AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Jutro nie umiera nigdy albo kto puścił bąka w salonie?

Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
 

No i mamy w Poznaniu kolejną aferkę. Można wsiąść na kolejnego dyrektora teatru (instytucji kultury przecież!), że używa słów uznawanych za wulgarne. Czy to wypada, żeby osoba kierująca placówką kulturalną zachowywała się tak niekulturalnie? No pewnie – nie wypada, ale kto nigdy nie zaklął (zaklął!, a nie zelżył wulgarnymi słowami innego człowieka), niech pierwszy rzuci w niego kamieniem. Ja nie mogę.

Oto tło całej historii – do pewnej radnej przychodzą związkowcy z Teatru Muzycznego w Poznaniu z mailem, jaki dyrektor tej instytucji napisał do dwóch jej pracowników (występujących jako pan Rafał oraz Vini). W liście tym używając przekleństw, dyrektor zwraca pracownikom uwagę na ich (łagodnie mówiąc) niedociągnięcia w pracy. Radna przekazuje mail dziennikarzom lokalnego oddziału ogólnopolskiej gazety. Ani dziennikarzy, ani radnej nie interesuje, czy zarzuty, jakie pojawiają się w liście pod adresem pracowników, są zasadne (czy rzeczywiście, jak to wynika z listu, aż tak bardzo ignorują swoją pracę) tylko huzia! Wszyscy ruszają na dyrektora, że używa nieparlamentarnych słów w korespondencji z pracownikami.

Uczono mnie, że list należy do nadawcy i to on ewentualnie ma prawo nim dysponować. W tym przypadku jednak dobrze się stało, że „Gazeta Wyborcza” w dniu 10 stycznia 2014 opublikowała wydruk rzeczonego maila, ponieważ, paradoksalnie, jego uważne przeczytanie, w kontekście znajdującego się niżej artykułu, stawia dyrektora w nie najgorszym świetle. Gdyby wykreślić wszystkie przekleństwa (które nie są inwektywami skierowanymi bezpośrednio pod adresem dwóch pracowników, a raczej podkreślają stan emocjonalny nadawcy), to czego możemy dowiedzieć się z maila? Przede wszystkim, że dyrektor teatru zdecydowanie po godzinach urzędowania (godz. 0.22) nadal zajmuje się (jest zmuszony zajmować się?) sprawami podlegającej mu placówki. Zamiast, jak wszyscy ludzie dobrej roboty, zażywać nocnego odpoczynku, on nadal pracuje w myśl starej zasady „ktoś nie śpi, by spać mógł ktoś” (choć dotąd byłam przekonana, że dotyczy ona wyłącznie służb mundurowych). Co sprowokowało dyrektora do napisania nocnego maila? Otóż dwaj panowie, będący jego adresatami, przez dłuższy czas nie byli łaskawi umieścić na stronie internetowej Teatru Muzycznego sporej dawki informacji o swojej instytucji, co – jak wynika z listu – należy do ich obowiązków służbowych. Z listu wynika także, iż to dyrektor za każdym razem instruował swój dział marketingu, co ma znaleźć się na stronie. Mimo tego – jak dowiadujemy się z dalszej części maila – nawet materiały przesyłane przez samego dyrektora długo nie mogły przedostać się na stronę internetową (wspomniany w mailu teatrolog to Marvin Carlson, który gościł w Poznaniu w połowie października; relacja o jego wizytach w poznańskich teatrach, m.in. w Teatrze Muzycznym, została umieszczona na teatralnym.pl 4 listopada, natomiast dyrektor pisał swój list w czwartek, 12 grudnia 2013 r., domagając się w nim m.in. umieszczenia fragmentów relacji z teatralnego.pl na stronie swojej instytucji). Dwaj adresaci listu mieli do poprzedniego piątku (czyli 6 grudnia) przygotować meldunek dotyczący tego, kto czym zajmuje się w związku ze stroną internetową. Ale nie przygotowali. Stąd dyrektorskie: „…i nie przestanę kląć do momentu, aż kurwa nie weźmiecie odpowiedzialności za to, co robicie”.

W efekcie z listu, jak zauważył jeden z internautów, wyłania się obraz instytucji, w której tylko dyrektorowi zależy na tym, żeby teatr dobrze funkcjonował. Jeśli właśnie za to dyrektor musiał się  tłumaczyć przed wiceprezydentem do spraw kultury, Dariuszem Jaworskim, to chciałabym, żeby pan Jaworski wzywał często w takich sprawach wszystkich dyrektorów podległych sobie instytucji, lecz nie po to, by go upomnieć (bo taki był efekt spotkania Kieliszewskiego z wiceprezydentem), ale pochwały.

Nie będę ukrywać, że znam prywatnie dyrektora Kieliszewskiego i znam go jako niebywale opanowanego i dobrze wychowanego człowieka. Zdarzyło się, że pracując razem nad wspólnym przedsięwzięciem, mieliśmy diametralnie różne zdanie – nigdy w tym ostrym sporze, jaki był między nami, nie użył żadnych mocnych słów (ani wprost do mnie, ani by oddać swój stan emocjonalny). Jeśli natomiast użył ich w korespondencji z osobami, które nie wykonywały swoich obowiązków (bo to właśnie, a nie forma listu jest clou sprawy), to musiał zostać doprowadzony do ostateczności.

Gdyby wykreślić wszystkie przekleństwa, to czego możemy dowiedzieć się z maila? Przede wszystkim, że dyrektor teatru zdecydowanie po godzinach urzędowania nadal zajmuje się sprawami podlegającej mu placówki.Czy dyrektor powinien używać takich słów w korespondencji z pracownikami? Na pewno nie, ale przypuszczam, że zdarzyło mu się to pierwszy raz, skoro z żadnym innym listem związkowcy nie polecieli na skargę. Można by więc ten mail potraktować jako faux pas dyrektora, tym bardziej, że jak możemy przeczytać w artykule, Kieliszewski już następnego dnia (a pewnie tego samego, tylko w godzinach pracy) przeprosił pracowników. Tak mnie uczono, że kulturalni ludzie pewnych zachowań innych nie dostrzegają, że nie jest ładnie krzyczeć przy wspólnym obiedzie: „A on puścił bąka!”. A to właśnie robią (zarówno w przypadku Kieliszewskiego, jak i Wójciak) poznańscy dziennikarze. (Tak przy okazji, drodzy państwo z prasy: w Poznaniu nie ma Operetki – jest Teatr Muzyczny, a operetka, pisana z małej litery, to gatunek widowiska muzycznego, co dziennikarz od kultury powinien wiedzieć). Jest aferka, wszyscy będą o tym mówić, a my będziemy mieli o czym pisać. Tym się czytelnicy będą ekscytować, a nie tym, dlaczego w mieście, które stać na utrzymywanie pustego stadionu, aktorzy w Teatrze Muzycznym zarabiają po 1400 zł. W efekcie czego bardziej opłaca im się „tłuc” wciąż te same przedstawienia, a nie „tracić” czas na próbowanie nowych. Ale to nie jest „chwytliwy” temat, takim tematem media i ich czytelnicy nie będą się aż tak podniecać. No i, jak można się przekonać, redaktorzy nie pomylili się – pod ich artykułem było prawie 500 postów, z których część oceniana była ponad 4500 razy. Nie przypominam sobie, by jakikolwiek inny artykuł dotyczący teatru wzbudził aż takie zainteresowanie. Smutne to.

Smutne jest też i to, że w Poznaniu kilka tysięcy osób obecnych na wspomnianym stadionie może bezkarnie wysyłać innych do Auschwitz oraz komór gazowych i jest to całkowicie usprawiedliwione oraz rozgrzeszone przez prokuratora, a dyrektor teatru dostaje upomnienie za skuteczne (choć brutalne w formie) zmuszenie pracowników, by wreszcie wzięli się do pracy.

W całej tej sprawie najbardziej niepokoi mnie jednak jeszcze coś zupełnie innego. Jeden z filmów z Jamesem Bondem, Jutro nie umiera nigdy opowiada o magnacie prasowym, który chcąc powiększyć swoje zyski, przestał opisywać rzeczywistość, a zaczął ją kreować. To zapewniło mu niewątpliwie wiodącą rolę na rynku prasy i duże zainteresowanie czytelników. Czy nie w podobny sposób zaczynają postępować polskie gazety – i z prawa, i z lewa (chyba?). Próba nie tyle komentowania, co wpływania czy wręcz kreowania kształtu życia teatralnego przez dziennikarzy wydaje mi się dość niebezpieczna. Z pozoru nic nie łączy „wypadków krakowskich” z „aferą mailową” z Poznania. A jednak jest kilka elementów wspólnych: konflikt z nowym dyrektorem, wynoszenie wewnętrznych pism teatru, co służyć ma pewnej grupie osób w rozgrywkach, które z samym teatrem mają wiele wspólnego („jak wy nam Wójciak, to my wam Kieliszewskiego” – bo związkowcy twierdzą, że jest on popierany przez wiceprezydenta, a radna z SLD też ochoczo „Gazecie…” i prezydentowi wypomniała, jaka kara spotkała Ewę Wójciak). Gazety z zapałem stają się aktywnym graczem w tej rozgrywce i tak „czwarta władza” – pozbawiona społecznej kontroli – sięga po wszechwładzę.
 
W przypadku ujawnienia maila Kieliszewskiego związkowcy padli jednak ofiarą czegoś, co można by nazwać „efektem lady Di” – uruchomili machinę, która zwróciła się przeciw nim. Widząc, jakie gromy tzw. „opinii publicznej” spadły na Ewę Wójciak, najwyraźniej liczyli, że to samo spotka dyrektora Kieliszewskiego. I tu się przeliczyli, bo „internet” (co musiał przyznać także współautor publikacji feralnego maila) w przeważającej liczbie stanął po stronie dyrektora. Najwyraźniej widać, że ci, do których skierowane są działania nowego dyrektora, czyli widzowie, zaczęli już dostrzegać pozytywne zmiany w Teatrze Muzycznym. I tak upublicznienie maila, zamiast pogrążyć dyrektora, przyniosło mu niebywałą falę społecznego poparcia, której natomiast nie udało się wzbudzić związkowcom mimo publikowania kolejnych oświadczeń. Redaktorzy jednego z portali internetowych zadali sobie nawet trud sprawdzenia, czy informacje, o których pisał w mailu dyrektor, pojawiły się już na stronie. Okazało się, że się pojawiły, co jeden z internautów skomentował: „Jak mówił Grotowski – to działa”.

Z pozoru nic nie łączy „wypadków krakowskich” z „aferą mailową” z Poznania. A jednak jest kilka elementów wspólnych.Skoro pojawił się Grotowski – wiele lat temu, w 1997 roku, na swym ostatnim spotkaniu z rodzimym środowiskiem teatralnym w Teatrze Polskim we Wrocławiu, mówił on, że tylko w Polsce mógł robić teatr zawodowy i poszukujący, bo obowiązuje tu model teatralny zakładający istnienie stałego zespołu, który ma instytucjonalne wsparcie, zapewnione regularnym finansowaniem. Wierząc w to, co mówił Grotowski, byłam zdania, że instytucjonalne oparcie i stały zespół pracowników artystycznych i współpracowników, możliwość spokojnego rozplanowania swojej pracy bez konieczności życia od projektu do projektu jest tym, co pomagało budować dobrą kondycję polskiego teatru. Zespół jawił mi się zawsze jako wartość w teatrze. Pamiętam, jak kiedyś przekonywałam do tego – przywołując przykłady współczesnego teatru oraz te historyczne – obecnego dyrektora Kieliszewskiego. Sądząc z wywiadu, jakiego udzielił Kieliszewski portalowi teatralny.pl, on także dostrzegł zalety takiej sytuacji. Ale, jak widać, ma ona i wady – nie wszyscy mający stałe zatrudnienie czują się w obowiązku wykonywać rzetelnie swoją pracę. A związkowców trudno zwolnić.

Tym, co mnie naprawdę zbulwersowało w tej sprawie, jest deklaracja dyrektora Kieliszewskiego, że jednak wypłacił tym dwóm pracownikom premię. To jednak można zawalać swoją pracę i być za to dodatkowo wynagradzanym? Wystarczy tylko dostatecznie mocno zirytować przełożonego, by mieć na niego „haka”? Hmmm… Muszę kiedyś spróbować…

P.S. Tak przy okazji, w temacie „teatr i wyrazy”. W liceum, z racji tego, że wujkiem jednej z moich koleżanek z klasy był aktor Teatru Polskiego w Warszawie, zostaliśmy całą klasą wpuszczeni na balkon na jedną z generalnych prób spektaklu w reżyserii Kazimierza Dejmka. Było to niezwykłe doświadczenie, choć niekoniecznie z gatunku teatralnych. Nasza wychowawczyni zdawała się być coraz bardziej skonsternowana tym, co docierało do jej uszu, a my coraz lepiej bawiliśmy się, słuchając, w jakiej formie wypowiadał swoje uwagi słynny reżyser. Potem dowiedzieliśmy się, iż mając świadomość, że na widowni jest młodzież, bardzo się hamował. Od tamtego doświadczenia jestem przekonana, że praca z teatrze i dosadny język świetnie się razem sprawdzają. (To żart, oczywiście.)

