AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Spotkanie z ciekawym człowiekiem: Swinarski, czyli szok

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Konrad Swinarski  

Dwoje twórców tak zwanej pierwszej poznańskiej teatrologii: prof. Jerzy Ziomek i dr Dobrochna Ratajczakowa miało świetny pomysł, aby organizować nam – żądnym teatralnej wiedzy młodym ludziom, wycieczki do różnych ciekawych miejsc, okraszone spotkaniami z gronem naprawdę wybitnych twórców. Gnębieni na co dzień gramatyką historyczną i „staro-cerkiewno-słowiańszczyzną” (podlegaliśmy pod normalny program studiów polonistycznych, tyle że zamiast przedmiotów pedagogicznych, mieliśmy teatralne), w wyprawach tych znajdowaliśmy nadzieję, wytchnienie i okazję do fascynujących spotkań. Dodam od razu, że po latach okazało się, iż przedmioty językoznawcze ogromnie mi się przydały w redaktorskiej praktyce, a wspomniane spotkania nie zawsze były aż tak bardzo fascynujące, jak się wówczas nam – bardzo młodym, „pierwszym naiwnym” wydawało.

W każdym razie otrzymaliśmy od życia, a konkretnie od prof. Ziomka i dr Ratajczakowej, okazję do osobistego zetknięcia się między innymi z Konradem Swinarskim i Andrzejem Wajdą w Krakowie (rewelacyjna Noc listopadowa, na Dziady nie zdołałem się wcisnąć, obejrzałem je dwa lata później), Kazimierzem Dejmkiem w Łodzi (wspaniała Operetka) i Stanisławem Hebanowskim w Gdańsku.

Prawie nic już z tych spotkań nie pamiętam oprócz dwóch epizodów: oto Hebanowski, zapytany, dlaczego odmówił jurorowania na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych w 1976 roku, odpowiedział, że nie miało to najmniejszego sensu. Lepiej było sprawę załatwić korespondencyjnie, czyli jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu napisać: głosuję na Grand Prix dla Wyzwolenia Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze, i po sprawie.

(Dodam, że dzięki rodzinnym koneksjom udało mi się kilka miesięcy później obejrzeć Wyzwolenie w kaliskim teatrze, wypełnionym wręcz po brzegi, no i musiałem się zgodzić z osądem Hebanowskiego, choć dopiero parę lat temu, gdym obejrzał telewizyjny zapis Wyzwolenia, uświadomiłem sobie, jak mało z tamtej kaliskiej prezentacji zrozumiałem.)

Najważniejszym dla mnie po dziś dzień fragmentem wszystkich tych spotkań była jednak wymiana zdań z Konradem Swinarskim. Wycieczka do Krakowa miała miejsce jakoś późną zimą lub wczesną wiosną 1975 roku. Swinarski był w świetnej formie, kipiał energią, pracował nad Hamletem w Starym Teatrze oraz nad Pluskwą Majakowskiego w Teatrze Narodowym i oczywiście ani on, ani ktokolwiek inny nie przypuszczał, że…

Najpierw dowiedzieliśmy się od wielkiego reżysera, że na tym dość zaawansowanym etapie pracy nad spektaklem wciąż jeszcze uzgadnia z tłumaczem, Maciejem Słomczyńskim, niektóre fragmenty translacji. Szok! Czyli pracuje nad dziełem jeszcze nie całkiem przetłumaczonym?! Jak to w ogóle możliwe? Moje wyobrażenia o pracy reżysera znalazły się pod gwałtownym ostrzałem rzeczywistości, bo skoro sam Swinarski nie przystępuje do pracy „po bożemu”, z gotowym tłumaczeniem i precyzyjnym planem inscenizacji, to co tu jest (a raczej będzie) grane? Jakaś „wielka improwizacja” na tematy związane z Hamletem?

