AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Fajną sztukę dziś widziałem

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A

Kiedy ktoś mi mówi: „Obejrzałem wczoraj w teatrze sztukę”, widzę „oczyma duszy mojej” wypowiadającą te słowa osobę, która trzyma w ręku egzemplarz dramatu i go ogląda.

 

Chcę tu przedstawić krótką analizę tudzież miażdżąco negatywną ocenę błędnego, archaicznego nazywania, a w ślad za nim pojmowania i definiowania spektaklu teatralnego przez niektórych krytyków i ludzi teatru. Owo błędne nazywanie wpływa pośrednio i bezpośrednio na stan wiedzy teatralnej nauczycieli i uczniów polskich szkół. A potem wraca do mnie, jako nauczyciela akademickiego prowadzącego od ponad trzydziestu lat zajęcia na kulturoznawstwie na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza.

O co chodzi? O prosty błąd: używanie terminu „sztuka” w odniesieniu do przedstawienia teatralnego. Dawniej, jeszcze w latach 80. XX wieku, nawyk ten nie był wśród moich studentów aż tak częsty, lecz od lat 90. systematycznie się upowszechnia. Dla mnie, osoby teatrologicznie wyedukowanej w latach 70. (a nie widzę sygnałów, żeby od tamtego czasu coś się zasadniczo w tej kwestii zmieniło), „sztuka” to dramat, tekst literacki, a nie widowisko teatralne. Dla mnie, osoby teatrologicznie wyedukowanej w latach 70. (a nie widzę sygnałów, żeby od tamtego czasu coś się zasadniczo w tej kwestii zmieniło), „sztuka” to dramat, tekst literacki, a nie widowisko teatralne. Dlatego kiedy ktoś mi mówi: „Obejrzałem wczoraj w teatrze sztukę”, widzę „oczyma duszy mojej” wypowiadającą te słowa osobę, która trzyma w ręku egzemplarz dramatu i go ogląda. Tylko dlaczego u licha robi to w teatrze, a nie np. w domowym zaciszu? Natomiast mój rozmówca widzi oczyma swej duszy teatralny spektakl. Jaki? Ano, będący „wiernym odbiciem”, „przeniesieniem na scenę”, „poprawną (lub błędną) adaptacją” dzieła literackiego. W ten sposób osoba ta, nie będąc na ogół tego świadoma, przenosi się mentalnie już nawet nie w lata 50. i 60. XX wieku, kiedy to w Polsce zawzięcie dyskutowano o „teatralnej teorii dramatu” Stefanii Skwarczyńskiej, ale prosto w wiek XIX, gdy autonomia teatru (pojmowanego jako odrębna sztuka, przynależąca do kategorii widowisk) była śmiałą, nowatorską ideą, mocno podejrzaną w kręgach akademickich. Potem nastąpiła Wielka Reforma Teatru, potem teatr kontrkultury, performance art i parę innych przełomowych zjawisk, lecz archaiczny termin „sztuka” uparcie utrzymuje się w potocznym, a czasem i fachowym języku.

Moja obecna, intensywna walka na zajęciach i w prywatnych rozmowach z tym terminologicznym koszmarkiem przypomina walkę Don Kichota z wiatrakami. Bo skoro mówi się o spektaklu „sztuka” nie tylko w szkole, lecz także w radiu i telewizji, skoro często tak się określa widowisko teatralne w gazetach, a nawet w prasie fachowej, skoro ludzie „z branży”, np. aktorzy, mówią, że „wystąpili w sztuce Becketta”, to moja walka o zachowanie pamięci o autonomii teatru w konsekwentnym nazewnictwie zyskuje taki właśnie wymiar – Don Kichotowsko-Syzyfowy, coraz bardziej groteskowy. W końcu słowo pisane i publikowane w mediach jest dla młodych ludzi, a także dla ich nauczycieli źródłem jeśli nie „wiedzy pewnej”, to z pewnością językowego nawyku. Nawiasem mówiąc, często zadaję sobie pytanie, któż to tak zmyślnie wyedukował pracujących w mediach i w teatrach ludzi, na ogół posiadających przecież wyższe wykształcenie. Oni przecież także kiedyś byli uczniami i studentami, a teraz – świadomie bądź nie – edukują innych, i to na masową skalę. W ten sposób zamyka się koło ignorancji i niekompetencji. Niestety jest dziś tak, iż wielu recenzentów, a w ślad za nimi nauczyciele i ich uczniowie (którzy zostają potem studentami), uparcie i bezmyślnie używają terminu „sztuka” w odniesieniu do spektaklu teatralnego.

W upowszechnieniu tego błędu istotną rolę odgrywa terminologia anglosaska, a konkretnie słowo play. Problem w tym, że rodzimi tłumacze zapominają o jego językowej i kulturowej specyfice (nawiasem mówiąc, dotyczy to tysięcy innych angielskich słów). Play znaczy bowiem nie tylko i nie przede wszystkim „sztuka teatralna”, „dramat”, lecz także „gra” (również w znaczeniu „gra na instrumencie”), „zabawa”, „udawanie”, „akcja” (zwłaszcza w odniesieniu do sportu). Zatem w anglosaskich tekstach play nie zawsze oznacza „sztukę”, często może równie dobrze oznaczać jej sceniczne wykonanie. Tylko który tłumacz ma czas i chęć zajmować się tymi niuansami, o ile w ogóle zdaje sobie sprawę z ich istnienia?

Bardzo męczące jest uświadomienie moim studentkom i studentom, młodym, ale już przecież dość trwale ukształtowanym ludziom, że takie nazywanie, a w ślad za nim pojmowanie widowiska teatralnego, urąga wysiłkom kilku pokoleń twórców, którzy poświęcili swe życie walce o jego autonomię; że pojmowanie takie na nowo podporządkowuje teatr literaturze, likwidując beztrosko jego ontologiczną tożsamość.

Skupmy się przez moment na konkretnych błędach popełnianych przez studentów III roku kulturoznawstwa UAM (studia dzienne) i II roku studiów zaocznych tego kierunku w recenzjach teatralnych, pisanych kilka lat temu w ramach konwersatoriów z przedmiotów wiedza o teatrze oraz wiedza o teatrze i widowisku. Wybrałem trzy smakowite, typowe cytaty ze studenckich prac:

1. „Sztuka składała się z dwóch części, z piętnastominutową przerwą”.
Bez komentarza.

2. „Sztuką, na którą się wybrałam, było przedstawienie Bal w Savoyu, napisane w trzech aktach przez Paula Ábraháma i wyreżyserowane przez Daniela Kustosika”.
Jest to cytat z recenzji napisanej przez studentkę po mojej dość ostrej reakcji na błędy typu „sztuka-spektakl”, które zrobiła w swej pierwszej pracy. Widać, że dziewczyna stara się zadośćuczynić narzucanym przeze mnie kryteriom, ale nie potrafi się wyzwolić z wpojonego przez szkołę i media językowego nawyku. Rezultatem jest terminologiczne pomieszanie z poplątaniem, z którego wynika, że autor dramatu „napisał” także teatralne przedstawienie.

3. „Teatr Nowy w Poznaniu wystawił ostatnio przedstawienie Woody’ego Allena Zagraj to jeszcze raz, Sam”.
Jest to kolejny przykład błędnej reakcji studenta na moją krytykę błędów z pierwszej recenzji. Jej autor, wyrwany ze szkolnych przyzwyczajeń, nie chcąc robić wytykanego przeze mnie błędu, unika w drugiej recenzji terminów „sztuka” i „dramat”. Rezultat: z przytoczonego cytatu wynika, że to sam Woody Allen, autor sztuki, jest twórcą (czyli reżyserem) przedstawienia w poznańskim Teatrze Nowym.

Oczywiście zamiarem moim nie jest pastwienie się nad studentami i studentkami kulturoznawstwa UAM, lecz udowodnienie, że wiedza o teatrze jako autonomicznej dziedzinie sztuki, wyniesiona przez nich ze szkoły i z lektury gazetowych recenzji, jest przedatowana o kilka epok.

