AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołonotatnik 12: Sandały Jana Klaty

Termopile polskie, reż. Jan Klata
Teatr Polski We Wrocławiu, fot. Natalia Kabanow  

1.
Bardzo przepraszam czytelników i Jana Klatę, że znowu będzie o Janie Klacie. Naprawdę nie chciałem. Nie jestem wrogiem tej dyrekcji, choć bywam jej nieustannie wdzięczny za niewyczerpane źródło anegdot, tematów do artykułów, żarcików rzuconych w tak zwanym przelocie. Niewątpliwym sukcesem dyrekcji Jana Klaty w krakowskim Starym Teatrze jest to, że wiele osób o różnej kompetencji zawodowej może całkiem nieźle przez cały sezon żyć z wypowiadania się na jego temat. Prawda – może to męczyć, nawet u mnie pojawiło się w pewnym momencie uczucie przesytu. A wrocławską premierę Termopil polskich zwyczajnie odpuściłem. W tej atmosferze, jaka zapanowała wokół reżysera, nie da się chyba obiektywnie ocenić jego pracy, myśli, zamierzeń. Zawsze wedrze się jakiś niepożądany kontekst: krakowski, dyrekcyjny, strategiczny, obyczajowy. Chciałem zapomnieć, wyciszyć się, zawrzeć wewnętrzny pokój ze zwolennikami i przeciwnikami tego wzbudzającego tyle emocji twórcy.

Nie dało się. Jan Klata nie pozwala o sobie zapomnieć. Pod koniec sezonu przypuścił zmasowaną ofensywę medialną w stylu Imperium kontratakuje. Ja jestem Lord Vader? Skądże! Mów mi Jedi! Pod pretekstem podsumowania sezonu chodził sam do lokalnych dziennikarzy, namawiał ich na rozmowy, jak redaktor Mazurek z „Gazety Krakowskiej”. Żaden artysta od bez mała dekady nie ma i nie miał też tak otwartych dla siebie łamów „Gazety Wyborczej”: naliczyłem 4 wielkie materiały w ostatnim półroczu. Trzy wywiady-rzeki i jeden reportaż.

2.
Po premierze dramatu Micińskiego Klata ciekawie opowiadał Dorocie Wodeckiej o swoim czytaniu Termopil polskich, o przeznaczeniu narodów, polskim kompleksie, roli Rosji w dziejach. Rzucał cytatami, błyskotliwie demaskował Putina, nawiązywał do sytuacji na Ukrainie. Zatroskany o los Europy demokrata, manifestacyjny erudyta, szermierz nadwiślańskich spraw. Obraz perfekcyjny i kompletny, wzór dla innych artystycznych komentarzy przed- i po premierowych. Aż nagle jedno pytanie pani redaktor, jedna dygresja zmieniła cały precyzyjnie budowany wizerunek interlokutora.

„Funkcjonujemy tylko i wyłącznie w kategoriach trybalnych” – mówi Klata.
„W teatrze, któremu pan szefuje, również?” – dopytuje się chytrze Wodecka. O, maestrio dziennikarska! Między wizerunkiem a prawdziwą myślą ukazuje się oto szczelina; Klata wypełnia ją, waląc szczerze i bez zastanowienia:
„Im dłużej patrzę z bliska, jak na przykład realizowane są w moim zakładzie pracy szczytne ideały Solidarności, przyglądam się mieszaninie bezczelnego kretynizmu panoszącego się zarówno na poziomie komisji zakładowej, jak i wyżej, w strukturach związkowych, po linii i na bazie, kiedy słucham pouczeń jakiegoś pana ze zbrojeniówki, który objawia, jak mam prowadzić teatr, bo on wie, gdyż jest ekonomistą z wykształcenia, to myślę, że może czasy się zmieniły, ale Polacy wcale. Jedynym uczuciem zdolnym skłonić nas do zbiorowego działania jest strach”.

