AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Pożar w teatrze

Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A

Chyba zbyt dużo czasu spędzam za granicą. To pewnie dlatego tak bardzo męczy mnie i złości, że w naszym małym, pięknym, spokojnym, katolickim kraju spora część jego obywateli nie opanowała najprostszych czynności przydatnych w życiu społecznym, takich jak np. umiejętność uformowania kolejki do szatni teatralnej albo wejścia do sali teatru bez milczących, ale przez to wcale nie mniej bezwzględnych, przepychanek. I nierzadko to, iż miejsca są numerowane, wiele tu nie zmienia.

Nie jest to przypadłość jakiegoś jednego rodzaju teatru czy jednego miejsca. Jak zauważyłam, jest to teraz norma od Gdańska po Zabrze, od Poznania po Lublin. Wysypuje się po spektaklu tłum ludzi, każdy musi odebrać swoje „nakrycie zwierzchnie”. Stoi co prawda kilka osób tuż przy kontuarze, ale co szkodzi wyminąć je i ustawić się z drugiej strony? A potem już tylko szybkim rzutem ręki przepchnąć wcześniej swój numerek. Albo stanąć za jedną z osób w środku kolejki, obok takiej, co już tam stoi od dłuższego czasu, a potem, starannie unikając kontaktu wzrokowego, albo odwrotnie – twardo i znacząco („No i co mi, k… zrobisz, przecież to teatr, trzeba umieć się zachować kulturalnie!”) patrząc prosto w oczy, przysuwać się do pleców osób stojących z przodu. W ten sposób można zdobyć cenne kilkanaście sekund i wypaść z teatru przed innymi. Satysfakcja – bezcenne doświadczenie!

Wspominam to jako jedną z traum dzieciństwa – damskie biusty stukające mnie z tyłu w głowę w kolejkach po wszystko – trzeba utrzymać łączność ciał, bo inaczej ktoś się wepchnie. Ale to było WTEDY, kiedy trzeba było walczyć, żeby zdobyć, bo inaczej nie będzie: co jeść, w co się ubrać, czym się podetrzeć. Ale TERAZ? Kiedy jesteśmy cywilizowaną Europą? Ile lat mogła mieć WTEDY ta pani, która w pewien wieczór usiłowała mnie wypchnąć z kolejki do szatni, a kiedy jej się to nie udało, stukała mnie biustem w talię? Naście? Takie zachowania bolą mnie szczególnie w teatrach – to one miały przecież kiedyś być laboratoriami alternatywnego społeczeństwa, a zachowują się tam w ten sposób ludzie, którzy z racji wieku nie mogli osobiście przetrenować takich odruchów WTEDY. Skąd więc one im się biorą?

Dawno, dawno temu do teatru chodziło się nie tylko po to, by zobaczyć „sztukę”, ale by spotkać się z innymi, porozmawiać, pooglądać, poplotkować. Zwykle, kiedy próbuję dyskutować o dziwności rozmaitych, często u nas spotykanych, mało cywilizowanych i mało przyjaznych innym praktyk w relacjach międzyludzkich, słyszę to samo tłumaczenie: bo zabory, bo komuna, bo trauma, bo pańszczyzna, bo… A przecież większość z ludzi, którzy tak się zachowują, była w czasach komuny jedynie błyskiem w oku swoich rodziców. Że o zaborach już nie wspomnę. Jasne jednak jest jedno – takie zachowania to nie nasza wina, tak zostaliśmy ukształtowani przez wydarzenia, które przetoczyły się przez nasz biedny kraj dawno, dawno temu. Nasze dzisiejsze chamstwo / zagubienie / bezradność / brak przestrzegania zasad dobrego wychowania (odpowiednie skreślić) wynika z tego, co zdarzyło się kiedyś, kiedy nas na świecie nie było. A my, jako niebożątka ukształtowane przez knut ekonoma, a potem carycę Katarzynę, Fryderyka Wielkiego i Franciszka Józefa do spółki z Feliksem Dzierżyńskim i Hitlerem, nie musimy nic robić, żeby zachowywać się, działać inaczej. I naszego prawa do pchania się będziemy bronić jak niepodległości!

Dawno, dawno temu do teatru chodziło się nie tylko po to, by zobaczyć „sztukę”, ale by spotkać się z innymi, porozmawiać, pooglądać, poplotkować. Teatr łączył ludzi w społeczność, która wymagała przestrzegania określonych zachowań mających na uwadze innych członków tejże społeczności. Teatralna przygoda markizy de Merteuil z Niebezpiecznych związków była tego bardzo wymownym przykładem. Teatr, jako miejsce „dobrze ułożonego towarzystwa”, wymagał przestrzegania kulturalnych zachowań. Potem tę społeczną rolę teatru zaczęto ograniczać. Teatr miał stać się miejscem prezentowania dzieł sztuki, a nie społecznej interakcji. Ważne stało się to, jak widz zachowuje się w teatralnej sali (że nie je, nie gada, nie łazi), a nie to, co robi w foyer. Widz przyszedł do teatru dla „sztuki”, a nie dla podtrzymywania przyjaznych więzów z innymi. „Sztuka” się skończyła, to wy-pier-da-la-my! Byle szybciej, byle przed innymi. Pali się! Pali się! Ratujcie nasze płaszcze! Tylko szybka ewakuacja zapewni nam sukces! Nasze życie zależy od tego, jak bardzo będziemy smart. Huuurrra! Naprzód husaria! Przejdziem szatnię, przejdziem kasę, będziem już za dźwiami!

Uczeni odkryli ostatnio, że istnieje gen, który przechowuje pamięć naszych przodków. Dzięki niemu reagujemy podobnie jak oni na sytuacje, z którymi nie mieliśmy okazji się zetknąć osobiście. Dotąd reakcja na tego typu sytuacje wiązana była z procesami inkulturacji, wychowania bądź z warunkami społecznymi. Może więc przepychanie się otrzymujemy w genetycznym spadku?

Jakby na to nie spojrzeć – mamy przerąbane. I chyba nie ma takiego teatru, który mógłby nas odchamić.

3-1-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: