fotografie. Była filigranowa, miała zaokrąglone rysy twarzy, często zakręcała swoje długie włosy. Pozując do zdjęcia, rozchylała wargi i szeroko otwierała oczy. W jej spojrzeniu było coś wyzywającego. Za życia nazywano ją kokietką, dzisiaj użyto by zapewne określenia „lolitka”. Jej wygląd i zachowanie stanowiły mieszaninę niewinności i zepsucia.

Dzięki występom w teatrze amatorskim zyskała sławę, nie na tyle dużą jednak, by móc liczyć na angaż w Warszawskich Teatrach Rządowych. W 1878 roku, być może za sprawą protekcji Emila Derynga, u którego pobierała nauki aktorstwa, wyjechała do Lwowa do Teatru Skarbkowskiego. Debiutowała 13 listopada. Jej Jadwiga w sielance Zbudziło się w niej serce Koenigswintera nie wzbudziła sensacji. Wisnowską porównywano do słynnej Romany Popiel, poprzedniej odtwórczyni tej roli, i porównanie to wypadało oczywiście na niekorzyść debiutantki. Aktorka została jednak przyjęta do zespołu i odtąd występowała na lwowskiej scenie regularnie. Zyskała popularność, wcielając się w role tak zwanych „młodych naiwnych”. Grała w pensjonarskich fartuszkach i krótkich sukienkach, z rozpuszczonymi włosami, szczebiotliwie podając tekst. Obsadzano ją także w sztukach kostiumowych: zagrała Lucjanę w Komedii omyłek i Jessicę w Kupcu weneckim Shakespeare’a, a także Stellę w Fantazym Słowackiego.

Z lektury prowadzonego przez Wisnowską dziennika można wyczytać obraz wrażliwej i egzaltowanej dziewczyny. Aktorka wypisywała cytaty z przeczytanych książek, zwierzała się ze swojej tęsknoty za rodzinnym miastem, rozmyślała o relacji między aktorstwem a życiem. Ze szczególnym upodobaniem opisywała wszystko, co wiązało się z przemijaniem. Jej dziennik zawiera opisy nocnych spacerów po cmentarzach i fantazje na temat własnej śmierci.

Jej pierwszy benefis odbył się w 1880 roku. Zagrała Adę w melodramatycznej włoskiej sztuce Skazany na całe życie. Spektakl zakończył się sukcesem, morzem kwiatów i przeciągłą owacją. Prasa z zadowoleniem odnotowała jej rozwój, coraz swobodniejsze zachowanie na scenie i wzbogacenie arsenału środków. Żałowano, że ma tak wąskie emploi.

Do Warszawy powróciła tuż po tym, jak ze Lwowa nad Wisłę dotarła jej sława. Publiczności i krytyce dała się poznać podczas gościnnych występów latem roku 1880. Nie bez zastrzeżeń przyjęto sześć ról, które prezentowała w ciągu miesiąca pokazów na scenie Teatru Letniego w Ogrodzie Saskim, jednak ogólne wrażenie było pozytywne. Najlepiej wypadła jako Iza w Kosie i kamieniu Kraszewskiego, najsłabiej jako Leokadia w Pierwszej miłości Wilbrandta. Do dawnej stolicy Polski powróciła na stałe na początku 1881 roku. Dostała angaż do zespołu dramatycznego i znalazła się wśród tak znakomitych aktorów jak Bolesław Leszczyński, Wincenty Rapacki, Józef Kotarbiński.

Warszawa uwielbiała swoich aktorów i niemal wyłącznie na aktorów chodziła do teatru. Ulubieńcy publiczności byli co chwilę oklaskiwani, zmuszani do bisowania i kłaniania się w środku akcji. Wisnowska na razie mogła tylko pozazdrościć kolegom takiej popularności. Wprawdzie dobrze wypadała w komediach Zalewskiego czy Labiche’a, ale jej występ w orientalnym dramacie biblijnym Izrael na puszczy Juliana Łętowskiego uznano za nieporozumienie. Młoda aktorka wcieliła się w Sellę, Madianitkę, która rozkochuje w sobie Zamrego, jednego z Żydów prowadzonych przez Mojżesza do Ziemi Obiecanej. W Zamrem kocha się Noah, w której z kolei zakochany jest Jozue. Skomplikowana figura miłosna doprowadza do krwawego finału, w którym zazdrosna Noah przebija Sellę nożem, po czym popełnia samobójstwo. Krytyka pisała, że aktorka stworzyła kreację rodem z komedii salonowej i pasowała do rzeczywistości scenicznej jak wół do karety.