Naprawdę ceniąc klasę intelektualną Klaty, mam po tej izolowanej, nieocenzurowanej przy autoryzacji wypowiedzi reżysera gęsią skórkę. Bo oto zza maski bicza na Putina, bezkompromisowego krytyka dyktatu Historii i dyktatorów wszelkiej maści wyłazi wściekłość, niezgoda na to, że ktoś w jego miejscu pracy może mieć odmienne priorytety, realizować inne interesy grupowe niż dyrekcja Starego Teatru. Owszem, demokracja to jest spór, a nie consensus, jak mawia Paweł Demirski, ale chyba nie pogarda. I załatwianie spraw na linii pracodawca-pracownicy w prasie ogólnopolskiej. Mogę zrozumieć, że w ten sposób nagłaśnialiby sprawę ludzie Solidarności ze Starego, ale żeby tak postępował dyrektor? Informował, że ma konflikt z załogą? Że uważa ich za kretynów, roszczeniowców, sabotażystów idei? Jest jednak jakiś pożytek z tej emocjonalnej wpadki: oto dowiedziałem się, że jego putinowską dyktatorskość demaskuje w spektaklu zrealizowanym na emigracji we Wrocławiu krakowski dyktator Klata. Sorry, panie Janie, ale tak to niestety brzmi i wygląda po samej lekturze tekstów. Ta jedna wypowiedź Klaty w połączeniu z listem zakładowej Solidarności w Starym, punktującym zaniedbania i ogniska zapalne w teatrze, podważa cały sens nowej kampanii pijarowskiej dyrektora. Zgoda, była wprawdzie późniejsza wypowiedź, że otoczony prawnikami Klata i związkowcy podpisali porozumienie, ale mam przeczucie, że to tylko czasowe zawieszenie broni. Klata chce rządzić silną ręką, nie lubi sprzeciwu, nie wybacza, nie zapomina. Sam wie najlepiej, jak ma funkcjonować jego teatr. Owszem, rządy silnej ręki dają nierzadko na dłuższą lub krótszą metę dobre wyniki artystyczne i gospodarcze. Ale niesmak pozostaje zawsze. No i w razie klapy zawsze wiadomo, kto był winien.

3.
Anna Śmigulec opublikowała w „Dużym Formacie” reportaż Psy na Klacie. Czuję po jego lekturze niejaki dyskomfort. Nie mam nic przeciwko temu, by o teatrze i sprawach teatralnych wypowiadali się cywile, ale niech na Boga czynią to wedle pisanych i niepisanych dziennikarskich reguł. Tekst pani Śmigulec był próbą odpowiedzi na pytanie, czemu Kraków nie zaakceptował Klaty. Kto protestuje przeciwko niemu? Skąd bierze się niefajna atmosfera wokół narodowej sceny? W celu rozwiązania tej zagadki Anna Śmigulec wykonała następujące kroki dziennikarskie.

Obejrzała wszystkie telewizyjne programy o konflikcie, przetrząsnęła Internet. Poszła na kilka przedstawień do Starego, żeby przyjrzeć się jego nowej lub stałej publiczności. Wypytała przypadkowych widzów. Porozmawiała z Klatą i Sebastianem Majewskim. Umówiła się na spotkania z pracownikami z pionu administracyjnego i przedstawicielami zespołu aktorskiego. Nie znalazła wrogów, dywersantów i jawnych adwersarzy dyrekcji. Przyznała się, że nikt nie chciał mówić pod nazwiskiem, a i incognito paru osób było takie sobie, co miało oznaczać, że opozycji wobec dyrekcji tak naprawdę nie ma, to zwykły mit, fakt prasowy. Klata dostał szansę polemiki z zarzutami Jerzego Treli z głośnego wywiadu aktora sprzed paru miesięcy, Majewski przedstawił, jak z jego punktu widzenia wyglądała sprawa z niedoręczeniem na czas czy też nieprzyjęciem przez Anną Polony jubileuszowego lub urodzinowego bukietu kwiatów.

Dyrektorzy zostali przedstawienie w następujący sposób:
„Barwni, ekscentryczni, ubrani z fantazją. Majewski nosi dziś haremki (spodnie z obniżonym krokiem na modłę arabską), czarną koszulę, trampki z jaskrawymi sznurówkami, okulary w żółtych oprawkach. Klata też nie boi się wyzwań. Na premierze Edwarda II ma marynarkę w panterkę w kolorze starego złota i takież buty, do tego czarne spodnie. Na co dzień lubi nosić marynarki z pagonami, pod spodem koszulki wotywne (z nadrukiem czaszek i piszczeli). Buty? Tylko dobre, pełne. Nigdy nie założyłby sandałów do pracy. Znany jest ze swojej fryzury – niewielkiego już irokeza.
– Jak określiłby pan swój styl? – pytam.
– Czy ja wiem… Mariaż tradycji i nowoczesności! – żartuje dyrektor Klata. – Jak to w Starym Teatrze. To, co najlepsze od 1781 r.”.

Argumenty przeciwników Klaty zostały przedstawione w konwencji spiętrzenia ad absurdum: że biega rano, że wychodzi wcześniej z imprez, że dziwnie się ubiera.

Nie mogę się pozbyć wrażenia, że Majewski z Klatą zwyczajnie Annę Śmigulec zauroczyli. Znam parę artykułów pisanych w stanie zakochania w Klacie, sam nawet taki jeden napisałem, no, może dwa, więc niezdarnie ukrytą stronniczość dziennikarki wykrywam od razu. Podoba mi się, jak Anna Śmigulec obala nieuprawnione zarzuty wobec stylu ubierania się dyrekcji. Też uważam, że minister kultury lub dyrektor narodowej sceny powinien mieć w nosie jakieś tam dress code’y. W końcu nie kieruje kopalnią węgla kamiennego i do roboty nie musi chodzić w kasku. Zaciekawiła mnie jednak supozycja dziennikarki, że gdyby Klata nosił w pracy sandały, robiłby o wiele gorszy teatr. Teza cokolwiek dyskusyjna, pani Anno.

W innej części reportażu Anna Śmigulec wyjawia, że doszły ją słuchy, że w teatrze panuje mobbing. Przeprowadziła więc następujące śledztwo:
„Idę do Starego Teatru szukać ofiar mobbingu. Jedenastu pracowników (technicznych, administracyjnych, aktorów), z którymi rozmawiam, nie rozumie, o co mi chodzi. Mówi pani Monika, sekretarka (przeżyła siedmiu dyrektorów, Klata jest ósmy):
– Złego słowa nie mogę powiedzieć. To nie jest taki szef, że się tylko czeka, żeby gdzieś wyjechał, bo wtedy można będzie odetchnąć”.

Tak. Porażające śledztwo. Już widzę pracowników teatru, na przykład Elżbietę Bińczycką czy kontuzjowanych aktorów, którzy pod nazwiskiem albo tylko w konfidencji mówią pani redaktor, która dopiero co wyszła z obu gabinetów dyrektorskich, że są upokarzani, prześladowani, śledzeni. Nie wiem, czy takie sceny mają miejsce, ale wiem, że nikt, kto musi utrzymać pracę, nie sformułuje publicznie zarzutu wobec szefa. Po co komu zwolnienie dyscyplinarne, po co sąd pracy? Wyobrażam sobie sekretarkę Klaty, która nagle wypala dociekliwej dziennikarce prosto w twarz: „Klata? To mój najgorszy szef! Bije mnie laską i oblewa herbatą! Niech mnie pani ratuje!”. Na takie wyznania liczyła Anna Śmigulec? Jakoś mnie nie dziwi, że się zawiodła. W ogóle całe to jej dziennikarskie śledztwo kojarzy mi się z sytuacją, w której naiwna redaktorka telewizji osiedlowej leci do Doniecka i rozmawia z separatystami: „Podobno zestrzeliliście samolot?” – „My? Skądże! To banderowcy!” – „A skąd macie rakiety?” – „Kupiliśmy w sklepie” – „Rosja wam nie pomaga?” – „Rosja? Nikogo tam nie znamy”. Szczęśliwa, bo uzyskała odpowiedzi na wszystkie swoje pytania, dziennikarka przygotowuje materiał: Banderowcy zestrzelili własny samolot. Nie wińcie Rosji.

Przepraszam za radykalne porównanie, ale o dziennikarskich technikach wydobywczych Anny Śmigulec myślę podobnie.

Reportaż przynosi jednak fascynujący element humorystyczny:
Zapytany przez Śmigulec Tadeusz Kulawski, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Starym Teatrze, a jednocześnie kierownik działu technicznego, ma w kwestii mobbingu następujące wytłumaczenie:
„– Przecież każdy się boi dyrektora! Nikt pani prawdy nie powie.
– Taki straszny jest? – pytam.
– Pokazuje tę wieczną agresję poprzez zachowanie i ubiory.
– Ale co, obraża pracowników?
– On nie obraża – kierownik Kulawski robi znaczącą pauzę. – On ironizuje”.
Czy tylko ja słyszę w tym krótkim dialogu echa słynnego skeczu Monty Pythona o gangu braci Pirania terroryzującym Londyn? Najstraszniejszym z nich nie był wcale urywający głowy i uszy starszy z braci, ale człowiek w czarnym golfie. Mówili na niego Kierkegaard. „Dlaczego był taki straszny? – pyta zza kadru dziennikarz od Pythona – Torturował was? Porywał waszych bliskich?”. „Nie – wyznaje roztrzęsionym głosem oprych w czarnych okularach – On stosował… sarkazm!”

Jeśli poziom komunikacji na linii pracownicy – dyrekcja osiągnął pythonowski pułap, to ja też chciałbym mieć etat w tym teatrze!

Śmigulec udała się sztuka niezwykła: opisała krakowski konflikt teatralny, nie wyjaśniając żadnej z jego prawdziwych przyczyn. Dziwne, ale nie zająknęła się nawet słowem o tym, jaką dynamikę zyskał on po zdjęciu przez Klatę Nie-Boskiej komedii, a przecież w tym momencie dyrektor stracił wielu sojuszników pośród ludzi teatru, został nazwany „cenzorem”. Nie opisała wieczoru happeningowego poświęconego Konradowi Swinarskiemu, który odbył się po prawicowej akcji na spektaklu Do Damaszku i jeszcze dolał oliwy do ognia. Nie przepytała środowiska „Didaskaliów” ani Wacława Krupińskiego, a mogłaby tam znaleźć ciekawe głosy. Józef Opalski występuje w jej tekście jako fałszywy doradca Klaty i Majewskiego, który napuszczał ich na Krakówek, a potem ich zaatakował zdradziecko. Pytanie, czy tylko werbalnie? Pisząc o zmianach nazw tradycyjnych scen Starego – Kameralnej i Dużej Sceny nie zbadała sprawy lipcowego listu intencyjnego do dyrekcji o rozważenie nadania Kameralnej imienia Jerzego Jarockiego. Inicjatywa taka pojawiła się po śmierci reżysera i nie została podjęta przez Klatę, co mogło być jednym z powodów zniechęcenia części zespołu wobec nowego dyrektora. Umieszczając w swoim tekście wypowiedzi Bartosza Szydłowskiego, Anna Śmigulec nie ma pojęcia, że szef Łaźni Nowej był kontrkandydatem Klaty na stanowisko w Starym i w wewnętrznym głosowaniu zespołu wygrał z nim znacząco. Nie wie, że zaraz po objęciu rządów w Starym Klata wyjechał na 3 miesiące reżyserować spektakl w Bochum, a teatr prowadził de facto Sebastian Majewski. Dla widzów i dla nas krytyków nie miało to znaczenia, ale dla nastrojów załogi mogło mieć znaczenie fundamentalne. Dziennikarka obszernie cytuje donosy i pełne nienawiści maile wysyłane na skrzynkę teatralną, przytacza protokoły obrad krakowskich radnych, ale nie powołuje się na żaden wyważony głos o falstarcie tej dyrekcji. W jej wizji są tylko szaleni oponenci i niezrozumiana, ekstrawagancka, ale o dobrym sercu i szczerych intencjach dyrekcja.

Anna Śmigulec jest laureatką nagrody za reportaż, dziennikarką cenioną przez redakcję „Dużego Formatu”. Wnioskując z fotografii i głosu, to miła, rezolutna osoba. Obawiam się jednak, że z takim warsztatem, z takim poczuciem obiektywizmu i wrodzoną wnikliwością wielkiej kariery raczej nie zrobi. Do dupy z taką szkołą reportażu!

4.
Niejako dla odprężenia chciałbym podzielić się z państwem następującą ideą. Słyszałem o kłopotach dyrektora Mieszkowskiego. Zobowiązał się, ale mimo to znów zadłużył teatr. Kierowały nim szlachetne pobudki, na jego miejscu chyba robiłbym to samo. Ale nie wiadomo, co zrobią mu za to we Wrocławiu. Pomyślcie: Klata jest nielubiany w Krakowie, Mieszkowskiemu grunt pali się pod nogami nad Odrą. A może obaj panowie zamieniliby się stanowiskami? Środowiskami? Teatrami? Aktorami? Klatę zawsze ceniono we Wrocławiu, ma tu swoja publiczność, zespół, pasuje do europejskiego miasta. Z kolei Krzysiek jest sympatyczniejszy, ułożony, nie budzi agresji, ładniej wychodzi na fotografiach. Nieoczekiwana zmiana miejsc wyszłaby na dobre obu panom, uspokoiła nastroje, pozwoliła na nowe otwarcie. Pani minister – może tak? Kategoria sympatyczności. Nie wierzyłem, że kiedyś ją podniosę w teatrze. Posłuchajcie tej frazy: X nadaje się na dyrektora, bo sprawia sympatyczne wrażenie.

16-07-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (5)
  • Użytkownik niezalogowany nomnemona
    nomnemona 2014-07-18   18:30:08
    Cytuj

    Drewniak już dawno dołączył do psychofanów Klaty, ale dlaczego w ramach terapii lekarz polecił mu pisanie? Epidemia jakaś?

  • Użytkownik niezalogowany Marcin Kęślik
    Marcin Kęślik 2014-07-18   09:18:11
    Cytuj

    A mi się wydaje, że reportaż o Klacie miał być wsparciem dla Klaty maskowanym warsztatem reportera. Wyborcza już inaczej nie potrafi albo wspiera albo atakuje. Upodabnia się w ten sposób do konkurencji z prawej strony.

  • Użytkownik niezalogowany znana_aktorka
    znana_aktorka 2014-07-17   21:13:29
    Cytuj

    Powinno być: "Uderz w Klatę" i dalej bez zmian :-) Agatka napisał(a):

    Uderz w stół, a Drewniak się odezwie i wyjdzie Szydło z worka - jak mawiają koła zbliżone do didaskaliów łaźni :-)

  • Użytkownik niezalogowany Agatka
    Agatka 2014-07-17   00:44:03
    Cytuj

    Uderz w stół, a Drewniak się odezwie i wyjdzie Szydło z worka - jak mawiają koła zbliżone do didaskaliów łaźni :-)

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2014-07-16   14:43:03
    Cytuj

    Łukaszku, jesteś o krok od nazwania sprawy po imieniu i znowu dajesz susa w anegdoty. Chociaż zdradzenie tajemnicy, że ministerialne posady rozdają za wygląd i "sympatyczność" opisuje jakoś naszą rzeczywistość. To może o inteligencji Pan Janka. Otóż to błyskotliwa ćwiartka. A wiesz czemu? Z chęci podobają się! Za błyskotkę rozum sprzeda. Przepraszam, ale to tylko kiepski błazen