13-1-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (10)
  • Użytkownik niezalogowany Zbycho miłosnik Teatru Muzycznego w Poznaniu
    Zbycho miłosnik Teatru Muzycznego w Poznaniu 2014-01-24   14:44:56
    Cytuj

    Bardzo dobry artykuł ktoś napisał prawde Pan Dyrektor Kaliszewski powineń dostać nagrodę niestety nieraz trzeba ostro przywołać do porządku POZDRAWIAM CAłY ZESPół TEATRALNY

  • Użytkownik niezalogowany Jarząbek
    Jarząbek 2014-01-14   23:48:30
    Cytuj

    "Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu".

  • Użytkownik niezalogowany Kulturoznawca
    Kulturoznawca 2014-01-14   16:27:54
    Cytuj

    Nie zgadzam się. To rzeczywiście bardzo przykre, że dyrektor musi uciekać się do takich metod, żeby wyegzekwować wykonanie obowiązków od swoich podwładnych, ale list świadczy o nim, nie o nich. Przesunęłabym akcent z tego kto w kogo rzuca kamieniem, na to, że najpierw powinniśmy zacząć wymagać od siebie. Anna Dranikowska www.trochekultury.eu

  • Użytkownik niezalogowany
    2014-01-14   14:32:38
    Cytuj

    Zdaje się, że niedawno skarżyła się Pani na chamskie zachowania w kolejce do szatni. Dziś najwyraźniej trudno Pani zrozumieć pracowników teatru, którym nie odpowiada chamski styl komunikacji, jaki zaproponował szef.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2014-01-13   22:19:35
    Cytuj

    obserwatorze: gapisz się a nie widzisz. "Odwagę", kolego anonimie mieszasz z rejestracją.... Moje "jkz" jest znane, gdy Tobie jeszcze... sam się domyśl

  • Użytkownik niezalogowany Ala52
    Ala52 2014-01-13   18:58:12
    Cytuj

    a w ogóle wiecie, że ta recenzja, co Dyrektor wysłał Viniemu i Rafałowi, o której mowa w tym liście, to jest ta receznzja - http://teatralny.pl/recenzje/amerykanin-w-poznaniu,101.html ? :)

  • Użytkownik niezalogowany JM
    JM 2014-01-13   18:34:34
    Cytuj

    W końcu jakieś trzeźwe spojrzenie na sprawę.

  • Użytkownik niezalogowany MAK
    MAK 2014-01-13   17:27:30
    Cytuj

    Trochę komiczne, że się Pani z takim zadęciem zajmuje bzdetami. Proszę spuścić trochę powietrza.

  • Użytkownik niezalogowany obserwator
    obserwator 2014-01-13   16:51:25
    Cytuj

    jkz napisał(a):

    Ostrowska osiąga poziom niejakiego Miernika (z e-teatru), czyli nie mając NIC do powiedzenia tylko plotkuje i donosi. Po raz kolejny udowadnia, że uczyli ją KIEPSKO.
    Ty się od Pani Ostrowskiej różnisz tym, że (dla Ciebie 'Pani') Ostrowska podpisuje się pod swoimi słowami imieniem i nazwiskiem (przez co możesz sobie troszeczkę je zszargać). Słowa osoby, która nie ma odwagi się pod nimi podpisać można śmiało zignorować.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2014-01-13   16:44:29
    Cytuj

    Ostrowska osiąga poziom niejakiego Miernika (z e-teatru), czyli nie mając NIC do powiedzenia tylko plotkuje i donosi. Po raz kolejny udowadnia, że uczyli ją KIEPSKO. Korespondencja wysłana należy nie do nadawcy, ale do Adresata, który staje się jej właścicielem, tak, jak Ostrowska podpasek, gdy je nabędzie, albo ja, gdy sobie poczytam jej ploty. Więc odwracanie (Wójciakowej) ogonem do wiatru raczej przeciwskuteczne PS: Grotowskiego też nie zrozumiała nie mówiąc o Dejmku