AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Co się we mnie ze mną stało w związku z dwudrzwiową szafą w żółtym kolorze

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A

18 października 2013 roku pojawił się na teatralnym.pl inspirujący felieton Pawła Głowackiego pt. Dwudrzwiowa szafa w żółtym kolorze. Jego autor utrzymuje, że w dobie internetu stratą czasu dla recenzenta teatralnego i jego czytelników jest silenie się na rzetelny opis dekoracji, kostiumów, charakteryzacji, a nawet gry aktorskiej, bo wszystkie te informacje mogą być uzyskane w ciągu zaledwie półgodzinnego „guglowania” w sieci. Odnalezione tam teksty, zdjęcia i krótkie filmy dadzą nam jeszcze przed premierą danego spektaklu „najpełniejszą pełnię wiedzy” o tym, jak on wygląda i jak jest zagrany.

Po półgodzinnej internetowej kwerendzie Paweł Głowacki mógł z najpewniejszą pewnością stwierdzić: „Znałem już całe ciało przyszłego przedstawienia, jego brzmienie, jego ruch, jego barwy i jego cel. (…) …przed premierą znałem premierę od szczegółu, do ogółu – od guziczka, do Idei Naczelnej. Wiedziałem wszystko”.

Wniosek: „Tak, już nie trzeba, a nawet nie uchodzi, klecić przy pomocy słów «obiektywnego obrazu przedstawienia». (…) …dziś już nie należy się wygłupiać wytwarzaniem opisu tylko i wyłącznie po to, by opisać, żeby było opisane, gdyż tak stanowią podręczniki teatrologiczne. (…)

Co pozostaje? – pyta dalej Głowacki. – O czym pisać, skoro wszystkie oczywistości są każdemu znane bez czytania? Co się z tobą w tobie stało na premierze. O tym. Czyli o tym, czego nikt się nie dowie skądinąd. O tym czymś, czego nie da się przekazać, klecąc martwy katalog powszechnie dostępnych oczywistości premierowych. Co się z tobą w tobie stało”.

***

No więc ze mną we mnie też coś się stało po przeczytaniu tego felietonu. Coś we mnie zawrzało, zawyło i zaskomlało. I teraz, półtora miesiąca po „premierze” tego felietonu, gdy emocje ostygły, spróbuję owo coś zracjonalizować i zwerbalizować.

Otóż, generalnie zgadzam się z Głowackim, że powszechna dostępność obrazów w internecie zwalnia recenzentów z pieczołowitego opisu scenografii. Natomiast ogromna większość spośród reszty jego twierdzeń – nacechowanych, zapewne celowo, polemiczną przesadą – wzbudza mój zdecydowany opór.

Po pierwsze, doprawdy nie wiem, skąd wzięło się u Pawła Głowackiego przekonanie, że w internecie natrafimy tylko i wyłącznie na „wiedzę pewną”. Internetowe opracowania literaturoznawcze, informacyjno-teatralne i teatrologiczne często nie są wiarygodne, by nie powiedzieć prymitywne, aby więc uzyskać „najpełniejszą pełnię wiedzy” warto przeprowadzić samodzielne studia, a przynajmniej wyselekcjonować te źródła internetowe, które oferują wiedzę rzetelną, sprawdzoną, przefiltrowaną przez erudycję autorów. A takie studia zajmują z reguły więcej niż pół godziny. Chyba że chcemy być „krytykiem po łebkach”, a takim zapewne Głowacki nie chciałby zostać. Trudno, „pełnej wiedzy” nie zdobędziemy nigdy, ma ją być może (oby!) Pan Bóg, a zdobycie wiedzy rzetelnej, także w internecie, wymaga czasu, nie da się inaczej.

A już stwierdzenie, że po półgodzinnej kwerendzie internetowej „premiera H nie miała przede mną tajemnic” jest co najmniej buńczuczne, na pewno BARDZO przesadzone, pewnie dla osiągnięcia publicystycznego efektu.

„Pełnia wiedzy”? No więc wcale nie „pełnia”. Jakiej wiedzy? Ano, internetowej. Trzyminutowy filmik – fajnie, ale jak on się ma wobec całego przedstawienia? Czy jest wybranym jego fragmentem? Na jakiej zasadzie wybranym? A może jest czymś na kształt zwiastuna, z tymi momentami przedstawienia, które, zdaniem jego twórców, są charakterystyczne dla jego całości i oddają styl gry poszczególnych aktorek tudzież aktorów? A może wyborem „the best of” – najbardziej dramatycznych (malowniczych, śmiesznych, poruszających etc.) krótkich fragmentów spektaklu?

Ale jak to się ma do całości przedstawienia? To by trzeba zobaczyć i przeżyć. Inaczej pozostaniemy (co sam Głowacki słusznie podkreśla) na poziomie oczywistości – lepiej lub gorzej dobranych, trafnie lub mniej trafnie sformułowanych, sprawnie lub amatorsko sfilmowanych. I zawsze będzie to nędzna namiastka, surowy surogat prawdziwego, osobistego udziału w przedstawieniu w bardzo ważnej roli widza.

I Głowacki to rozumie, postulując na koniec, że recenzent musi jednak (uff!) iść do teatru; danego dnia, o danej godzinie zasiąść na widowni, obejrzeć całość spektaklu na żywo, a potem zdać relację ze swego udziału w teatralnym wydarzeniu – jako widz wyróżniony, ekspert, reprezentant opinii publicznej. Ale tak czy inaczej – widz obecny danego dnia, o danej godzinie na widowni wśród innych widzów.

Na jakiej podstawie sformułować tę ocenę, tak żeby czytelnik recenzji uwierzył w wiarygodność jej autora? Zgadzam się z Pawłem Głowackim, że recenzent powinien pisać, „co mu się w duszy działo i snuć osobistą opowieść o spektaklu”. Skoro jednak to, co pisze, ma posiadać jakąś logiczną formę, to nie sposób ominąć krótkiego choćby opisu WYBRANYCH, SZCZEGÓLNIE ISTOTNYCH dla recenzenckiej narracji fragmentów przedstawienia. Sednem recenzji ma być przecież ocena, którą recenzent DZIELI SIĘ z publicznością. Na jakiej podstawie sformułować tę ocenę, tak żeby czytelnik recenzji uwierzył w wiarygodność jej autora? Czy krótki opis tych wybranych fragmentów, które są szczególnie istotne dla całości odbioru spektaklu przez recenzenta i dla jego końcowej oceny, nie jest jednak konieczny? Oczywiście opis SUBIEKTYWNY, dokonany na podstawie obserwacji tudzież wrażeń i skojarzeń recenzenta, którego myśl i wola nakierowane są na ocenę danego widowiska.

***

Napisałem, że tekst Pawła Głowackiego jest inspirujący. Mnie zainspirował do podjęcia recenzenckiego wyzwania z doby powszechnego internetu. Pomyślałem: „A może jednak Głowacki postuluje, żebyśmy w tekście recenzji umieszczali adresy odpowiednich stron internetowych, które czytelnicy mają sobie zwiedzić w trakcie czytania dla wyrobienia sobie własnego zdania i sprawdzenia wiarygodności recenzenta? Trochę czytania i trochę klikania? To niewygodne, chociaż… Może się niepotrzebnie czepiam?”.

Spróbuję zatem napisać jeszcze raz recenzję z Parsifala Wagnera w poznańskim Teatrze Wielkim, używając metody będącej logicznym następstwem postulatów wysuwanych przez Pawła Głowackiego w felietonie Dwudrzwiowa szafa w żółtym kolorze. Attention, s’il vous plaît, naczinajem!

***

Nowa dyrektorka Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu (patrz: www.opera.poznan.pl), Renata Borowska-Juszczyńska (patrz: www.opera.poznan.pl/page.php/1/0/show/2327/) zaprosiła do współpracy przy realizacji Parsifala Richarda Wagnera (patrz: pl.wikipedia.org/wiki/Richard_Wagner‎; en.wikipedia.org/wiki/Richard_Wagner‎; www.filmweb.pl/person/Richard+Wagner-117044; www.wagneroperas.com; www.wagner.art.pl; www.youtube.com/channel/UCqRT-aGYojd-in6xTOT2-OQ; www.rwagner.net; www.biography.com/people/richard-wagner-9521202; pl.wikipedia.org/wiki/Parsifal_(opera)‎; pl.wikipedia.org/wiki/Parsifal‎; www.youtube.com/watch?v=7w17MamPY7A‎; www.opera.wroclaw.pl/1/index.php?page=9&stage_id=130&fnct=gal; www.roh.org.uk/productions/parsifal-by-stephen-langridge; www.amazon.com/s/ref=nb_sb_noss_1/183-0356074-1134041?url=search-alias%3Daps&field-keywords=Parsifal; www.rwagner.net/e-frame.html; www.wagneroperas.com/indexparsifal.html; www.operafolio.com/opera.asp?n=Parsifal) liderkę duńskiej grupy twórczej Hotel Pro Forma (patrz: www.hotelproforma.dk‎; www.facebook.com/hotelproforma; www.youtube.com/user/hotelproforma‎; twitter.com/hotelproforma‎; www.kulturkontaktnord.org/lang-en/forms-of-funding/artist-residencies/denmark; www.yelp.pl/c/k%C3%B8benhavn/teatr), Kirsten Dehlholm (www.filmweb.pl/person/Kirsten+Dehlholm-1768445; www.culturebase.net/artist.php?682‎; www.rehearsalmatters.org/artist/kirsten-dehlholm‎; www.facebook.com/kirsten.dehlholm). Spotkanie muzyki Wagnera w niezłym wykonaniu orkiestry Teatru Wielkiego pod dyrekcją Gabriela Chmury (patrz: www.chmura.cc; www.opera.poznan.pl/page.php/1/0/show/1381)

Przepraszam, ale nie mam już siły dalej „wyguglowywać” kolejnych twórców opery Wagnera na deskach Teatru Wielkiego w Poznaniu, w tym zwłaszcza mających pokaźne internetowe dossier wykonawców głównych ról. Poprzestanę na tym, co powyżej. Wiadomo, o co chodzi, wszystko jest jasne; posiadasz Czytelniku „pełnię wiedzy” o takim, a nie innym modelu recenzji teatralnej.

A zakończyć tę recenzję mógłbym np. tak:

Spotkanie duńskich artystów-performerów z niemieckimi wykonawcami oraz poznańską orkiestrą i chórem przyniosło, moim zdaniem, ciekawe artystycznie rezultaty, wzbudzając we mnie w większości pozytywne odczucia. Podobały mi się zwłaszcza następujące obrazy i fragmenty przedstawienia (tu odpowiednia wskazówka, gdzie szukać ich wizerunków w internecie). Wyszedłem z opery zadowolony tym, co się ze mną we mnie działo. Były pewne niedoróbki, np. … (tu odpowiedni adres internetowy ze wskazaniem na konkretne zdjęcie lub fragment filmu z przedstawienia), ale w sumie piękne obrazy stworzone przez duńskich artystów, uzupełnione co najmniej poprawnym wykonaniem operowej partytury przez orkiestrę i solistów, dały wspaniały artystyczny efekt, który całkowicie zadowolił moje estetyczne wymagania. Polecam!

Tu mogę dodać jeszcze cztery gwiazdki na pięć możliwych i recenzja gotowa. Ale właściwie po co sobie organizować tyle roboty i wskazywać czytelnikom adresy internetowych stron? Czytelnik nie analfabeta, „guglować” też potrafi. Być może zatem wystarczy dać mu podstawowe informacje o tym, kto, kogo, kiedy i gdzie, a potem kilkuzdaniową ocenę oraz liczbę gwiazdek? A resztę Czytelniku zrób se sam!

4-12-2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: