AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/142: Głuche telefony

Jan Klata,
fot. z arch. Starego Teatru w Krakowie  

I
„Telefony, telefony/ gdzie dzwonić mam/ i jak numer mam wykręcić/ do kogo z was…”
I znów jest tak, jak w tej piosence Republiki tylko inaczej. Numery najczęściej znamy, nie bardzo jednak ma kto zadzwonić do tych z góry.

II
Trzeba to wyraźnie powiedzieć: nie ma żadnych merytorycznych powodów odwołania dyrektora Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Nieprzedłużenie kontraktu Janowi Klacie na drugą kadencję może mieć wyłącznie podłoże polityczne i światopoglądowe. Repertuar teatru, stan finansów instytucji, opinia zespołu artystycznego, zdanie recenzentów, wreszcie realna pozycja sceny na krakowskiej i polskiej mapie teatralnej nie będzie po prostu brana pod uwagę. Środowisko nie ma tu nic do gadania. Będziemy bez sensu spalać się w polemikach za czy przeciw Klacie w Starym, omawiać sukcesy i klapy premier jego teatru, a wyrok i tak zapadnie bez wsłuchiwania się w te głosy.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego posiada, póki co, prawo do niewielu kluczowych decyzji personalnych dotyczących zarządzania teatrami. Konkretnie do dwóch. Może zdecydować o obsadzie dyrekcji narodowych scen w Warszawie i Krakowie. Skoro kończy się kadencja krakowska Jana Klaty, wypadałoby pokazać, na czym polega dobra zmiana w departamencie teatralnym, bo na razie – mogliby powiedzieć nieżyczliwi publicyści niepokorni – mamy do czynienia z polityką kontynuacji i nieznacznych dotacyjnych korekt. Ministerstwo stoi więc przed następującym dylematem: pasuje nam ten Klata czy nie pasuje? Nasz ci on czy nie nasz? Czy bezpieczniej będzie go zostawić, czy w imię osławionych zasad wymienić na naprawdę swojego człowieka? Co da nam Klata, a co słuszny ideowo następca? Rozpisać konkurs czy mianować dyrektora bez konkursu?

Żeby nie było tak łatwo odpowiedzieć na te pytania, w ich tle majaczą dwie głośne teatralne awantury: spór i niemy strajk zespołu z dyrektorem Morawskim we wrocławskim Teatrze Polskim oraz skandal obyczajowo-polityczny związany z premierą Klątwy Olivera Frljicia. Decydując o obsadzie stanowiska w Krakowie, Ministerstwo może brać pod uwagę ewentualne protesty, jakie wybuchną dzień po. Tak zespołu przeciwko nowemu dyrektorowi, jak środowisk prawicowych przeciwko dalszemu akceptowaniu rewolucjonisty na stanowisku. Obie możliwości są jednak mało prawdopodobne. Nie wierzę w drugą, tak intensywną jak we Wrocławiu mobilizację środowiska i aktorów ze Starego w obronie Klaty. Cena za totalny opór jest słona – wrocławskiego Teatru Polskiego (poza tym w podziemiu i na uchodźctwie) właściwie już nie ma: grają dublerzy, reżyserują ludzie z łapanki, druga liga i przebrzmiałe gwiazdy, teatr ma przestoje i fatalny PR. Z drugiej strony: czy naprawdę pozostanie Klaty na stanowisku sprawi, że wrócą prawicowe bojówki na widownię przy Jagiellońskiej i dalej będą krzyczeć: „Hańba! Wstyd!”. Też nie sądzę. Krakowscy aktorzy i krakowscy konserwatyści są jednak o wiele bardziej wstrzemięźliwi niż tych kilka lat temu. Czyli z obu tych stron zagrożenie kontestacji decyzji jest raczej niewielkie.

Jak zatem wpłynie na losy Klaty casus Frljicia? Najpierw myślałem, że przerażone radykalizmem tej inscenizacji władze wszędzie i wszystkim przykręcą śrubę w dość bliskiej perspektywie. I zemsta Frljicia na Klacie za wyrzucenie ze Starego Teatru będzie taka: „Nie pozwoliłeś mi zrobić spektaklu, to ja teraz innym spektaklem wysadzę cię bracie z siodła”. Klata ucierpi razem z całym krytycznym, progresywnym teatrem. Jako element ideologicznie i estetycznie podejrzany znajdzie się na cenzurowanym, ergo: o drugiej kadencji może zapomnieć.

Tymczasem kolega reżyser zwrócił mi uwagę, że skandal z Klątwą dał jednak Klacie wiarygodną kartę do ręki: „A widzicie? Ja u siebie do premiery nie dopuściłem! Pierwszy poznałem się na hochsztaplerze, obrazoburcy i awanturniku”. Jeśli ten argument zostałby przyjęty, Frljić załatwiłby „przypadkiem” Klacie drugą kadencję. Na tle Frljicia Klata jawi się jako w gruncie rzeczy lekko konserwatywny dyrektor. Pisałem parę tygodni temu, że Klata stara się od jakiegoś czasu nie dać stronie ministerialnej do ręki żadnych atutów przeciwko sobie. Jak donosi Wacław Krupiński, zrobił zaległe magisterium, uspokoił felietonowe drwiny z rządu i PiS, wbija znaczące szpile w koncepcje teatru politycznego à la Frljić. Może wystarczy. To chyba skuteczniejsza taktyka niż pospolite ruszenie środowiska w obronie uciśnionego postępowego dyrektora. Na pewno realpolitik. Pamiętamy, kto naprawdę wygrał w Canossie. Nie ten, przed kim klęczano, tylko ten, który klęczał.

Klata i spora część publicystów teatralnych liczy więc na rozsądek Ministerstwa, Wandy Zwinogrodzkiej osobiście, PiS-u nawet. Po co otwierać nowy front? Po co psuć to, co przyzwoite i nie bardzo szkodzące? W świecie racjonalnej polityki, w tym polityki kulturalnej, byłoby to rozumowanie logiczne. Nie wiem jednak, czy rządzące ugrupowanie kieruje się aby rozsądkiem w jakiejkolwiek dziedzinie. 10 marca, na kolejnej miesięcznicy Jarosław Kaczyński podniósł sprawę Klątwy. Mówił, że jacyś oni (partia zewnętrzna? gorszy sort? komuniści i złodzieje? reprezentanci sztuki zdegenerowanej?) chcą nawet w teatrze zniszczyć nasze wartości, zohydzić religię, zbezcześcić postać papieża i świętego. Kaczyński wymienił tytuł spektaklu. Wie z lektury prawicowej prasy, w którym teatrze się odbyła. Za mojej pamięci jest to druga wypowiedź tego polityka na temat teatru. Siedem lat temu optował za zbudowaniem w Siedlcach teatru, teraz pewnie chciałby jakiś teatr zamknąć. Co to ma do Klaty? Ano tyle, że nawet wbrew intencjom Glińskiego i Zwinogrodzkiej może pójść do Ministerstwa jakaś dyrektywa z Nowogrodzkiej pod hasłem: „zróbcie wreszcie porządek w teatrach”. Czemu nasi jeszcze nic nie dostali?

Dlatego w mojej ocenie publikacja przez tygodnik „Do Rzeczy” dużego bloku materiałów o dyrekcji Klaty, zaproszenie do dyskusji o misji Narodowej Sceny krytyków z wszystkich frakcji nie jest prawdziwą debatą, tylko próbą przekonania prawicowego czytelnika, że Klata nie jest wrogiem, tylko sojusznikiem. I w tym bloku materiałów najważniejszą wartość mają właśnie te głosy, czyli na przykład wypowiedź Rafała Węgrzyniaka, a nie filipika Elżbiety Morawiec. Choć trzeba przyznać, że wojownicza nestorka z Krakowa wycofała się już z twierdzeń, że repertuar Starego układa Władimir Władimirowicz Putin. Węgrzyniak wraca do danej narracji prawicowej krytyki polegającej na przeciąganiu Klaty do ich obozu, przekonywaniu, że ten katolicki twórca znalazł się pod wpływem Krytyki Politycznej przypadkiem i na krótko. Jest znowu nasz tak, jak był nasz w czasach swego eurosceptycyzmu. W takim wypadku prezentacja debaty o Klacie ma na celu przypomnienie decydentom i prawicowym środowiskom opiniotwórczym, że źle zaklasyfikowali reżysera z Krakowa. Jeśli mam rację, „Do Rzeczy” bierze właśnie udział w sponsorowanej akcji oswajania enfant terrible. W ich ujęciu Klata mógłby spełnić rolę takiego teatralnego Saryusza-Wolskiego. Sam Klata nie będzie przeciwko temu protestował, bo w jego interesie jest zostanie w Krakowie. No i to jego dyrekcja w obecnej sytuacji zapewnia ciągłość i brak strat w stanie posiadania Starego Teatru.

Jeśli decyzja o pozostaniu lub dymisji Klaty będzie należeć do Ministerstwa, Wandy Zwinogrodzkiej, premiera Glińskiego, Klata powinien ocaleć. Jeśli jednak do sprawy włączy się czynnik partyjny, rokowania tej dyrekcji są marne. I tego się boję. Rząd i partia radykalizują się na wielu polach, w końcu hasło „zmiana”, rozkaz „przyspieszenie” mogą paść i na działkę teatralną. Kluczowa będzie sprawa dotrzymania obietnicy o uczciwym konkursie. Wandzie Zwinogrodzkiej ciężko byłoby się chyba wycofać z kilkunastu prasowych deklaracji o konieczności jego przeprowadzenia. Choć kto wie, nie z takich obietnic PiS już się wycofał. Konkurs może być szansą dla nowoczesnych na przedstawienie alternatywy dla Klaty, gdyby on sam był niewybieralny. Ale w tej chwili – bo taka jest dynamika sprawy – Klata w oczach Ministerstwa jest lepszy niż jakikolwiek dubler z centrum. Nawet start Pawła Miśkiewcza, który oznaczałby powrót Krystiana Lupy do Starego, nie byłby ideologicznie opłacalny dla Ministerstwa.

Warto pamiętać, że jednak otwarty konkurs dyrektorski w Starym jest ryzykowny od strony wizerunkowej, bo może obnażyć mizerię ławki rezerwowej prawicy. Chyba że…

Czy ktoś zwrócił uwagę na kuriozalny wywiad Anity Nowak z Andrzejem Marią Marczewskim, w którym reżyser zaprezentował się jako najbardziej cenzurowany i uciśniony twórca sceniczny z czasów Peerelu? Skoro o Starym marzy Jacek Zembrzuski, czemu nie miałby marzyć Andrzej Maria Marczewski? Czy aby nie na użytek konkursu w Starym Marczewski zgłasza ideę Teatru Karola Wojtyły? Bo gdzie go robić, jak nie w Krakowie, hę? W mieście słynnego okna, w ukochanym mieście papieża, w mieście, w którym powstało Przed sklepem jubilera, Brat naszego Boga, no i musical Karol? Czy naprawdę partia i Ministerstwo nie ugną się przed takim programem, zgłoszonym przez tak zasłużonego kandydata? Jak wytłumaczą to prawicowym środowiskom? Program Klaty a program Teatru Karola Wojtyły? Marczewski to jednak nie Morawski. Tu może być jakaś niespodzianka i lepiej byśmy byli na nią przygotowani nawet w ramach spekulacji Ministerstwa Głupich Analiz. Zawsze jednak pozostaje możliwość, że zdarzy się coś irracjonalnego, że nawet dogadany z Ministerstwem i przewidujący jego ruchy Jan Klata zostanie zaskoczony wynikiem konkursu lub decyzją polityczną o obsadzie dyrekcji krakowskiej. Nadal tego nie można wykluczyć. Nic nie wiemy. Zazdroszczę tym, którzy wiedzą lub jak Witold Mrozek walczą o decyzyjny rozsądek Ministerstwa.