Zostałem, jak to niektórzy mówią, „negatywnie zbulwersowany”, ale póki co szokujące zeznania reżysera nie naruszyły zasobów mojej polemicznej energii. W związku z tym, napędzany młodzieńczą przekorą, zadałem Swinarskiemu pytanie, które wydawało mi się w tej sytuacji nader podchwytliwe: „Jaką ma Pan KONCEPCJĘ trzeciego i czwartego monologu Hamleta?”. Słowo KONCEPCJA podkreśliłem najwydatniej, jak tylko mogłem, a zabieg ten krył wyraźną sugestię, żeby reżyser się nie wygłupiał i wrócił na normalne tory myślenia o pracy nad spektaklem teatralnym.

Wyglądało na to, że Swinarski (o dziwo!) potraktował moje pytanie nadzwyczaj poważnie: zamyślił się, a potem z wnętrza tego zamyślenia padło znienacka pytanie: „Może mi pan przypomnieć, jak te monologi brzmią po angielsku?”. Zatkało mnie, ale bohatersko podpowiedziałem reżyserowi zapamiętane, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia skąd i jak: O, what a rogue and peasant slave am I i oczywiście To be or not to be. Mój rozmówca potraktował tę podpowiedź jako kwestię oczywistą, jakbym był jego literackim asystentem, który ma w jednym palcu całość tekstu sztuki w oryginale, natomiast mnie spotkało kolejne rozczarowanie – oto wielki reżyser, pogrążony w tym swoim zamyśleniu, nie docenił mojej młodzieńczej erudycji.

Chwilę potem zwalił się na mnie końcowy, nokautujący szok: Swinarski powiedział mianowicie, że z tym „być albo nie być” to jeszcze niewiele wiadomo; nie ma nawet ukończonego tłumaczenia tego monologu, bo umówił się z panem Słomczyńskim, że najpierw on, reżyser, musi sprawdzić, jak wypadnie scena będąca kluczem do interpretacji całej wypowiedzi Hamleta: spotkanie księcia Danii, czyli Jerzego Radziwiłowicza z Gertrudą, czyli Anną Polony. Spotkanie to nastąpi już po odegraniu Zabójstwa Gonzagi przez trupę aktorską, czyli po brutalnej prowokacji, jaką Hamlet szykuje Gertrudzie i Klaudiuszowi. Od tego, jaki charakter przybierze spotkanie syna z matką po tym szokującym wydarzeniu, od tego, co emocjonalnie z tego spotkania wyniknie, zależy w znacznym stopniu interpretacja czwartego monologu Hamleta, który jest ewidentnie próbą psychicznego oswojenia się z konsekwencjami planowanej prowokacji. A sceny spotkania Radziwiłowicza i Polony jeszcze na dobre Swinarski nie ruszył, więc nie potrafił mi odpowiedzieć na to pytanie.

Bum! Łup! Bęc! W tej dziwnej, wyjątkowej chwili budowla moich dziewiętnastoletnich wyobrażeń o reżyserii teatralnej legła w gruzach, a potem gruzy owe stoczyły się gdzieś głęboko w jakąś przepastną piwnicę zapomnianej, nieaktualnej wiedzy. To TAK można?! To TAK tworzy sam Swinarski?! Oj, to ja muszę to wszystko na nowo przemyśleć!

No i przemyśliwam – do dziś. Na różne sposoby, z wiedzą szerszą i bogatszą o setki innych, różnorodnych doznań, odkryć, szoków i olśnień. Także o kilka powrotów do książki Józefa Opalskiego Rozmowy o Konradzie Swinarskim i „Hamlecie”. I przez cały ten czas wdzięczny jestem moim akademickim nauczycielom, że umożliwili mi owo spotkanie.

A kiedy mniej więcej pół roku później dowiedziałem się o śmierci Swinarskiego w katastrofie lotniczej pod Damaszkiem, uroniłem szczerą, młodzieńczą łzę, bo był już dla mnie kimś bliskim, kto mnie poważnie potraktował, dzieląc się ze mną swymi wątpliwościami i niepewnościami, a przy tej okazji całkiem bezinteresownie, sam nawet o tym nie wiedząc, bardzo wzbogacił moje widzenie teatru i świata.

10-06-2020

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (1)