Zostawmy w spokoju młode ofiary systemu edukacyjnego oraz niefachowości ludzi mediów i zajmijmy się drugim obok szkoły źródłem błędów – recenzjami opublikowanymi w gazetach. Żeby uniknąć podejrzenia o tendencyjne dobieranie cytatów, sięgnąłem do jednego z ostatnich opublikowanych w wersji drukowanej numerów „Ruchu Teatralnego” (2005 nr 2 (87)), ograniczając moje poszukiwania tylko do tego źródła.

Cóż w nim znajdujemy? Jak się łatwo domyślić, liczne błędy, bardzo podobne do tych studenckich, tyle że tutaj powielone w tysiącach egzemplarzy gazety i poparte autorytetem słowa drukowanego. Oto osoba podpisująca się inicjałami U.G. pyta na łamach „Gazety Częstochowskiej”: „Co udało się reżyserowi sztuki – Katarzynie Deszcz – oddać z ducha powieści Rabelais’ego?”1, dodając do pomieszania pojęć „sztuka” i „spektakl” jeszcze kilka innych błędów, z których najpoważniejszym jest pominięcie faktu, że mamy tu do czynienia z adaptacją epiki, a nie dramatu.

„Niestety, nie wszyscy, którzy mieli ochotę obejrzeć sztukę Żelezcowa,  dostali się na widownię (…) Powszechnego” – pisze Michał Lenarciński na łamach „Dziennika Łódzkiego” w recenzji gościnnej prezentacji Dialogów o zwierzętach Teatru im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze2. W trakcie czytania tego typu sformułowań nasuwa mi się przed oczy apokaliptyczny obraz tłumu, który tratując słabszych i młodszych, pcha się na widownię Teatru Powszechnego w Łodzi, by móc przez chwilę choćby popatrzeć na reżyserski egzemplarz sztuki.

Autor podpisujący się inicjałowym skrótowcem [FREN] pisze w „Gazecie Krakowskiej”, iż „w Obrażaniu widzów, sztuce Michała Zadary pokazanej na scenie Fundacji Starego Teatru, aktorzy przekonują widownię, że to ona gra”3. Czyli: ktoś komuś pokazuje na scenie Fundacji Starego Teatru egzemplarz sztuki Zadary, w którym aktorzy…

Małgorzata Gnot na łamach „Kuriera Lubelskiego” oświadcza, iż „nikt nie musi iść do teatru na Najlepsze lata panny Jean Brodie Jay Presson Allen, (…) ale uprzedzam: kto odpuści sobie tę sztukę, pozbawi się ogromnej przyjemności”4.

Adam Łuszczak w „Gazecie Opolskiej”, po wnikliwym omówieniu problematyki Piaskownicy Michała Walczaka („Sztuka (…) opowiada o relacjach damsko-męskich, o tym, że każdy z nas chce być kochanym”), przenosi czytelnika do teatralnej sali: „Zasiadając na krześle przed sztuką, widzimy na środku sceny wysypaną kupę piasku, która stanowi scenografię (…)”5.

I tak dalej, i tak dalej. Ilu uczniów, ile uczennic, ile nauczycielek, ilu nauczycieli przeczytało te brednie? Ilu przyswoiło je sobie drogą bezwarunkowej akceptacji słowa drukowanego?

Obawiam się, że za parę lat problemu już nie będzie – wszystkie Polki oraz Polacy, którzy będą mieli z teatrem w taki czy inny sposób do czynienia, pogrążą się w nazywaniu go na sposób dziewiętnastowieczny. Towarzyszyć temu będzie, nierozdzielnie z takim nazewnictwem połączone,  dziewiętnastowieczne pojmowanie definicji teatru, które toruje sobie dziarsko drogę do powszechnej świadomości. Co więcej, prawie nikt nie zwróci uwagi na tę katastrofę, marginalną i nieistotną w skali kraju i świata.

A moim zdaniem problem jest, i to poważny; wskazuje nie tylko na głęboki kryzys teatralnej świadomości Polaków, lecz także na fundamentalny kryzys krytyki teatralnej w naszym kraju. Splata się z nimi nierozdzielnie równie głęboki kryzys szkoły. Ale to już są wielkie problemy, w dziele rozwiązania których niniejszy felietonik może być tylko skromniutkim „przyczynkiem do przyczynku”.