III
Jest sprawa.

Pamiętacie, jak Monika Strzępka chwaliła się we wrześniu w wielu wywiadach, że wykonywała telefony do prezesa Jacka Kurskiego w sprawie pory emisji serialu Artyści? No właśnie. Monika zdobyła ten telefon i nie zawahała się go użyć. Prezes się zgodził. Artyści lecieli w piątki o 22.30. Lepsze to niż północ i absolutna nisza. Strzępka mówiła dziennikarzom, że gdyby miała telefon do samego Naczelnika Państwa to też by zadzwoniła. Rozmawiać trzeba. Przekonywać się. Wyjaśniać nieporozumienia i schematy myślowe, zaszufladkowania twórców i dzieł. Akcja Strzępki w celu obrony pracy swojej i grupy zaproszonych aktorów była i jest przykładem szlachetnego lobbingu.

Czy można powtórzyć ten manewr? Jak wiemy, prezes Kurski zrobił zapis na spektakl telewizyjny z Julią Wyszyńską w roli głównej. To Biały Dmuchawiec w reżyserii Agaty Dyczko według debiutanckiego tekstu Mateusza Pakuły. Jacek Kurski ogłosił, że karą za sprofanowanie postaci Papieża Polaka ma być wyrzucenie aktorki z serialu Na dobre i na złe, że za jego prezesury ta pani w telewizji występować nie będzie. Stąd sztuka Mateusza Pakuły otrzymała zakaz emisji. Pewnie teraz w TVP trwa profilaktyczny przegląd archiwum w poszukiwaniu filmów i spektakli z udziałem Wyszyńskiej. Wendetta. Cenzura. Anatema. Niektórym nawet podoba się, że Julia Wyszyńska jest bohaterką skandalu porównywalnego – bo ja wiem – chyba do pierwszej nagości kobiecej na scenach polskich, czyli wjazdu Ireny Solskiej w roli okrytej tylko włosami Lady Godivy na scenę Teatru Miejskiego w Krakowie. Aktorka ma pewnie dystans do akcji Kurskiego. Pamięta, że prezesi przychodzą i odchodzą, a artyści zostają. Ale dręczy mnie ten zakazany spektakl. Nie wolno tak skazywać dzieł na nieistnienie. Nawet jeśli ich twórcy to grzesznicy i renegaci. Czytamy Ezrę Pounda, publikujemy Knuta Hamsuna, Jan Pietrzak ma się całkiem nieźle.

I dlatego pozwalam sobie wystąpić z następującą inicjatywą środowiskową. Ja daję pomysł, Monika Strzępka – telefon, Julia Wyszyńska jest w potrzebie.

Odwołuję się przy tym do ostatniego spektaklu Demirskiego i Strzępki. Do Triumfu woli, bo taki triumf chcenia i możności jest nam w tej chwili bardzo potrzebny. Zważcie, że poza historią górnika, który na emeryturze został podróżnikiem i pojechał do Indii, na Antarktydę i Bóg wie gdzie jeszcze, brak w tekście Demirskiego pozytywnych polskich przykładów uporu, walki, przełamywania różnic i podziałów, myślenia pozytywnego.

Dopiszmy kolejną scenę do tego przedstawienia. Pokażmy, że się da, nawet jak się nie da. Nie bez przyczyny moim ulubionym wątkiem w Triumfie woli jest wątek wsparcia, jakie brytyjskie środowiska LGBT udzieliły w latach osiemdziesiątych strajkującym walijskim górnikom. Nie zrealizowaliśmy Białego dmuchawca, wielu z nas go nawet nie czytało, nie znamy prywatnie Julii Wyszyńskiej, wywalczmy jego emisję. Pro publico bono.

Ja daję pomysł, Monika Strzępka – telefon, Wyszyńska jest w potrzebie.

Gdyby Strzępka zadzwoniła jeszcze raz do Kurskiego i ponegocjowała jak w przypadku artystów. Powtarzam jeszcze raz: dysponuję jej słowami z wywiadów, że nie boi się dzwonić. Może po kilku rozmowach uzyskałaby tak zwany prezesowski upust. Na przykład zgodę, że spektakl może być emitowany, ale postać grana przez Wyszyńską będzie miała czarny pasek na oczach jak podejrzani w materiałach operacyjnych policji. Jej nazwisko w obsadzie podane zostanie tylko jako imię i inicjał: Julia W. Można też radykalną aktorkę wypikselować na ekranie. To pikuś dla sprawnego montażysty. Reżyserka, autor i aktorka powinni się na to zgodzić. Kto czytał Dmuchawca, ten wie, że to by nawet pasowało. Wszak to quasi-lynchowska historia kryminalna – o linczu, tajemnicy, brutalnej społeczności. W sam raz na te czasy.

Do Jacka Kurskiego nie może zadzwonić dyrektor Łysak, bo jego ustami, tak jak HGW, przemawia diabeł (tę interpretację podpowiadały ostatnio okładki pism prawicowych). Z diabłem się nie rozmawia. Oliviera Frljicia Kurski obrzuci inwektywami zapamiętanymi z wakacji w Jugosławii. Dlatego potrzebny jest mediator – ktoś kto już raz dzwonił do Kurskiego i coś załatwił, a na dodatek jego numer wyświetla się jako znany odbiorcy.

W najgenialniejszej i najbardziej energetycznej scenie w Triumfie woli przebrani za górników aktorzy i maszyniści rozwijają czarną, związkową brytyjską flagę. Za pokój, jedność, związki i socjalizm. Aktorzy łoją na rockowych instrumentach, Marcin Czarnik wściekle i radośnie zarazem śpiewa ten prawie punkowy hymn związkowy, porywa się do oklasków i chóru cała widownia. Właśnie takiej bezinteresownej współpracy i pomocy potrzebujemy. Wyszyńska nie jest aktorką Strzępki. Pakuła nie był przez Strzępkę wystawiany. Zapewne Monika nie zna też wcale reżyserki Białego dmuchawca. Więc tak: ja daję pomysł, Monika – telefon, Wyszyńska potrzebuje pomocy.

Nie chodzi o to, żeby Prezes TVP się zlitował nad losem aktorki i przedstawienia, ale by zrozumiał, że to, co robi aktor na scenie, nie obciąża go w życiu prywatnym. „Taka praca” – jak mawiał nieodżałowany Adam Hoffman. Andrzej Seweryn ostatnio trafnie argumentował, że nie wsadza się do więzienia aktora, który zagrał zabójcę. Aktor nie jest tożsamy z działaniem, jakie wykonał na scenie. Nie wiedział o tym Sarmata, który w siedemnastym wieku na miejskim placu ustrzelił z łuku aktora z wędrownej zagranicznej trupy, grającego pohańca lub tureckiego baszę. Jacek Kurski bardzo go w tej chwili przypomina. Oczywiście – naiwnego widza-mordercę, a nie tureckiego baszę

W krakowskim projekcie Grzegorza Niziołka i Agaty Siwiak Olivier Frljić dokończył zatrzymaną przez Klatę Nieboską komedię. A raczej zrobił remiks na jej szczątkach. Była w tym happeningu scena, w której aktor Jan Sobolewski wykonywał telefon do Klaty w ramach odpytywania dyrekcji dlaczego? Sobolewski zdobył numer od widzów i zadzwonił. Publiczność zebrana w namiocie na terenie Akademii Ekonomicznej usłyszała w odpowiedzi westchnienie Klaty. Tradycja dzwonienia do ludzi, którzy mogą odpowiedzieć na nasze pytania, jest już więc zakorzeniona w polskim teatrze. Nie nawołuję do tego, by Strzępka udostępniła ten telefon wszystkim, by polscy aktorzy dzwonili podczas swoich spektakli do prezesa TVP, by zwolnił inny, niewygodny spektakl. Póki co myślę, że wystarczy sam telefon Moniki. Ta rozmowa mogłaby się zaczynać tak:

