AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołonotatnik 28: Dobre pomysły

Dziady, reż. Radosław Rychcik
Teatr Nowy w Poznaiu, fot. Jakub Wittchen  

1.
Jak już teatrolodzy coś wymyślą…

„Listopad to, jak wiadomo, dla Polaków niebezpieczna pora. Dziwne pomysły przychodzą wtedy do głowy. Mój jest następujący: zróbmy festiwal Dziadów!” – apeluje na łamach e-teatru Wojciech Dudzik, prezes Polskiego Towarzystwa Badań Teatralnych.

Przyznaję bez bicia: przeczytałem ten tak zwany „materiał nadesłany” wczoraj i w pierwszej chwili wydawało mi się, że profesor Dudzik chce reaktywować starą ideę Michała Zadary o konieczności powołania Festiwalu Spektakli Najgorszych, który na wzór przeróżnych Przeglądów Filmów Złych i Zupełnie Beznadziejnych albo prześmiewczych ceremonii wręczania Węży i Malin zaspokajałby te najbardziej perwersyjne zapotrzebowania widowni teatralnej. O ile pamiętam, Zadara ofiarowywał się, że na pierwszą edycję Festiwalu Spektakli Najgorszych na sto procent przywiezie jakąś swoją produkcję, by ośmielić kolegów, by udowodnić, że każdemu kiedyś coś nie wyszło i generalnie trzeba wyluzować. Szczytna to była idea. Ale Pan prezes najwyraźniej nie do tego pije: „dziady” w tekście pisane były dużą literą, więc szło o Mickiewicza. A skoro o Mickiewicza, to i Zadara ma w owej listopadowej inicjatywie miejsce reprezentacyjne.

Czytajmy dalej:  
„W ostatnim czasie dużo mówiło się o Dziadach wrocławskich Michała Zadary i Dziadach poznańskich Radosława Rychcika, trochę mniej – bo premiera odbyła się dopiero ponad miesiąc temu – o Dziadach białostockich Natalii Korczakowskiej. Przygotowywane są Dziady opolskie Pawła Passiniego i drugie poznańskie, Lecha Raczaka (oba projekty uzyskały poparcie i dofinansowanie w konkursie Klasyka Żywa). W 2015 roku w Teatrze Narodowym ma wystawić Dziady Eimuntas Nekrošius, a Michał Zadara we Wrocławiu kontynuować swój projekt zrealizowania całości, słowo po słowie – teraz części III. To razem co najmniej siedem przedstawień, a być może dojdą następne. Ale już te siedem to wystarczający zestaw na festiwal – by je pokazać obok siebie, wprowadzić we wzajemny dialog, skonfrontować”.
 
Dorzuciłbym do tej listy stosunkowo świeże bydgoskie Dziady Wodzińskiego i katowickie Babickiego, pierwsze chyba jeszcze możliwe do wznowienia, drugie – jakby co – zarejestrowane dla TVP Polonia. Można by też zebrać w jednym miejscu jako reprezentacje pozostałych miast polskich – telewizyjne realizacje widowiska Swinarskiego (Dziady krakowskie) i Englerta (Dziady warszawskie) tudzież Dziady zagraniczne, czyli wileńskie Vaitkusa. O filmie Konwickiego nawet nie wspomnę, bo po pierwsze to jednak niestety film, a po drugie nazywa się dla niepoznaki Lawa, co nie wyglądałoby ładnie na festiwalowym afiszu. Pomyślcie: w poniedziałek – g. 19.00 Dziady, wtorek – Dziady, środa – Dziady, czwartek – Lawa, piątek – znowu Dziady… Teatromani mogliby się w czwartek nieco pogubić.

Nie żebym się czepiał pomysłu profesora Dudzika, ale tych kilka wymienionych przez niego przedstawień nawet niezgrupowanych w jednym miejscu tak czy siak JUŻ toczy ze sobą pewien dialog: zostały lub zostaną zrealizowane przez twórców różnych generacji, tu i teraz, w każdym dokonano odmiennych zabiegów adaptacyjnych, inaczej je obsadzono, zinterpretowano i zaprezentowano widowni. I rozmaite interakcje naprawdę między nimi zachodzą, tyle że w głowach widzów, którzy je widzieli lub tylko o nich czytali. W wypowiedziach reżyserów komentujących swoje i kolegi przedstawienie, w pismach krytycznych, jakie powstały lub powstaną na ich temat. Wiara profesora, że przedstawienia trzeba koniecznie skoszarować i sfestiwalować, inaczej dialogu nie będzie, w dobie bezprzewodowego internetu jest cokolwiek kuriozalna i przypomina metody szkoleniowe trenera Piechniczka z połowy lat dziewięćdziesiątych. Piechniczek chciał wtedy osiągnąć sukces z narodową kadrą piłkarską i absolutnie domagał się trzytygodniowych zgrupowań przed meczami eliminacyjnymi, dziwiąc się, że ani FIFA, ani UEFA, ani PZPN nie chcą mu na tyle puszczać zawodników.

Wróćmy jednak do materiału nadesłanego przez Wojciecha Dudzika: 
„Skoro reżyserzy, zwłaszcza młodszego pokolenia, nadal skutecznie czytają Dziady, warto byłoby podjąć ich pracę i kontynuować ich lekturę, wspólnie się zastanawiając, co dramat Mickiewicza – jego słowo, jego myśl, jego czyn – ma nam dziś do powiedzenia. Piątkowa transmisja w TVP Kultura Dziadów z Poznania utwierdziła mnie w przekonaniu o potrzebie podjęcia głębszej dyskusji.
Czy może się zdarzyć lepsza okazja do takiej konfrontacji niż rok 2015, w którym przypada nie tylko 250. rocznica powstania teatru publicznego w Polsce, ale też 160. rocznica śmierci Adama Mickiewicza? Pokażmy, do czego powołany został teatr publiczny – przecież nie mamy dlań lepszego repertuaru! Tak się przynajmniej zawsze wydawało – że Dziady to największe wyzwanie dla polskiego teatru. Odważmy się powiedzieć zarówno Mickiewiczowi, jak i współczesnemu teatrowi: »sprawdzam«! Nie za pomocą jednej czy drugiej premiery, ale zwielokrotnionego ataku – na przykład w ramach specjalnej edycji Warszawskich Spotkań Teatralnych albo na zaproszenie Teatru Narodowego, albo urządzając jakąś listopadową Noc Dziadów A.D. 2015 w teatrze, który odważnie podejmie wyzwanie.
Takiego festiwalu, festiwalu jednego dramatu, jeszcze nie było. Ale to nie pierwszy lepszy dramat, to arcydramat. Podobna okazja – dzięki tylu nowym premierom w krótkim czasie – może się nie zdarzyć. Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie my, to kto?”.

Przepraszam – nie mogłem się oprzeć i musiałem to i owo z powyższego wywodu wytłuścić. Podoba mi się bojowy ton Pana prezesa! Do boju, Polsko! Odpowiedzmy na wyzwanie epoki! A jak się łatwo domyślić – odpowiedzią na arcydramat może być tylko arcyfestiwal! Zmasowany atak Dziadami w społeczeństwo, naloty dywanowe z Widzenia ks. Piotra!

Nocny maraton Dziadów mógłby rzeczywiście odbyć się, jak to słusznie postuluje profesor, w jednym teatrze. Siedem spektakli granych non stop w jedną noc od biedy zmieści się w przedziale czasowym szósta wieczorem – siódma rano, chyba że III część Dziadów i Ustęp w dopiero planowanym spektaklu Zadary będą przez aktorów grane nawet z przypisami i erratą. Wtedy trzeba będzie nazwać Imprezę „Nocą Dziadów i dziadowskim Afterparty…” i spokojnie doczekać południa. Teatr, w którym się to rozegra, powinien mieć minimum trzy ogromne sceny (w grę wchodzi wynajęcie sal warszawskiego Narodowego i Teatru Wielkiego). Dla siedmiu teatrów, aktorów i pracowników technicznych, którzy będą na akord zmieniać scenografię tej nocy, należy już teraz rezerwować około 800 miejsc hotelowych w dniach 30 października – 2 listopada 2015 roku, bo przecież Dziady zawsze gra się całym zespołem. Budżet – drobne 600 000 zł powinno starczyć…

Myślę jednak, że do tego, by naprawdę odpowiednio uhonorować arcydramat arcyautora i obwieścić triumfalnie powrót mody na Mickiewicza i literaturę romantyczną, nie wystarczy zorganizowanie jednego festiwalu. Potrzebujemy działań długofalowych. Niech więc któryś z polskich teatrów przez cały rok 2015 ma w repertuarze tylko Dziady. I niech gra je codziennie! Widownia się znajdzie – małoż to szkół mamy? A w nich uczniów, których rodzice wysupłają te głupie 50 zł na bilet dla dziecka do teatru! Może znajdą się też aktorzy, którzy będą mówić bez przerwy przez calutki sezon Wielką Improwizację: w końcu tylu młodych po szkole aktorskiej nie może znaleźć pracy w zawodzie. A tak i zarobią (wysiłek mówienia sfinansuje ministerstwo!), i oddadzą hołd arcydramatowi i arcyautorowi.

Boję się tylko, że pomysł koszarowania spektakli jednego tytułu podchwycą inni. Nie zdziwiłbym się, gdyby Tadeusz Słobodzianek zaproponował w odpowiedzi zorganizowanie I Międzynarodowego Festiwalu Naszej klasy, na który przyjechałyby jeśli nie wszystkie, to przynajmniej z 10 najważniejszych światowych realizacji jego dramatu. Nie ukrywam, że przyklasnąłbym temu pomysłowi – zwłaszcza że poza kapitalną wersją litewską żadnego z tych zagranicznych przedstawień nie widziałem. A że dramat dobry, teatry na świecie biją się o tekst, zmierzchu popularności nie widać, druga edycja festiwalu byłaby wręcz oczywistością. Idźmy dalej – a co, Ingmar Villqist gorszy? Noc Helvera miała już podobno 54 polskie i światowe wersje, na dniach odbędzie się lub już się odbyła kolejna premiera, tym razem w londyńskim Royal Court. Noc Helvera to dwuosobówka, koszty impresaryjne byłby znacznie mniejsze. Mówię poważnie, zróbmy kiedyś w listopadzie Night Helver Festival!

Podobnie jak profesor Wojciech Dudzik cieszę się z sukcesów polskiego teatru. Że grają nas za granicą, że interpretacja rodzimej klasyki stoi na tak wysokim poziomie. Ale czy to już wystarczający powód, by organizować dla Dziadów specjalny festiwal w Warszawie? Organizatorzy Festiwalu Gombrowiczowskiego i Szekspirowskiego powiedzą profesorowi, że układanie programu w oparciu o jeden tytuł to nie najlepszy pomysł na frekwencję na widowni. Choćbyśmy nie wiem jak cenili Ślub czy Hamleta, dobrze mieć na afiszu jeszcze parę innych pozycji odmiennie nazwanych. Dwie, trzy różne realizacje tego samego dramatu w ramach jednego przeglądu to absolutny max. Na więcej nie będzie publiczności… Ci, którzy są naprawdę zainteresowani, jak Zadara, Rychcik, Korczakowska, Passini świeżo i odmiennie czytają Mickiewicza, pojadą na premiery lub złapią spektakl na którymś z krajowych festiwali. O ile dobrze czytam podtekst ukryty w materiale nadesłanym przez profesora Dudzika, profesor nie widział wrocławskiego spektaklu Zadary, Rychcika obejrzał w TVP Kultura, nie dojechał na Korczakowską, boi się, czy da radę wyrwać się z Warszawy na premierę do Opola. Skoro ma takie zaległości, a trudy wyjazdowo-organizacyjne piętrzą się i piętrzą, logicznie proponuje, by Dziady przyjechały do niego, do Warszawy. Zgoda, mógłbym przyklasnąć temu warszawocentrycznemu pomysłowi, w końcu i ja zaoszczędziłbym na czasie i wydatkach. Mam jednak rozwiązanie prostsze. Po co zaraz festiwal? Niech ministerstwo lub IT zwyczajnie kupi bilety na spektakle we Wrocławiu, Poznaniu, Białymstoku profesorowi Dudzikowi, mnie, Annie Schiller, Januszowi Majcherkowi, pani Piekutowej i wielu innym szlachetnym, aczkolwiek niechętnie ruszającym się z miejsca teatrologom. Opłacenie nam hotelu i przejazdu będzie tańsze niż sprowadzanie tych spektakli do Warszawy, a, jak podejrzewam, kulturowy efekt tekstowy – ten sam. Można nawet wsadzić nas wszystkich do wesołego autobusu i wypuścić na miesięczne tournée. Mam nawet nazwę dla tej kolejnej listopadowej inicjatywy: Dziady Bus Travel Festival.

2.
Michał Żebrowski – właściciel teatru 6. Piętro, jak również posiadacz zagrody agroturystycznej na Podhalu – wyszedł nie tak dawno z inicjatywą powołania drugiego teatru w Zakopanem. Chce namówić władze lokalne do wybudowania specjalnej hali estradowo-widowiskowej, żeby turyści i górale mogli wreszcie oglądać prawdziwych artystów i prawdziwe gwiazdy z Warszawy. Informuję Michała Żebrowskiego, że w Zakopanem teatr już jest circa about od 30 lat, nazywa się Teatr Witkacego i niedawno został wyremontowany ze środków krajowych i europejskich. Michał Żebrowski jak każdy prawdziwy kapitalista wyczuwa potencjał frekwencyjny w regionie. I pewnie dziwi się, że teatr Dziuka ma tak tanie bilety w porównaniu z 6. Piętrem i nie zatrudnia Sochy, Korina i Wojewódzkiego. Nie mam nic przeciw konkurencyjności na rynku sztuki, ale władzom Zakopanego przypominam, że gdyby do powołania filii teatru Żebrowskiego w Zakopanem jednak doszło, mielibyśmy do czynienia z próbą pełzającej likwidacji fenomenu, jakim jest Teatr Witkacego. Unikalna formuła, jaką przez lata wypracowali teatralni zakopiańczycy, mogłaby nie wygrać w starciu z celebrycko obsadzonymi komedyjkami od Żebrowskiego. Bo ludzie – zwłaszcza na wakacjach i feriach – zawsze przyjdą na gębę, a nie na tekst. Kurort i miasto okażą się zwyczajnie za małe, by wyżywić dwa rywalizujące ze sobą teatry… Może tak wcale nie będzie, ale boję się na zapas. Zwłaszcza, że telewizja katuje mnie reklamą jakiejś telefonii komórkowej, w której występuje Żebrowski. „Jakość czy wygoda?” – roztrząsa quasi-hamletowski dylemat aktor przebrany w kostium, w którym ze 12 lat temu grał króla Ryszarda II w Narodowym. Żebrowski w reklamie ma złotą koronę na głowie i tłuste długie włosy, gada z przesadną artykulacją i komicznym „ł” przedniojęzykowo-zębowym. Tamtego Ryszarda II wyreżyserował Andrzej Seweryn. Na Żebrowskiego i jego manierę gry nie dało się wtedy patrzeć. Dotkliwie drwiłem z reżysera i aktora. Dziś śmieje się z tego przedstawienia sam Żebrowski, żartując przy okazji z Seweryna i z samego teatru kostiumowego, z patosu, Szekspira i królów. Widz 6. Piętra otrzymuje jasny komunikat – u nas takich głupot jak w Teatrze Polskim nie ma, nie gadamy ze sceny wierszem, tylko pokazujemy współczesny świat współczesnej klasy średniej. Jeśli jesteście tak ładnie ostrzyżeni, jak Żebrowski w cywilu – przychodźcie do nas! Inne teatry to anachronizm i obciach, nowocześni i komunikatywni to my. Skoro Żebrowski tak podprogowo wali w Seweryna, to jak walnie w Teatr Witkacego, jeśli do starcia o zakopiańską i turystyczną widownię rzeczywiście dojdzie? Już widzę te banery na Krupówkach z twarzą Żebrowskiego: „A ile pięter ma Twój teatr? Bo my mamy sześć!”. Albo: „Oni dawno nie byli w Warszawie… My jesteśmy z Warszawy!”.

A może mu się nie uda? Jakie to było kiedyś hasło sezonu u Dziuka? „Piekielne pomysły działają na zmysły/ a dusza gdzieś skryta, nikt o nią nie pyta…”.

3.
Jak co roku Aneta Kyzioł z „Polityki” zaprosiła mnie do nominowania trójki artystów do Paszportów Polityki. Jeśli dobrze liczę, biorę udział w tej zabawie już dobrych dwadzieścia lat i pierwszy raz mam straszliwą ochotę ogłosić strajk ankietowy.
I wcale nie dlatego, że wygra Michał Borczuch…

Ani nie w proteście przeciwko kolegom z „Didaskaliów”, którzy zawsze głosują na te same trzy nazwiska, zwiększając szanse ich kandydatów na finałową trójkę…


Chcę zastrajkować nie dlatego, że czytelnicy papierowej „Polityki” moich i kolegów uzasadnień nigdy nie przeczytają, bo redakcja drukuje nazwiska nominujących i nominowanych w dwóch osobnych kolumnach. Oszczędza miejsce, trzebi argumentację, promuje bon moty.

Owszem, nie startuję w konkursie na bon moty i teatralne haiku. Ale przede wszystkim protestuję przeciwko niewydolności systemu!

Namawiam siebie i krytykę polską do czasowego zawieszenia teatralnych typowań, bo niepostrzeżenie zmieniły się one w grę kombinacyjną, w której nasz ogląd rzeczywistości jest paliwem machiny kapitalistycznego wyzysku.

Pomyślcie! Ile w tym roku po zakończeniu sezonu, w sierpniu, lipcu ukazało się podsumowań wydarzeń? No, ile? Kiedyś to była norma. Każdy z nas zdawał raport pokontrolny, układał na nowo ranking twórców, teatrów. Dziś ten rodzaj tekstu jest na wymarciu. Nie dlatego, że znikają autorzy, krytycy, że nasze miejsce zajmują teatralni blogerzy. Jeszcze dychamy, ale stopniowo żegnamy w sobie tak zwany całościowy ogląd sytuacji teatralnej. Coraz bardziej zamykamy się w niszach, wybieramy tylko rzeczy nas interesujące, ograniczamy rejon penetracji do miast, co najwyżej do regionu. Nasze teksty są tekstami o polskim teatrze w skali mikro, o zawężonym polu geograficznym. Niekoniecznie jest to wina samej krytyki. Bardziej już szukajmy przyczyn i powodów w postępującym upadku gazet-mecenasów, nędznych honorariach za teksty, pojawieniu się generacji głuchych na teatr redaktorów prowadzących dział „kultura”. A także w nieprzystającej do tego kryzysu liczbie wciąż aktywnych twórców, nadprodukcji przedstawień o ogólnokrajowym znaczeniu, totalnej deprowincjonalizacji scen polskich. Skoro wszystko warto obejrzeć, ogląda się ledwie część tego, co trzeba. Bardzo cenię teatr Michała Zadary czy Marcina Libera, a jednak z ich wszystkich sezonowych produkcji wypadają mi ostatnio z tak zwanej listy obowiązkowej co najmniej po dwie pozycje. Jeśliby przyjrzeć się ankiecie „Teatru”, podobny problem ma większość krytyki, poza oczywiście Jackiem Sieradzkim. Najważniejsze przegapione premiery oglądamy, jak ja teraz, w początku kolejnego sezonu – a wtedy na umieszczenie spektaklu, aktora i reżysera w jakimkolwiek rankingu jest już za późno. Beneficjentem są sceny z dużych miast, produkcje najgłośniejsze i te realizacje, które biorą udział w Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, bo mają pewność, że przyjedzie na nie „kwiat krytyki polskiej w liczbie osób siedem”. Napisze, uderzy w dzwony, jak będzie co pochwalić.

Oczywiście można stać na straży fragmentu, ale szansa, że ktoś z kolegów zobaczy to, co ty zobaczyłeś, staje się coraz bardziej nikła. I jak się tu potem dogadać przy dzieleniu nagród, skoro każdy widział co innego? Ankiety i nominacje trwają jednak w najlepsze. Widzimy cząstkę, a zachowujemy się, jakbyśmy trzymali rękę na pulsie. Robimy zastrzeżenia, że to oczywiście „nie wszystko”, ale werdykt lub ranking idzie w Polskę, mielony przez teatralny PR. Nie wiem, czy jest sens dalej utrzymywać tę fikcję. Może zamiast szukać werdyktów wspólnych złożyć ten obowiązek na barki tych, co nie czują wyrzutów sumienia?

„Polityka” ma swoją politykę przyznawania Paszportów: z żadnym ekstrawaganckim kandydatem tu nie wyskoczysz. Wytypujesz zbyt niszowego, nie doczekasz nawet, że przedrukują uzasadnienie twego typu, opinię o twoim kandydacie. Trzeba kalkulować, zgadywać, kogo typują inni, żeby nie było, że w finale jest ktoś ledwie z dwoma głosami, bo pozostałe nominacje są zbyt rozstrzelone. Przez te prawie 20 lat może z 6-7 moich faworytów dostało Paszport, raz zdarzyło się nawet, że dostała go osoba, na którą tylko ja głosowałem, niedawno wyłącznie dzięki mojemu głosowi ktoś przeszedł do półfinału, żeby potem wygrać. O ile wiem, laureat Paszportu teatralnego nigdy nie jest przegłosowany przez nominujących, redakcja wybiera go spośród trójki finalistów. Raz wybierali go czytelnicy. Używając metafory z Master Chefa – krytycy przynoszą do Paszportów surowe mięso, ale potrawę pichci redakcja. 

Gdyby rozpatrywać ten proces z punktu widzenia klasowego, wypada zapytać, co my, krytycy, z tego mamy jako grupa zawodowa? Chwała z nominowania żadna, profitów finansowych też nie ma. Mamy środki produkcji, ale produkt kończy ktoś inny. Za samo nominowanie nikt nie płaci. Ankiety są zabawą, głosowanie do rankingów przypomina głosowanie do Rady Miasta w Krakowie: tak czy siak wejdą ludzie Majchrowskiego.

My, krytycy, bierzemy bezmyślnie udział w perfidnej machinie wyzysku. Bo kto tu jest wykorzystywany? Ten, kto nie czerpie żadnych korzyści. Kogo od możliwości korzystania – odsunięto… Medialnie na imprezie z Paszportami zyskuje tylko „Polityka” i dwójka nominowanych twórców, a finansowo jeden laureat. Zapraszając nas do nominowania, redakcja nawet się nie zająknie i nie zapyta, ile kosztuje nas obejrzenie tych prawie 200 przedstawień rocznie, nie policzy, ile czasu poświęciliśmy na zdobycie informacji i sporządzenie oceny warsztatu nominowanego artysty. Nigdy nie załatwiła mi zaproszenia na trudno dostępny spektakl, nie zasponsorowała żadnego wyjazdu, nie dała kuponu obiadowego! To ma być współpraca? To jest, proszę państwa, intelektualne szabrownictwo!
 
Redakcja żąda tylko trzech nazwisk z uzasadnieniem i twierdzi – dalej sobie już sama poradzi! Akurat. Po prostu dokonuje wrogiego przejęcia moich faworytów, stempluje ich, kasą obłaskawia, zęby wyrywa, a po wszystkim jeszcze myśli, że zaproszenie krytyka na jakiś dęty finałowy jubel w Narodowym załatwi sprawę. I can’t get no satisfaction!

Dlatego nawołuję polską krytykę do buntu! Koleżanki, koledzy, koniec z ankietowym wyzyskiem! Bezkarnym wykorzystywaniem naszego doświadczenia i rozeznania w bieżącej sytuacji polskiego teatru! Nie dawajmy żadnych nazwisk „Polityce”! Wyślijmy im kryptonimy, krzyżyki, wpiszmy wszędzie nazwisko jakiegoś absolutnie niezdolnego twórcy. Artyści… Oni też nie lepsi… Chcą, byśmy byli obiektywni, sprawiedliwi, proroczy… A czy któryś z nominowanych, a potem nagrodzonych artystów choć raz się nagrodą podzielił? Wódkę postawił? Dał jednego macha? Podziękował? Wyrośli na naszej krwawicy i tak się odwdzięczają.

O wy, którzy rankingami władacie, sami sobie typujcie! Już czas się przebudzić. Krytyku, wstań, unieś głowę. Pokój chatom! Wojna pałacom! Rżnij laptopem w bruk ulicy. Nasza jest krew, a ich jest nafta!…

Aneto, wyślę ci, co trzeba, koło 14 listopada, dobrze?

4.
Tak ze dwa tygodnie temu przyszedł do mnie mail z e-teatru. „Zmieniamy się dla was” – wołano w nagłówku. Ucieszyłem się, bo zmiany to zawsze dobra rzecz, o ile są zmianami na lepsze. Zostań naszym testerem – proponowano mi. Zainteresowała mnie ta propozycja, tester brzmi podobnie jak toster, a wieczorem, kiedy przeglądam mailowy urobek dnia, zwykle bywam głodny. Z przyjemnym ssaniem w żołądku czytałem dalej instrukcję obsługi:

1. Pobranie i zainstalowanie programu
Zostaniesz poproszony o pobranie i zainstalowanie programu na swoim komputerze.
2. Podłączenie kamery i mikrofonu
Zadbaj o to, aby kamera i mikrofon były podłączone do komputera i działały poprawnie. Zostanie to zweryfikowane w kolejnym kroku.
3. Wyrażenie zgody na nagrywanie
Aby rozpocząć badanie, potrzebna jest zgoda na nagrywanie dźwięku i obrazu oraz wyrażenie zgody na przetwarzanie danych w postaci głosu i wizerunku. Pamiętaj: Twój wizerunek posłuży tylko celom badawczym i nie będzie publikowany ani udostępniany osobom trzecim.
4. Wykonanie zadań
Po uruchomieniu programu postępuj zgodnie z komunikatami wyświetlanymi na ekranie.
5. Zakończenie badania
Po zakończeniu badania program Uxeria prześle nagrania, dlatego nie wyłączaj komputera.
Poszukujemy osób, które chciałyby poświęcić około 20 minut na przetestowanie naszej strony oraz przekazanie opinii o naszym serwisie. W trakcie części badania będziemy nagrywać zachowanie na stronie internetowej, ekran z przeglądarki internetowej, Twoje komentarze głosowe i obraz z kamery. Podczas badania chcielibyśmy, abyś komentował to, co robisz na stronie. Nagrania posłużą wyłącznie celom badawczym, nie będą publikowane i udostępniane osobom trzecim.
Wasze opinie są dla nas bardzo ważne, dlatego kolejne dziesięciolecie rozpoczynamy badaniami z użytkownikami serwisu.
Wyniki tych badań pozwolą nam poprawić użyteczność i zwiększyć satysfakcję z korzystania ze strony”.

Niestety, nie mam przy komputerze ani kamerki, ani mikrofonu albo nie wiem, jak się je uruchamia, nie mogłem więc wziąć udziału w badaniu, choć wolne 20 minut akurat by się znalazło. Zastanowiło mnie jednak, dlaczego Instytut Teatralny koniecznie chce wiedzieć, co robię i jak wyglądam podczas buszowania na ich stronach. W jakim celu chce przetwarzać mój wizerunek? Czyżby chciał reklamować dział felietonistyki jakimś moim szczególnie niekorzystnym ujęciem? Ale nie – piszą, że tylko w celach badawczych… No to odsłonię choć rąbek tajemnicy…

Co robię i jak wyglądam, kiedy was czytam, drodzy redaktorzy? Ano siedzę w dresie i koszulce ze śmiesznym napisem, najczęściej nerwowo podjadam i piję coś bardzo niezdrowego, obok klawiatury leży komórka, której nie odbieram, bo na pewno dzwonią redaktorzy, którym z czymś zalegam. Moje najczęstsze komentarze głosowe to:
„Oż, kurwa! A to przechuj! No chyba ich porąbało!”. 
Albo:
„Jaki piękny, niezwykły, wyrafinowany konstrukcyjnie tekst! Jestem zachwycony! O, gdybym to ja tak umiał pisać!”.

Tonacja moich wypowiedzi zależy oczywiście od ogólnej dyspozycji dnia i aktualnego nastroju. Frekwencja pojawiania się komentarzy z zestawu pierwszego ma się do zestawu drugiego jak 3:5.

Tak, robię miny, zdarza mi się podczas lektury felietonu Maćka Nowaka próbować dotknąć językiem koniuszka nosa, dłubać w uchu przy Pawłowskim, przy przedrukach z „Dwutygodnika” na dodatek nerwowo się drapię. Nie lajkuję, bo nie umiem. Nie potrafię znaleźć w serwisie recenzji z gościnnych występów zagranicznych teatrów w Polsce i wkurza mnie, że przy tekstach poszukiwanego autora wyskakuje mi tylko jedna strona rekordów. Jak widzę przy archiwalnym spektaklu adnotację "Zamów materiały", to mój atak furii słychać w sąsiednim bloku. Używam wtedy słownictwa z zestawu trzeciego, którego tu nie zacytuję.

Rozumiem, że moja skromna osoba niekoniecznie była głównym obiektem zainteresowania zespołu badawczego. Zespół badawczy celował w inną grupę wiekową, próbował nawiązać kontakt kamerkowy ze studentkami czytającymi e-teatr bez koszulki, przechadzającymi się nago po pokoju tłumaczącymi a vista na francuski co ciekawsze fragmenty z działu Aktualności. Na szczęście szefostwo Instytutu zorientowało się w porę, o co tu chodzi i baner reklamujący badanie zniknął ze strony głównej e-teatru. Jaka szkoda!

 

Jakbyście jednak chłopaki chcieli, to ja dla was mogę ściągnąć tę koszulkę.

 

05-11-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany Rzeszowianka
    Rzeszowianka 2014-11-14   15:05:15
    Cytuj

    A opinii o Dziadach Rychcika nie będzie? To szkoda!

  • Użytkownik niezalogowany Janek M.
    Janek M. 2014-11-06   15:52:09
    Cytuj

    Pierwszy mądry przejaw samokrytyki krytyki. Brakuje tylko zdania o tym, że zaproszenia na festiwale podlegają takiej samej zasadzie, jak te wszystkie rankingi i ankiety.