AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Hamlet, czyli scenariusz dla czterech aktorów (i jednego artysty multimedialnego)

Profesor zwyczajny, wykłada na Uniwersytecie Gdańskim. Autor książek: „Poezja jak otwarta rana”. Czytając Różewicza (1993), Gombrowicz i cień wieszcza (1995), Cela Konrada (1998), Różewicz (2002), Mickiewicz i wiek dwudziesty (2006). Współpracował z Marią Janion przy serii „Transgresje” (Odmieńcy, 1982), wydał teatralia Andrzeja Kijowskiego (Rytuały oglądania, 2005). Publikuje m.in. na łamach „Dialogu”, „Didaskaliów” i „Teatru”.
A A A
Gustaw Holoubek jako Hamlet  

Niedawna premiera świetnej sztuki Toma Stopparda Rosenkrantz i Guildenstern nie żyją, liczącej sobie przeszło pół wieku, ale jak najsłuszniej przypomnianej w bardzo udanej realizacji Cezarego Ibera na scenie Teatru Wilama Horzycy w Toruniu, to dobra okazja, by przypomnieć również znakomity, krótkometrażowy film Ludwika Perskiego Hamlet x 5, nakręcony w 1966 roku.

Film oparty na kapitalnie prostym a celnym pomyśle. Oto czterech spośród najbardziej ówcześnie znanych i cenionych rodzimych aktorów interpretuje przed kamerą najsłynniejszy monolog Hamleta. „Być albo nie być” monologują kolejno: Ignacy Gogolewski, Adam Hanuszkiewicz, Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki.

Hamlet x 5 to film jakby wyjęty z wyłowionej butelki z przekazem z innej epoki, z innego świata – film-kapsuła pamięci. Przypomina złote czasy Telewizji Polskiej, a zwłaszcza Teatru Telewizji. Wprawdzie został zrealizowany w konwencji filmu oświatowego, ale wystarczy tylko wziąć w nawias edukacyjną klamrę, aby zobaczyć fascynujący dokument artystyczny, który, jak sądzę, w pełni broni się przed patynującym działaniem czasu.

Jako pierwszy pojawia się na ekranie Ignacy Gogolewski, wówczas trzydziestopięciolatek, a chociaż najmłodszy w tym gronie, powierzona mu została interpretacja najbardziej konwencjonalna, oparta na archaicznym, dziewiętnastowiecznym przekładzie Józefa Paszkowskiego. Aktor stoi w klasycznej pozie z książką w dłoniach (chciałoby się powiedzieć: jak na starej litografii), na środku sceny, w polu wyznaczonym światłem punktowego reflektora. To Hamlet „kostiumowy” i jednocześnie ponadczasowy, coś na podobieństwo teatralnego archetypu. „Niewidoczna” z pozoru praca kamery respektuje statyczną konwencję teatralną, tak by widz nie zauważał obecności medium i czuł się jak w tradycyjnym teatrze.

Film Ludwika Perskiego w mistrzowskim skrócie pokazuje drogę, jaką przebyła sztuka aktorska wraz ze sztuką inscenizacji w wieku dwudziestym pod wpływem sztuki filmowej.Trzy kolejne kreacje należą do aktorów jednej generacji, ówczesnych czterdziestolatków. Najpierw prezentuje się Adam Hanuszkiewicz, który wypowiada monolog w przekładzie Romana Brandstaettera, kojarzony z legendarnym, „październikowym” przedstawieniem Romana Zawistowskiego w Starym Teatrze w Krakowie (premiera 30 września 1956 r.), opisanym w pamiętnej recenzji Jana Kotta, zatytułowanej wymownie Hamlet po XX Zjeździe (Hamleta grał wtedy Leszek Herdegen). Ujęcie w jednym planie, na dużym zbliżeniu, redukuje figurę Hanuszkiewicza do samej twarzy. To Hamlet bardzo introwertyczny, „zamknięty w łupinie orzecha”. Ruch w kadrze – poza nieznacznymi przechyleniami głowy – jest wyłącznie ruchem mimicznym, nie ma tu śladu montażu. Ten sposób filmowania radykalnie zrywa z tradycją teatralną, czerpie inspirację z telewizji, ale nie nadużywa możliwości nowego medium. Kamera pozostaje statyczna, „nieobecna”, a relacja pomiędzy aktorem i widzem staje się niesłychanie intymna.

Trzecia odsłona należy do Gustawa Holoubka. Aktor w garniturze, pod krawatem, siedzi w fotelu za gabinetowym biurkiem, w otoczeniu kilku wymownych przedmiotów-rekwizytów. Niektóre z nich mają silny potencjał symboliczny (staro oprawione książki, klepsydra), inne są dla odmiany bardzo zwyczajne, codzienne (papierosy i zapałki). Ujęcia w różnych planach, realizowane przez mobilną kamerę, stawiają aktora w nowym położeniu – on sam nie wstaje w fotela, ale patrzymy na niego z różnych punktów widzenia, w przybliżeniu i oddaleniu, pod zmiennym kątem, a on podąża wzrokiem za obiektywem, jakby chciał narzucić nam swoją obecność, zdominować kamerę. Holoubek posługuje się monologiem, jakby nie grał Hamleta, lecz… Jean-Paula Sartre’a. Gest zapalania papierosa w finale monologu jest tu bardzo wymownym nawiązaniem do współczesnego stylu życia. Tak też brzmi bardzo świeży wówczas przekład Jerzego S. Sity, który jako pierwszy tak radykalnie zerwał z polską tradycją przekładania Szekspira jedenastozgłoskowcem i wybrał tok wiersza wolnego, „różewiczowskiego”.

Wreszcie jako czwarty pojawia się Andrzej Łapicki, w prywatnym ubraniu, na zapleczu sceny; można odnieść wrażenie, że po skończonym przedstawieniu wszyscy zdążyli się już rozejść, tylko on jeszcze pozostał za kulisami. Tym razem słuchamy monologu w przekładzie Antoniego Słonimskiego. Aktor przemieszcza się swobodnie w zakulisowej przestrzeni i chociaż jest świadom obecności kamery, nie dba o pełną ekspozycję, podąża własną ścieżką. Ujęcia często są „brudne”, nieoświetlone, jakby przypadkowe, zdarza się nawet, że twarz zostaje przysłonięta jakimś elementem, co może po trosze przypominać styl francuskiej Nowej Fali (jest rok 1966!). Hamlet Łapickiego wydaje się najbliższy ówczesnym ekranowym postaciom outsiderów czy egzystencjalnych buntowników, a sam aktor zachowuje coś ze swego wizerunku w filmach, chociażby w Salcie Tadeusza Konwickiego.

Film Ludwika Perskiego w mistrzowskim skrócie pokazuje drogę, jaką przebyła sztuka aktorska wraz ze sztuką inscenizacji w wieku dwudziestym pod wpływem sztuki filmowej: od aktora na scenie z rampą, oddalonego od widowni, uwięzionego w konwencji tyrady (Gogolewski), poprzez aktora–„gadającą głowę” w wielkim ekranowym zbliżeniu, aktora obnażonego w intymności twarzy, bez kostiumu, bez charakteryzacji, na pograniczu prywatności (Hanuszkiewicz), poprzez aktora podążającego zarówno za myślą tekstu roli, jak i za obserwującą go kamerą, aktora zdystansowanego, bardziej referującego rolę niż grającego postać (Holoubek), po aktora porzucającego teatr, w ślad za którym podąża coraz bardziej wszędobylska kamera (Łapicki). Dziś już trudno ustalić, w jakiej mierze Ludwik Perski, reżyser filmu, był też reżyserem aktorskich interpretacji. W końcu miał na planie wybitne osobowości teatru, aktorów, którzy – jak Hanuszkiewicz – już parali się reżyserią bądź mieli się nią wkrótce zająć.

Marzy mi się powtórna realizacja Hamleta x 5 w nowej obsadzie.Dlaczego jednak Hamlet x 5? Otóż piąta interpretacja Hamleta jest dziełem artysty-scenografa, Józefa Szajny, który niejako na naszych oczach, przed obiektywem kamery, tworzy instalację. Składa się na nią kilka działań artysty, między innymi opuszczona zostaje żelazna kurtyna z przedstawienia Puste pole Tadeusza Hołuja w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie (1965), przedstawiająca powiększone fotografie więźniów politycznych w niemieckich obozach (ostatnio pisał o tym przedstawieniu Grzegorz Niziołek w swojej poruszającej książce Polski teatr zagłady). Na tle tej kurtyny Szajna maluje na białym blejtramie imaginacyjny portret Hamleta, który utożsamiony zostaje z więźniem obozu koncentracyjnego. Jest to bardzo mocny, jednoznaczny, zgoła plakatowy akcent, wzmocniony jeszcze podpisem: „Hamlet XX wieku”.

Od lat zwykłem pokazywać ten film studentom, gdy tylko nadarzy się okazja; od lat też proszę kolejne roczniki o replikę, o szkicowe projekty własnych scenariuszy. Ich pomysły, najczęściej bardzo odległe od pierwowzoru, to temat na osobne opowiadanie. Wiele się zmieniło w teatrze. Już w 1970 roku Daniel Olbrychski w inscenizacji Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym zagrał Hamleta z obnażonym, muskularnym torsem. Andrzej Kijowski napisał w recenzji, że ten Hamlet nie ma już czasu na lektury: „Przecież udaje, że czyta – niewykluczone, że trzyma książkę do góry nogami”. Andrzej Wajda w swoim kolejnym podejściu do Hamleta w 1989 roku powierzył główną rolę Teresie Budzisz-Krzyżanowskiej. „Oczy tego Hamleta! Żywsze, bardziej rozedrgane, ruchliwsze i zarazem mocniej cierpiące. Jakby powleczone blaskiem w cierpieniu i melancholii” – pisał Józef Hen. No i rozebrany Hamlet Krzysztofa Warlikowskiego, ucieleśniony przez Jacka Poniedziałka („Niech pan włoży majtki!” – krzyczała jedna pani z widowni). Z kolei w przedstawieniu H. Jana Klaty, rozegranym w postindustrialnym pejzażu byłej Stoczni Gdańskiej, monolog „Być albo nie być” wygłaszali statyści-amatorzy w trakcie zainscenizowanego castingu w legendarnej hali suwnicowej.

Otóż marzy mi się powtórna realizacja Hamleta x 5 w nowej obsadzie i zapewne z uwzględnieniem nowych technik realizacji, co nieuchronne, chociaż byłoby dobrze, gdyby powstał film nade wszystko aktorski, bez szaleństw animacji komputerowej.

Pamiętam oczywiście o akcji artystycznej gdańskiego Teatru Szekspirowskiego pod nazwą Pierwszy Zjazd Hamletów Polskich. Z inicjatywy profesora Jerzego Limona 23 kwietnia (dzień urodzin Szekspira) 2012 roku zjechało do Gdańska blisko trzydziestu aktorów (w tym jedna aktorka, Paulina Chruściel), którzy w mniej czy bardziej odległej przeszłości zagrali tytułową rolę w Hamlecie. Na krużgankach Długiego Targu na dziesięciu zaimprowizowanych scenach wygłaszali symultanicznie najsłynniejszy szekspirowski monolog, niekiedy przekrzykując się nawzajem. Było to jednak wydarzenie o charakterze bardziej happeningowym niż teatralnym i wprawdzie zostało zarejestrowane przez telewizję, ale to materiał typowo reportażowy, oddający w jakiejś mierze klimat miejsca i czasu, niemniej jednak z natury rzeczy pozbawiony szczególnych walorów artystycznych. Zapewne i samo wydarzenie z założenia nie miało aż takiego wymiaru, liczyła się raczej „gra miłości i przypadku” – bliskie spotkanie widzów (a często przypadkowych przechodniów) z ulubionymi (ale niekiedy i tymi cokolwiek zapomnianymi) aktorami. Było w tym bezprecedensowym zdarzeniu coś z turnieju popularności, coś z konkursu sprawności aktorskiej w otwartej przestrzeni publicznej pod gołym niebem, ale najwięcej chyba dobrej zabawy.

Wracam tedy do filmowego remake’u. Byłby to film ze spójną wizją reżyserską w oparciu o przemyślany scenariusz, w obsadzie reprezentatywnej dla dzisiejszych stylów gry aktorskiej, ze świadomie dobranymi przekładami, zwłaszcza że ich repertuar powiększył się o co najmniej dwie sprawdzone na scenie translacje – Macieja Słomczyńskiego (na zamówienie Konrada Swinarskiego) i Stanisława Barańczaka (na zamówienie Andrzeja Wajdy). Powstaje oczywiście pytanie, komu powierzyć realizację filmu? Czy obsada ma być arbitralnym wyborem reżysera, czy może efektem plebiscytu (a wobec tego: w jakim kręgu – bardziej eksperckim czy bardziej społecznościowym)? Proszę nie oczekiwać, że podam teraz nazwisko scenarzysty i reżysera albo moją wymarzoną obsadę. Wiem natomiast, kto mógłby zostać inicjatorem i producentem ponownej realizacji filmu Hamlet x 5… Nietrudno zgadnąć, że mam na myśli gdański Teatr Szekspirowski.

29-1-2014

galeria zdjęć Hamlet x 5 - kadry z filmu <i>Hamlet x 5</i> - kadry z filmu <i>Hamlet x 5</i> - kadry z filmu <i>Hamlet x 5</i> - kadry z filmu ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: