AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/256: Szybki Wóz Tespisa

"Taksówka", reż. Igor Gorzkowski, materiały organizatora  

1.
Nowa postać wozu Tespisa! Jak się dowiadujemy, czasowo bezrobotni artyści legnickiego Teatru Modrzejewskiej ze źle skrywaną zazdrością przyjęli inicjatywę proboszcza parafii pod wezwaniem Świętej Trójcy. Oto przez jeden dzień po ulicach dolnośląskiego miasta mimo deszczu i zimna krążył samochód Peugeot z otwartym szyberdachem. Z otworu wystawał przebrany w szaty liturgiczne ksiądz z monstrancją w zaciśniętych dłoniach, udzielający tym samym błogosławieństwa wyludnionemu miastu. Za kierownicą auta siedział podobno dzielny wikary. Nasze źródła milczą, czy za samochodem biegł kościelny z tacą, na pewno jednak zadbano o promocję – w mediach społecznościowych namawiano wiernych, by pojawili się na trasie przejazdu, wyszli na balkony, zerknęli przez okno. I właśnie ten moment całego zdarzenia interesuje nas najbardziej. Bo jeśli ludzie nie mogli uczestniczyć w tej przedziwnej ceremonii (z powodu trwającej powszechnie kwarantanny i rządowych rozporządzeń o zakazie zgromadzeń) i dało się jedynie ją oglądać z bezpiecznej odległości, jesteśmy bliżej spektaklu lub obrzędu teatralnego, niż to się mogło wydawać legnickim księżom.

Dokumentacja fotograficzna zdarzenia jest fascynująca – na udostępnionych w Internecie zdjęciach widzimy kapłana wystającego z samochodu od piersi w górę w marmurkowej szacie i czarnym birecie na głowie, ale za to jakby bez twarzy. Proboszcz nie ma twarzy, bo w tym ujęciu zasłania mu ją solaryczna monstrancja: złota, promienista gloria z pustym białym okiem, gdzie zwykle chowa się hostię. Nieobecność twarzy odczłowiecza kapłana i stapia go w jedno z obiektem kultu, przewożonym legnickim Peugeotem. Można by powiedzieć, że na dachu samochodu ktoś ustawił popiersie, fragment posągu o niejasnej symbolice. Proboszcz jest w tym kadrze także trochę jak aktor-lalkarz, ukryty za przedmiotem, który animuje.

Obserwator daleki od wiary katolickiej, ale bliski za to ikonografii starożytnej Grecji będzie rozważał, czy użyte w tej teatralno-religijnej procesji auto bardziej przypomina rydwan Heliosa czy wóz boga Dionizosa. My jesteśmy raczej za tą drugą opcją. Wszak wóz Dionizosa był czterokołowy, ozdobiony winoroślą i zaprzężony w lwy. Tak się akurat składa, że to lew jest od zawsze w logo Peugeota i właśnie srebrną lwią plakietkę możemy zobaczyć na przedzie samochodu w kolorze metalic, obwożącego boga po deszczowych ulicach Legnicy. Nawet pora roku z grubsza się zgadza: Wielkie Dionizje obchodzono w Atenach w miesiącu Elaphebolion, czyli na przełomie marca i kwietnia. W świętym orszaku imitującym wjazd Boga do miasta zastępujący boga kapłan jechał na wozie przypominającym statek (pamiętam jego rzymską nazwę – carrus navalis).

Oczywiście wszystkie te koincydencje z antykiem i teatrem są zapewne przypadkowe – ale już nieprzypadkowe jest to, że w chwili zagrożenia jedna religia sięga po znaki kojarzone z drugą religią. Zaskoczeni bezczynnością i przerażeni widokiem pustych kościołów kapłani katoliccy próbują podtrzymać istnienie kultu przynajmniej w sferze symbolicznej. Stąd te próby obchodzenia ulic, trwanie przy idei mszy dla pięciu osób. Obraz pustego placu Św. Piotra w Rzymie z wędrującą po nim malutką białą figurką zagubionego i przerażonego papieża musiał być wstrząsem dla wielu. Desperackie poszukiwania działania, gestu, obrazu, który zafunkcjonuje w przestrzeni publicznej i na nowo zjednoczy rozdzieloną i wątpiącą wspólnotę mogłyby być epilogiem do serialu Paolo Sorrentino. Ale są też aktywnością z pogranicza happeningu i spektaklu teatralnego, sięganiem do tego samego źródła.


2.
Pamiętam przynajmniej kilka działań teatralnych inscenizowanych w samochodach, w ruchu, w podróży przez miasto. Był taki spektakl bodaj w Hamburgu, w którym troje widzów było świadkami pojedynku pary aktorów na przednich siedzeniach, wspólnego wywlekania spraw z przeszłości ich związku, scenerią było całe miasto, inne auta, przechodnie, z którymi aktorzy wdawali się w improwizowane interakcje – pokrzykiwali na kierowców, kłócili się z nimi, pytali o drogę. Chyba Grzegorz Jarzyna w okresie Terenu Warszawa albo tuż przed poważnie myślał o podobnym formacie taksówkowego teatru. Była Taksówka Igora Gorzkowskiego i Korek Michała Zadary – ale podczas tych spektakli albo tylko oglądaliśmy, co może dziać się w pojeździe warszawskiego kierowcy podczas kolejnych kursów w Wigilię, albo przechodziliśmy z auta do auta, podglądając zdarzenia w samochodowych mansjonach uwięzionych na zatłoczonej ulicy, odtworzonej w lotniczym hangarze gdzieś w Krakowie. Najbliższy jednak legnickiej akcji z monstrancją był zrealizowany na Malta Festiwal projekt Teatru Usta Usta Wojtka Wińskiego – Driver. Wsiadaliśmy do zaparkowanego pod Starym Browarem amerykańskiego krążownika szos – w cztery osoby – i jeździliśmy po nocnym Poznaniu, obserwując zainscenizowane scenki jak z surrealno-kryminalnego filmu. Ktoś nas atakował na postojach, przychodziły duchy w ciemnych zaułkach, z samochodowego radia sączyła się hipnotyczna narracja. W końcu milczący, tajemniczy kierowca, grany przez samego reżysera, uciekał w szaleńczym akcie, zostawiał nas w porzuconym samochodzie. Do domu trzeba było wrócić samemu z innego miejsca w Poznaniu. Kto wie, jeśli teatru nie będzie do końca roku, jeśli nikt nie zniesie limitu zgromadzeń, być może teatr samochodowy jest jakimś rozwiązaniem. Trzy, cztery osoby po uprzednim przebadaniu i pisemnej deklaracji, że są zdrowi, wsiądzie do teatralnego samochodu osobowego i pojedzie na spektakl i w spektakl. Pewnie da się załatwić zgodę na van i mikrobus, co zwiększyłoby znacznie frekwencję na takich spektaklach.

A może będziemy oglądać spektakle plenerowe, siedząc w zamkniętych autach, jak kiedyś Amerykanie w kinie samochodowym. Dostaniemy głośniki i cudownie izolowani od innych widzów przy zamkniętych szybach będziemy śledzić zdarzenia na zewnątrz parkingu lub wielkiej łąki. Inny wariant to oczywiście spektakle jeżdżące po mieście, aktorzy wysiadający na placyku przed blokiem i grający dla widzów na balkonach i w oknach, trochę tak jak ci policjanci tańczący przed domem mającego urodziny synka sanitariusza. Jeszcze parę lat temu na moim osiedlu chodził chłop i darł się: „Zimnioki! Zimnioki!”. Wędrowała cygańska orkiestra, której rzucaliśmy piątaki z balkonów do kapeluszy po skończonej piosence. Jeździł lodziarz z głośną, przywołującą ludzi do otwartych okien melodyjką puszczaną z głośnika. Wyobrażam sobie, że taki okrzyk: „Teatr przywieźli!”, może zadomowić się na polskich osiedlach. Skoro nie będzie można wyjść do teatru, teatr będzie musiał wyjść do ludzi, przyjechać do nich. Jak mawiał Bogusławski: lepiej publiczności szukać, niż jej czekać.

3.
Przygoda legnickiego proboszcza i wikarego, prekursorów mszy obwoźnych i teatru religijnego w ruchu, wynalazców peugeotowego mansjonu zakończyła się tym razem na komisariacie. Ktoś doniósł (nie podejrzewam oczywiście ani Jacka Głomba, ani nikogo z zespołu Teatru Modrzejewskiej o kluczowy telefon), że proboszcz i wikary jeździli z monstrancją bez zapiętych pasów. Winni złamania przepisów zostali pouczeni i okazali skruchę. Obiecali, że już nie będą wszczynać jednosamochodowych procesji. Nowa religijna tradycja zamarła, zanim na dobre się zaczęła. Teatr może jednak skorzystać z kościelnego falstartu. Skoro kościół może być w myśl rządowej narracji szpitalem dla ducha, może być nim także teatr. Zachęcam do walki o spektakle dla rozsadzonych daleko od siebie pięciu widzów lub rozwinięcie idei teatru z błogosławionym dowozem do domu. Niech teatr jeździ po ulicach.

Jeszcze jeden element legnickiej procesji godzien jest zastanowienia i naśladownictwa przez ludzi teatru. Otóż Peugeot, którym proboszcz i wikary z parafii pod wezwaniem Świętej Trójcy wozili po mieście monstrancję i dawali miastu błogosławieństwo, był, jak się okazało, wypożyczony. I pomyśleć: tę zdumiewającą lekcję teatru, lekcję PR-u i lekcję ekonomii dała polskim artystom jedna mała legnicka parafia. 

4.
Wielki szacunek dla Weroniki Szczawińskiej za jej orędzie na Międzynarodowy Dzień Teatru. Wezwanie do solidarności branżowej jest potrzebne i jak najbardziej na miejscu. Zastanawiam się jednak, czy jest w ogóle możliwe do realizacji. Bo przerażeni ludzie, artyści z kredytami i bez wizji stałego zatrudnienia, będą przede wszystkim myśleć o sobie. I to jest naturalne, bardziej niż wspólnotowość. Czy aby nie zwycięży znów wilczy kapitalizm i zamiast pomagania wszystkim ludziom teatru będzie walka o przetrwanie, z której wyjdą zwycięsko tylko ci najsilniejsi i najbardziej obrotni? Trochę nie wierzę w honorowanie zobowiązań i ustnych umów przez dyrektorów, którzy będą mieli do wyboru albo dotrzymać słowa, albo zadłużyć instytucję. Mnóstwo festiwali organizowanych samodzielnie przez teatry zostanie odwołanych bo będą odbierać zarobek aktorom z zespołu, a lokalnemu teatrowi widzów. Nie wierzę, że rozchwytywani reżyserzy, którzy mieli po kilka realizacji w sezonie, podzielą się miejscami pracy i terminami z tymi niepracującymi, odsuniętymi, niepotrzebnymi. Że najwięksi zejdą ze swoich stawek. Gdyby chociaż Gildia Polskich Reżyserek i Reżyserów jednak stała się w odpowiednim momencie związkiem zawodowym z prawdziwego zdarzenia na wzór gildii amerykańskich, można byłoby walczyć o prawa członków, dążyć do czasowego zamknięcia zawodów, regulacji wysokości zarobków i honorowania umów. W sytuacji kryzysu nawet liczne aktorskie związki zawodowe nie wywalczą tyle, ile mógłby, gdyby był, jeden wspólny twór zrzeszający wszystkich, broniący etatów i naciskający na ukrócenie na przykład zjawiska aktora gościnnego, który w kryzysowych czasach stanie się ewidentnym wrogiem zespołów teatralnych. Apel Weroniki Szczawińskiej można by więc uzupełnić o wezwanie do zrzeszania się i zamykania zawodów teatralnych, bo chyba tylko tak można dziś realizować wspólne interesy i chronić ludzi środowiska. Aktywiści apelujący do sumień mają zwykle gorsze karty przetargowe niż ci, którzy polegają na obowiązującym prawie.

5.
Ze wszystkich wypowiedzi europejskich polityków o epidemii i scenariuszach życia na najbliższe miesiące najbardziej zaimponowała mi wypowiedź premiera Niderlandów, Marka Rutte, zarejestrowana podczas rządowej wizytacji jednego z holenderskich supermarketów: „Nie zabraknie nam papieru toaletowego. Możemy spokojnie robić kupę przez następnych dziesięć lat”. Jakoś tak wbrew sobie wyobraziłem sobie teatralną Europę właśnie za dziesięć lat.

01-04-2020

Komentarze w tym artykule są wyłączone