07-10-2013


1„Ruch Teatralny”, 2005 nr 2 (87), s. 27.
Inny tego typu błąd znajdziemy w recenzji z „Głosu Wielkopolskiego”: „(…) Emilia Sadowska długo szukała sztuki o prawdziwie współczesnym temacie i znalazła ją (…) w powieści Shutego” – pisze Olgierd Błażewicz (s. 174).
2 Tamże, s. 48. Źródło: „Dziennik Łódzki”, 2005 nr 50.
3 Tamże, s. 102. Źródło: „Gazeta Krakowska”, 2005 nr 74.
4 Tamże, s. 122. Źródło: „Kurier Lubelski”, 2005 nr 67.
5 Tamże, s. 160-161. Źródło: „Gazeta Opolska”, 2005 nr 65.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (6)
  • Użytkownik niezalogowany teatr Opole
    teatr Opole 2019-10-02   13:48:49
    Cytuj

    Słowniki chazarskie w Opolu http://teatrekostudio.pl

  • Użytkownik niezalogowany Anna Rzepa Wertmann
    Anna Rzepa Wertmann 2014-05-07   16:08:29
    Cytuj

    Autor: Anna Rzepa Wertmann 07/05/2014 Zasadniczo będąc profanką i anty profesjonalistką (bom o zgrozo bez habilitacji na wydziale wiedzy o teatrze, doktoratu z teatrologii też widomy brak!!!!), postanowiłam ,że moja cierpliwość i wyrozumiałość wobec młódzi wszech wykształconej sięgnęła właśnie dna. No i zamierzam dać temu wyraz - czyli rozbiór logiczno-semantyczny dezyderatu waćpanny Agaty Tomasewicz. Ale po kolei... Po pierwsze primo - niech mi ktoś wyjaśni, po cóż odpowiadać tutaj na felietony pomieszczone na teatralny.pl? Przecież to istny antysemantyzm - choć teraz kręte ścieżki w modzie. Po drugie - od zawsze uważałam ( i niestety mam rację), że doświadczenie i praktyka najlepszą szkołą warsztatu. Nijak nie da się pewnych profesji - typu dziennikarstwo, krytyka literacka czy teatralna chociażby- wyuczyć, wyedukować na jakichkolwiek studiach! Najlepsza szkoła to ta spod znaku SBB- SZUKAJ SWOICH DRÓG I LEKTUR, BURZ SCHEMATY I KANONY( ale róbże to mądrze i logicznie!), BUDUJ SWOJE BASTIONY SŁOWNE I GUSTA... Po trzecie - mojaż przyszła sławo polskiej krytyki teatralnej (czegóż szczerze życzę...!), Waćpanna zapomina o podstawowej zasadzie naszego fachu: MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ, A FORMA WINNA BYĆ ODPOWIEDNIA DO MIEJSCA I SYTUACJI... Właśnie podpowiedziano mi idealne do tej sytuacji określenie - tyleż, że rozparzeńcem bynajmniej nie jest tutaj profesor Juliusz Tyszka, lecz o zgrozo ta, która go poucza...! W moich rejonach taka postawa zwie się butą i raczej nie ma nic wspólnego z profesjonalizmem - a mniemam najsłuszniej, że Waćpannę interesuje tylko profesjonalna krytyka teatralna i żadna inna...! Co do frazy MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ: teatr to takie zjawisko, które uwielbiają też - i czytają o nim!- zwykli zjadacze chleba zwani normalnymi szarymi ludźmi... Stara szkoła krytyki teatralnej twierdziła i uczyła, iż tekst (jeśli już ma być doskonały i spełniać swój cel) winien być zrozumiały dla absolutnie każdego, niezależnie od jego pochodzenia, poziomu wykształcenia czy statusu społecznego! Pakowanie do tegoż barokowych konstrukcji semantycznych, popisywanie się znajomością jak najbardziej przemądrzałych i przenaukowionych określeń nie służy ani spektaklowi, ani tym bardziej jego odbiorowi przez przyszłych widzów...! Każdy prawdziwy profesjonalista wie to a priori – przepraszam, na kierunku „Wiedza o teatrze” już takich oczywistych oczywistości nie uczą?! Jakoś mi się wierzyć w to nie chce... „Dobra oprawa muzyczna sprawiła, że atmosfera spektaklu nie odbiega zasadniczo od literackiej”, „Spektakl polecam uważnemu prześledzeniu, powieść natomiast – lekturze”, „Postacie aktorów wiernie odtwarzały bohaterów powieści” - przepraszam Autorkę, ale to zacytować musiałam...Grzeszę bowiem właśnie tarzaniem się ze śmiechu - i to w miejscu publicznym, o zgrozo!!! -, walcząc z napuszonymi konstrukcjami słownymi (najpierw owych studentów, później samej Szacownej Autorki)! Kochani, czy wy nie widzicie jakie wodosłowie słowno – logiczne sami uprawiacie?! O zgrozo trzeźwy osąd i zachowanie „złotego środka” ma z tym tyle wspólnego, co ja z byciem primabaleriną w balecie Siergiusza Diagileva... Pokory, kochani, pokory – chyba o zbyt wiele nie proszę...?!

  • Użytkownik niezalogowany Michał
    Michał 2014-01-02   20:41:46
    Cytuj

    Przepraszam, nie autorka, a autor.

  • Użytkownik niezalogowany Michał
    Michał 2014-01-02   20:32:57
    Cytuj

    Sztuka, jak się okazuje, to także umiejętność pisania krytyki. Autorka śmieje się ze mnie, że napisałem o widzach, którym nie udało się obejrzeć sztuki, tymczasem nie ma w moim sformułowaniu błędu (czasem warto zajrzeć do słownika, czy też może lepiej (?): do książki zawierającej słownik języka polskiego, niż dawać wiarę własnej nieomylności). Ja wiem, że autorka wolałaby przeczytać, że widzowie nie mieli szansy obejrzeć inscenizacji (lub scenicznej konkretyzacji) utworu dramatycznego. Ja jednak obstaję przy swoim, bo język polski jest elastyczny i ewoluuje. I wciąż nie spożywam alkoholu, tylko zwyczajnie piję wódkę. Co dla polepszenia nastroju serdecznie polecam (oczywiście z umiarem). :) Michał Lenarciński

  • Użytkownik niezalogowany Marzena Dobosz
    Marzena Dobosz 2013-11-05   22:49:12
    Cytuj

    Dzień dobry, ciekawy temat. Bardzo dziękuję za ten tekst. Chciałabym tylko zauważyć, że język jest żywym tworem i nieustannie się zmienia. Leksem 'sztuka' ma kilka znaczeń (w tym przenośne). "Inny Słownik Języka Polskiego" pod red. Mirosława Bańki (wyd. PWN z 2000 roku) rejestruje trzy znaczenia. Oprócz 'twórczość lub umiejętność" z licznymi "podznaczeniami" jako znaczenie 2. podaje: 'utwór dramatyczny lub jego wystawienie', czyli jedno synonimiczne do dramat (utwór dramatyczny przeznaczony do wystawienia na scenie), a drugie do spektakl (przedstawienie teatralne oparte na takim tekście). W Słowniku Języka Polskiego pod red. M. Szymczaka z 1981 roku było tylko: 'utwór dramatyczny przeznaczony do wystawienia na scenie'. Minęło ledwie dwadzieścia lat. Czy nie możemy powiedzieć, że znaczenie leksemu 'sztuka' rozszerzyło się w ostatnich latach (podobnie jak np. słowa 'promocja')? W każdym razie badacze języka zaobserwowali tę zmianę i odnotowali ją w słowniku. Z poważaniem Marzena Dobosz

  • Użytkownik niezalogowany Maria Alba
    Maria Alba 2013-11-03   02:43:29
    Cytuj

    A czy mogę powiedzieć: widziałam ciekawą inscenizację sztuki? Wbrew wszystkim kaleczącym nasz język imponuje mi czujność Autora w poruszanej sprawie. Czy jednak odpowiedź na postawione w tekście pytanie o winnych złej edukacji nie znajduje się powyżej, gdzieś między wierszami? Czy może winna jest nie-"dość ostra reakcja" na pierwszy z karygodnych błędów studentki Pana Profesora? Czy znajdzie się jeszcze lokalny redaktor, który zleci stażystce po kulturoznawstwie napisanie recenzji teatralnej?