Strzępka: Halo, Pan Prezes? Dobry wieczór. Tu Monika Strzępka, reżyserka. Rozmawialiśmy z okazji premiery Artystów w Dwójce. I widzi Pan jak fajnie wyszło? Ja w sprawie tej prawnuczki kardynała Wyszyńskiego…

Stop. Jednak tak nie można zacząć tej rozmowy. Może powinna ona bardziej przypominać język dramatów Pawła Demirskiego. W końcu dopisujemy optymistyczną scenę do Triumfu woli, prawda?

Monika Strzępka:
dzwonię do ciebie jacekjacek
a mogłam do jarka
nie do brata
do tego naprawdę ważnego jarka
mogłabym mogła
doceń to że jednak nie
nie mogę
bo mówię ci jak jest
bez dużych liter i nie będzie to taki długi zajebisty pokręcony monolog z tych co to jeszcze zdarzają się w nowoczesnych dramatach
nie jacekjacek nie będzie
bo my
piszemy już krótsze
no ale
ty tego stary nie widziałeś w starym
właściwie szkoda
byłbyś lepszym człowiekiem jak każdy kto choć raz zetknął się ze sztuką krytyczną innego typu niż typ tępa siekiera lub chorwacka dzida
no ale
ja w sprawie spektaklu tego co go ludzie w telewizji oglądają bez oglądania
bo leży na półce i zmienia się w stopień wojskowy
puść to jacekjacek mówię ci puść przecież
w każdej kupie nawozu jest gdzieś tam głęboko ukryty prawdziwy kucyk
cytuję tę kwestię z naszej sztuki niedokładnie
bo wiem że to wkurwia poetów
ale on tam jest
widzisz w niej też dobro zwycięży
no w niej
której posągowi zazdrościsz
jacekjacek zemścij się inaczej
niech ona wiesz co
ta aktorka o kardynalskim nazwisku
zagra w klanie albo w kocham cię polsko powtórce
i za to będą ją nienawidzić naprawdę
niemcy też
jacekjacek nie zdejmuj
załóż
że katolicy oglądają telewizję
a do teatru nie chodzą
więc telewizja jest dobra
teatr nie
i to cię stawia najwyżej
jacekjacek oni
niepolscy
potrzebują męczenników a ty im właśnie
dajesz jedną
daj spokój
bo żadna ci nie da
ja wiem że to argument z islandzkiej futrzanej czapy ale to my rzuciliśmy pierwsi w trybunie klątwę na ten ich rząd liberalny i widzisz jak oni skończyli
widzisz
tylko niemcy ich popierają tylko
smuteczek
to przez nas jacekjacek
no ci niemcy bez dużych liter
bo my jesteśmy od tej prawdziwej klątwy się samospełniającej
nie chciałbyś żeby się to powtórzyło
jacekjacek
nie chciałbyś
a my potrafimy
bez hałasu że puszczasz puść jak się zwykle popuszcza
niech mają chujową porę emisji
niedziela lub poniedziałek 4.48
rano
no ale puść
niech psychotyczna świnia która w nich drzemie cierpi na bezsenność
a potem obejrzy telewizję śniadaniową
do której ja nie poszłam
bo śniadanie ma być inne
ale to jacekjacek sam wiesz

Powyższa scena nie ma charakteru satyrycznego. Broń Boże nie obraża teatru i twórców, których bardzo lubię. Wzięła się tylko z desperacji i bezradności wobec okrutnych i niesprawiedliwych decyzji Ludzi Którzy Wszystko Mogą. A ja chciałbym żyć w Świecie, W Którym Monika Strzępka Może Więcej.

13-03-2017

Komentarze w tym artykule są wyłączone