Grała dużo, ale jej role przechodziły bez echa. Długo nie mogła przebić się przez obojętność widowni. Przełom nastąpił rok po przybyciu do Warszawy, gdy gruntownie odmieniła styl gry. Dystansowała się od postaci dramatu, zastępując kreację manifestacją swojej osobowości. Prasa odnotowała tę zmianę ze zdziwieniem. Artystce radzono mocniej przeżywać role. Recenzenci wzdrygali się na powłóczyste spojrzenia, którymi Wisnowska omiatała publiczność, i na jej kostiumy, które odsłaniały coraz więcej nagiego ciała.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Rozkochała w sobie męską część publiczności, szczególnie uczniów i studentów. Wreszcie zyskała własną klakę. Jej fani nie tylko nagradzali ją brawami, okrzykami i koszami kwiatów, ale także czekali na nią po spektaklach i odprowadzali do jej mieszkania przy ulicy Długiej. Szczęśliwcy dostawali zaproszenie do środka i mieli możliwość wzięcia udziału w słynnych wieczorach u Wisnowskiej. Salon aktorki zaczął być modny, a bywanie u niej okazało się dla wielu mężczyzn uzależniającym przeżyciem. Nie bez powodu porównywano ją do haszyszu.

Przyjmowała w obitym różowym suknem buduarze, ozdobionym kwiatami i orientalnymi meblami. Kładła się na otomanie w swobodnym stroju, z gołymi nogami. Gest ten w XIX wieku znaczył tyle, co w wieku XXI przyjmować gości w samej bieliźnie.

Jej największą rywalką była Jadwiga Czaki – aktorka młodsza od niej o rok, ale posiadająca większe doświadczenie na warszawskich scenach. Specjalizowała się w podobnym repertuarze co Wisnowska i również posiadała grono oddanych wielbicieli. Spektakle, w których występowały obie kobiety, stawały się rodzajem derbów. Fani z przeciwnych obozów walczyli ze sobą na długość oklasków, głośność gwizdów i syków skierowanych do wrogiej aktorki, ilości kwiatów, wieńców i upominków wręczanych po opuszczeniu kurtyny. Zmagania tych dwóch klak były na tyle irytujące, że redakcje gazet zalewano skargami i postulatami, by zabronić widowni spontanicznych reakcji w czasie trwania przedstawienia.

Potrafiła opętać niemal każdego mężczyznę. Chcąc pozyskać sobie danego dziennikarza, zapraszała go do siebie, siadała blisko, łapała go za rękę i patrząc mu w oczy przekonywała, że musi się w niej zakochać. We Lwowie plotkowano, że dyrektor Teatru Skarbkowskiego – 60-letni Jan Dobrzański – chciał dla niej rozwieść się z żoną po dwudziestu pięciu latach udanego małżeństwa. Dała kosza hrabiemu Alfredowi Potockiemu, galicyjskiemu politykowi i bogaczowi. Kochał się w niej aktor i reżyser Aleksander Podwyszyński oraz wynalazca i genialny matematyk Bruno Abakanowicz. Wyraz fascynacji Wisnowską dawał w swoich dziennikach młody Stefan Żeromski. Wprost opętany nią był Aleksander Myszuga, słynny śpiewak operowy. Długo można byłoby wymieniać.

Wraz ze wzrostem popularności i kolejnymi sukcesami zachowanie Wisnowskiej stawało się niepokojące. Podczas wizyt gości bawiła się trzymanym przy łóżku ozdobnym rewolwerem lub flakonikiem z trupią czaszką wyrysowaną na etykiecie. Twierdziła, że w pierścieniu ma ukrytą kapsułkę z kurarą – trucizną stosowaną przez południowoamerykańskich Indian. Lubiła rozmawiać o śmierci i samobójstwach. Chodziła oglądać zwłoki wystawione w kościołach i cerkwiach. W październiku 1883 roku kilka warszawskich gazet dostało anonimowy list informujący, że Maria Wisnowska się zastrzeliła. Wiadomość ta okazała się fałszywa. Dopiero kilka lat później wyszło na jaw, że za prowokacją stała sama aktorka. Wielu dopatrywało się w tym kokieterii i findesieclowej pozy. Musiała być świadoma, że stylizuje się na postać rodem z prozy Edgara Allana Poego.

Stała się idolką. Miało to przełożenie na gażę i pozwoliło wpływać na role, które grała. Z „młodych naiwnych” przeszła do postaci silniejszych i inteligentniejszych. W Moim koledze Meilhaca i Gillesa grała Adriannę – jednocześnie zdradzaną i zdradzającą żonę. W Połowie miliona Sabowskiego wcieliła się w Zofię, cyniczną pannę, która próbuje bogato wyjść za mąż. We Fredrowskiej Zemście widniała na afiszu nie jako Aniela, ale jako Klara.

Podobno wspomnianym już rewolwerem zastraszyła młodziutką Honoratę Rapacką, późniejszą trzecią żonę Bolesława Leszczyńskiego, by ta oddała starszej koleżance rolę w Szekspirowskim Śnie nocy letniej. Piękna plastycznie inscenizacja Jana Tatarkiewicza z 1884 roku była głośnym wydarzeniem, a rolę Wisnowskiej uznano za objawienie. Jej Puk był wcieleniem młodości i witalności, złośliwym duchem, który czuł radość z każdej psoty i upajał się swoim pędem i zręcznością. Pozując do fotografii w kostiumie z tego spektaklu, Wisnowska patrzyła kusząco spod grzywki, a w rozchylonych ustach przygryzała wskazujący palec.

Po obejrzeniu Żorżety Sardou z 1887 roku Żeromski, wówczas początkujący literat studiujący weterynarię, zapisał w dzienniku: „Niepodobna oprzeć się wzruszeniu, słuchając płaczu tej artystki. Są tam łzy, łzy nie aktorskie. Do licha – niepodobna udać ich tak złudnie!”. Pijany od gry Wisnowskiej, marzył, że zobaczy ją kiedyś w roli Ofelii. I ona chciała wielkich tragicznych ról, które w swoim repertuarze miała Helena Modrzejewskiej albo Sarah Bernhardt.

Jej rozwój artystyczny szedł w parze z coraz większymi komplikacjami życia osobistego. Śpiewak Myszuga wyznał jej, że nie może bez niej żyć. Rozwiódł się dla niej, nie zważając, że żona niedawno powiła mu dziecko. Nieszczęśliwie zakochał się w Wisnowskiej także jej bliski przyjaciel, dziennikarz Antoni Mieszkowski, którego nazywała „braciszkiem”. Pewnego wieczora zaproponowała mu wspólne samobójstwo. Przyjaciele mieli razem zażyć truciznę, a następnie, konając, złączyć się w akcie miłosnym. Gdy mężczyzna zawahał się, kobieta obróciła całą sytuację w żart: „Myślałeś, braciszku, że twoja siostrzyczka naprawdę się otruje? Nie obawiaj się, trzeba jeszcze pokazać naszej publiczności wspaniałą rolę! Jesteś małym tchórzem”. Mieszkowski sam nie wiedział, czy był świadkiem odegranego przedstawienia, czy realnej sceny.

Nie wiadomo, kto spośród bywalców jej salonu dostąpił zaszczytu zostania jej kochankiem. Wielu tego pragnęło i dla wielu było szokiem, gdy Wisnowska nagle wyjechała z Warszawy jesienią roku 1887. Nikt nie wiedział dokąd. Plotka mówiła, że zaszła w ciążę, że urodziła za granicą i oddała dziecko do zakonnego sierocińca. Nad Wisłę powróciła dokładnie po roku. Co robiła w tym czasie? Opowiadała, że wyjechała do Turcji. Miała tam nauczyć się pić opium i palić haszysz, zakochać się i spędzać noce w haremie swojego kochanka. Czy można wierzyć w tę historię? Później przez Wenecję dotarła do Paryża. W stolicy Francji rzeczywiście widziało ją wielu Polaków. Poznała dramatopisarza Edouarda Paillerona, członka Akademii Francuskiej, w którego sztukach kilkakrotnie grywała. Paryżanin wprowadził ją na miejscowe salony i obiecał pomóc w organizacji występów. Nic z tego nie wyszło. Na przeszkodzie stanął zły akcent francuszczyzny Wisnowskiej. Włożyła wiele wysiłku w pracę nad lepszą wymową, ale na darmo. Przed wyjazdem udała się do gabinetu Juliana Ochorowicza, mieszkającego w Paryżu Polaka. Pionier współczesnej psychologii zdiagnozował u niej histerię.

Do Warszawy wróciła równie niespodziewanie, jak z niej wyjechała. Publiczność zobaczyła ją ponownie w Lenie Wacława Karczewskiego, szwagra Jacka Malczewskiego. Nagrodzony w konkursie im. Bogusławskiego dramat opowiada historię naiwnej dziewczyny, która wyszła za mąż za nieodpowiedniego mężczyznę, została odrzucona przez własną rodzinę, a na końcu popadła w obłęd.

Historia o rozczarowanej życiem kobiecie wywołała żywe reakcje publiczności i krytyki, która nazwała tę rolę najlepszą w dorobku Wisnowskiej. Zastanawiano się, czy kobieta nie brała potajemnie lekcji aktorstwa u którejś z europejskich sław. Wydaje się, że aktorka miała predyspozycje do odgrywania scen smutku i cierpienia. Nadawała swojej bohaterce rysy wyraźnie tragiczne. Była ze swojej roli zadowolona i przywiązała się do niej. W liście do Karczewskiego pisała: „Masz talent prawdziwy – talent wielki – talent, w który całą moją duszą wierzę! Lenę moją kocham do ostatniej chwili jej życia”.

Z Długiej przeprowadziła się na Złotą. Zamieszkała z matką, która niedawno powtórnie owdowiała. Za pomocą draperii i parawanów urządziła wnętrze salonu tak, by było ciemne i duszne, przesycone zapachami perfum, rozświetlane tylko blaskami lamp. Na ścianach wisiały japońskie maski, na podłodze spoczywały tygrysie skóry. Wszystko ozdabiały, sztuczne przeważnie, kwiaty.

Znajomi zauważyli, że po powrocie do Warszawy stała się jeszcze bardziej nerwowa i wyzywająca. Ekscytowała się bliskim sąsiedztwem kostnicy – „teatru anatomicznego”, jak ją nazywała. Cierpiała na migreny, bezsenność i halucynacje. Miała wizje, w których widywała diabła pod postacią mężczyzny z krwawiącą raną na twarzy. Często mdlała. Wytchnienia szukała w używkach, w tym w chustkach nasączonych chloroformem.

Pod koniec października 1888 roku wystąpiła w upragnionej roli Ofelii. Została źle odebrana, a scenę obłędu uznano za aktorską katastrofę. Krytyk Władysław Bogusławski napisał, że zagrała dziewczynę, którą Hamlet powinien wysłać nie do klasztoru, a „na pensję panien w jakim Sacre Coeur”. Zrozpaczony Żeromski notował: „Ta sroka głupia w scenie obłąkania kokietowała oczami oficerów z pierwszego rzędu krzeseł…”. Zawyrokowano, że wielki repertuar tragiczny nie jest dla niej. Przeżyła to bardzo osobiście. Odtąd stale żaliła się na nieprzychylność prasy. Nie zawsze było to prawdą. Wkrótce z powodzeniem wcieliła się w dwie role wymagające założenia męskich kostiumów. Były to tytułowe postaci z Hrabiego René Halma i Pierwszej wyprawy młodego Richelieu Bayarda i Dumanoira.

Wciąż komplikowała sobie życie, coraz częściej z mężczyznami młodszymi od siebie. Dwudziestotrzyletni Stefan Krzywoszewski, dziennikarz i późniejszy dramatopisarz, był przestrzegany przez swoich kolegów z redakcji „Kuriera Codziennego”, by nie dał się zwieść jej wyglądowi niewinnej dziewczynki. Gdy powtórzył Wisnowskiej te ostrzeżenia, ona odpowiedziała: „Jeśli się pan mnie boi, niech pan ucieka, póki czas”. Nie uciekł, został jej kochankiem. Na krótko. W swoich spisanych pół wieku później wspomnieniach ze szczegółami opisał noc, którą spędził z nią w Łodzi po jej gościnnym występie.

Pozycja Wisnowskiej wzmocniła się jeszcze po tym, jak prezesurę Warszawskich Teatrów Rządowych objął Dymitr Palicyn, rosyjski generał, stały gość jej salonu. Mówiono, że Rosjanin zaproponował jej małżeństwo. Jeśli oświadczyny rzeczywiście miały miejsce, to aktorka zwlekała z odpowiedzią.

Za sprawą opublikowanych później akt sądowych znanych jest wiele szczegółów wydarzeń, które rozgrywały się od stycznia do czerwca roku 1890. W okolicy Nowego Roku Wisnowska usłyszała wyznanie miłosne młodszego o dziewięć lat Aleksandra Barteniewa, oficera grodzieńskiego pułku huzarów lejbgwardii. W Warszawie stacjonowało wówczas ponad 30 tysięcy rosyjskich żołnierzy, przez większość mieszkańców miasta ignorowanych i bojkotowanych towarzysko. Młody huzar zakochał się szaleńczo i beznadziejnie. Wiedział, że jego szlachecka rodzina nigdy nie zaakceptuje związku z polską aktorką, wiedział także, że sam nie zostanie zaakceptowany przez jej środowisko. Mężczyzna często zapowiadał Wisnowskiej, że popełni samobójstwo. Ona zapraszała go do siebie i odwiedzała w koszarach. Czasami pytała, czy przed odebraniem sobie życia byłby w stanie ją zabić. Barteniew zaprzeczał. Ich związek był namiętny i burzliwy, pełen awantur, rękoczynów, zdrad i burzliwych powrotów. Wisnowska rzucała w niego kieliszkami, groziła mu bronią, ukrywała się przed nim, odprawiała go spod drzwi. Wszystko tylko po to, by po kilku dniach jechać do niego, przepraszać go i zapewniać o swojej miłości. Po tym jak spędzili ze sobą po raz pierwszy noc, nosili na palcach obrączki. Nie byli jednak małżeństwem. Rozmawiali ze sobą po francusku. On słabo mówił po polsku, ona nie chciała używać języka zaborców.

Relacje znajomych Wisnowskiej co do uczuć, jakie kobieta żywiła do Barteniewa, są sprzeczne. Jednym mówiła, że go kocha, innym, że nienawidzi. Wróżyła, że któregoś dnia Rosjanin ją zabije. Wszyscy brali jej słowa za kolejny przejaw egzaltacji.

Jej ostatnim wielkim spektaklem był Żywy posąg Ciconiego. Wariacką fabułę sztuki można byłoby podzielić na kilka niezależnych utworów. Wisnowska grała chorą na suchoty szwaczkę o imieniu Maria. W biedaczce zakochuje się hrabia, który jednak nie ujawnia swojej tożsamości przed ukochaną. Kobieta umiera, po czym w wizyjnej scenie pojawia się pod postacią diabła. Wkrótce Hrabia sprowadza do siebie bliźniaczo podobną do Marii Noemi. Sobowtór, wystrojony i opływający w luksusy, po wielu perypetiach rozkochuje w sobie hrabiego i uwalnia go od żałoby. Wisnowska mówiła dziennikarzowi: „Nie śmiej się pan, ale chwilami zdaje mi się, że to będzie moja ostatnia rola… nigdy mi się nie zdarzyło jeszcze wpaść w taką, jakby to powiedzieć, ekstazę, w scenie tego konania przy muzyce… nigdy jeszcze nie byłam tak niezdolną do panowania nad sobą… źle ze mną, kochany panie; rola zaczyna brać nade mną górę…”.

Po premierze pojechała z Barteniewem do restauracji w Wilanowie, gdzie czekała na nią sprowadzona z koszar orkiestra wojskowa. Przy kolacji Wisnowska wyznała, że marzy o tym, by umrzeć na scenie w obecności widzów. W jej fantazji kochanek strzelał do niej podczas owacji przy wręczaniu kwiatów, a następnie przegryzał kapsułkę z trucizną i umierał.

Zachowanie Wisnowskiej doprowadzało Barteniewa do białej gorączki. Kobieta raz po raz zrywała z nim, odsyłała mu prezenty, nie chciała go widzieć, a następnie przepraszała i zapewniała o swoim uczuciu. Kiedy pewnego wieczora zdesperowany mężczyzna przyłożył sobie rewolwer do skroni, ta rzuciła się na kolana i błagała, by się nie zabijał. Gdy ten usłuchał, został wyśmiany za to, że będąc mężczyzną, daje sobą manipulować.

W czerwcu na prośbę ukochanej Barteniew wynajął i urządził pokój na Nowogrodzkiej. Kochankowie spotkali się tam po raz pierwszy wieczorem w poniedziałek 30 czerwca. Rozmawiali do późna w nocy, jedli wiśnie i pili szampana zmieszanego z opium. W pewnym momencie Wisnowska powiedziała, że nie zostało im już nic poza śmiercią. Mówiła serio? Jeśli tak, to czemu, wychodząc z mieszkania, kazała czekać na siebie kucharce i służącej? I dlaczego tuż przed spotkaniem wpadła jeszcze na chwilę do krawcowej, by obejrzeć szyte dla siebie palto? Grała czy mówiła prawdę? A może w trakcie gry straciła dystans i nie potrafiła już odróżnić rzeczywistości od fikcji?

Półprzytomni od alkoholu i opium kochankowie napisali pożegnalne kartki. Kobieta, wdychając chloroform z nasączonej chusteczki, powtarzała zdanie: „Jeśli mnie kochasz, zabij”. Mężczyzna objął ją, pocałował i wystrzelił z rewolweru przyciśniętego do jej lewej piersi. Kula przeszła przez serce, aktorka umarła niemal natychmiast.

Otępiały oficer nie popełnił samobójstwa. Wrócił do pułku i przyznał się do morderstwa. Po głośnym procesie, relacjonowanym na bieżąco przez europejską prasę, został skazany na osiem lat katorgi. Odtąd los jego jest nieznany. Plotka głosi, że wpływowa rodzina Barteniewów ubłagała cara, aby anulował wyrok, i młody mężczyzna kontynuował karierę wojskową w którejś ze wschodnich guberni. Podobno pozbawiony majątku przez bolszewików uciekł w latach dwudziestych do Warszawy, gdzie żył przez nikogo nierozpoznany, w skrajnej nędzy. Widywano go nad grobem Wisnowskiej i na Nowogrodzkiej, pod oknami mieszkania, w którym rozegrała się tragedia. Umarł w przytułku. Dzięki znalezionym przy nim dokumentom domyślono się, kim był. Taką historię opublikowano w międzywojennej polskiej prasie brukowej.

Warszawscy przewodnicy opowiadają uczestnikom wycieczek, że duch Barteniewa nocami nadal błąka się po Powązkach i raz do roku składa na grobie Wisnowskiej pojedynczą czerwoną różę.

12-02-2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany JDehnel
    JDehnel 2016-02-14   10:34:42
    Cytuj

    Przed wyburzeniem całego kompleksu Szpitala Dzieciątka Jezus warszawskie prosektorium faktycznie znajdowało się przy ul. Zgoda nieopodal Złotej - ale teatr anatomiczny to nie nazwa, którą nadawała kostnicy Wisnowska, tylko osobny budynek, w którym, w amfiteatralnej sali, studenci medycyny przyglądali się operacjom i sekcjom zwłok: http://www.warszawa1939.pl/index_arch_main.php?r1=zgoda_szpital&r3=0

  • Użytkownik niezalogowany befanka
    befanka 2016-02-14   09:20:13
    Cytuj

    "We Fredrowskiej Zemście widniała na afiszu nie jako Aniela, ale jako Klara." Bo w "Zemscie" jest Klara. Aniela jest w "Slubach panienskich"

  • Użytkownik niezalogowany Fredro
    Fredro 2016-02-12   18:21:03
    Cytuj

    "We Fredrowskiej Zemście widniała na afiszu nie jako Aniela, ale jako Klara" Zdaje się, ze chodzi o "Śluby panieńskie" bo tylko tam występują te dwie postaci, jak przepisywać to ze zrozumieniem.