AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Bal manekinów

Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
Fot. Bartek Warzecha  

Nie jestem przekonany, czy poeci powinni pisać dramaty. Niewidzialny chłopiec Tymoteusza Karpowicza jest totalnym, niemal półtoragodzinnym, wprawiającym w trans słowotokiem, wymagającym tak dużego skupienia, że po kwadransie zacząłem przysypiać.

Będziecie szczęśliwi, gdy zamykając oczy odczujecie, że to ciekawe słuchowisko. Nieszczęśliwi, gdy odemkniecie powieki – pod ręką Weroniki Szczawińskiej powstał we Wrocławskim Teatrze Współczesnym dość manieryczny kabaret, gdyż peerelowska fikcja polityczna, średnio przez poetę zmetaforyzowana, okazała się raczej mizernym materiałem intelektualnym. I teatralnym. To paradoks, ale gubi ją konkret wydarzeń 1968 roku, na tle których Karpowicz zbudował polimonolog pełen stereotypów na temat mieszczaństwa, które przeminęło wraz z filmami Konwickiego, powieściami Kawalca czy piosenkami Rodowicz.

W przeciwieństwie do Różewicza, który miał cudowny instynkt analityka cywilizacji, rozumiejącego, co z rzeczy naznaczonych modą czy doraźnością polityczną jednak przetrwa jako ponadczasowa cząstka człowieczeństwa (samotność, skarlenie moralne, hipokryzja, seksizm czy konwergencja mediów), Karpowicz takiego nosa nie miał. Dlatego słyszymy na scenie tylko to, co kino, gazety i telewizje wałkowały po tysiąckroć. Ot, straszni mieszczanie, bon vivanci komunizmu, nieprzyzwoicie konformistyczni uczestnicy politycznej konfabulacji oraz buntująca się złota młodzież. A w tle deklinowanego przez wszystkie przypadki pokolenia Cohn-Bendita Albertynka, sorry, tu Agata.

To dość ciekawy zamysł Szczawińskiej. Czerwone marionetki w czerwonych kostiumach i ona jedna – panna budząca zmysły (dość teoretycznie) i pospolita służka, kuchenna niemota, ale i nieme piękno w jadowicie żółtym kostiumie. Ponieważ przestrzeń sceny jest do bólu umowna, złożona z dwóch nagich płaszczyzn białych ścian, czegoś, co jest tylko ramą, ażurowym, obwiedzionym światłem konstruktem trzeciej ściany oraz meblami-niemeblami, gigantycznym stołem, w połowie wehikułem rekwizytów, w połowie fikuśnym instrumentem, światłofonem, poczekalnią metalowych krzesełek i wreszcie białą plamą podłogi, te czerwone figury w ostrym świetle przypominają w jakiejś mierze dekoracje ekspresjonistów, może okładki Kraftwerku, może eksperymentalne kostiumy mody z lat 60., a może – w sensie ideowym najbardziej – pokaz mody.

Jest tak designersko sterylnie, że z początku aż ciekawie. Bohaterowie nawet nie zdarzeń, lecz widoków – bo w istocie nie dzieje się tu nic, ot, wchodzenie/wychodzenie, biesiady jak biesiady, paplanie jak paplanie, popisy solo i w ansamblach – tworzą współczesne żywe obrazy, swoistą fashion session pstrykającą nam w oczy gotowymi pozami: idiotycznej familii, dominującej matki, zdystansowanego emocjonalnie ojca, pseudofilozoficznych dyskutantów, naiwnych kontestatorów, lekarzy ciał i dusz oraz – jak w Tangu Mrożka – starca, który pragnie wszystkiego, bo już tylko wszystkiego warto zaznać u kresu życia.

Eksperyment estetyczny w teatrze ma sens tylko wtedy, gdy inscenizujemy nie plakaty, lecz postacie.Niby wiele posterów, wiele konstelacji póz, lecz niczego, czego byśmy wcześniej nie widzieli. Na tym polega prawdziwy dramat tej inscenizacji. Pozory estetycznej nowoczesności okazują się pewnikami popkulturowego ikonostasu. Krytyk, któremu chciałoby się tę kolekcję cytatów rozpisać na źródła, miałby świetną zabawę. Ale zabawę psują postacie. Z dwóch powodów. Pierwszym jest wspomniany już brak talentu Karpowicza do nizania najprostszej nawet linii dramaturgicznej. Niewidzialny chłopiec jest kompletnym chaosem skeczy. Brak mu już nawet nie drugiego dna, lecz jakiegoś drugiego życia, społecznego mitu, metafory, która wyłaniałaby się spoza zdarzeń jako się rzekło nieciekawych, zwłaszcza na tle książek Nowej Fali, filmów Wajdy czy refrenów Kaczmarskiego.

Mam też pretensję do reżyserki. To powód drugi. Mimo owych ról-póz pomiędzy bohaterami naprawdę nic nie iskrzy. Są tak blisko siebie, lecz doszczętnie ogołoceni z sensualizmu. Jak w Tangu, tym razem Rybczyńskiego, powtarzają mantry swego losu, jakby poruszali się na odrębnych kliszach, które złożone przez oko widza w jeden kolaż-obraz zachowują pomiędzy sobą nie spodziewaną przestrzeń ludzkich ciał, lecz wręcz kosmicznie lodowatą otchłań.

I to mi się nie podoba. Bo z przeglądania nawet najciekawszego portfolio nie odbudujecie duszy człowieka, a tym bardziej losu pokoleń. Brak w tej inscenizacji meganarratora, aranżera tej miary, co Rzecki w Lalce rozmawiający z zabawkami, co Paul Ribandel w Balu manekinów czy Wielki Brat w dziele Orwella. Agata Jolanty Solarz tej funkcji nie spełnia. Nie urasta do pięt Gombrowiczowskiej Albertynce. Nie ma w niej nic z zimnych suk Witkacego. Nie ma potworności dewotek Kantora. Nie ma seksu, nie ma żądzy, nie ma buntu. Jest pusta jak waza do zupy. A przecież to wokół niej zdają się krążyć elektrony konformizmu i hipokryzji.

Zaskakujące tym bardziej, że tak wiele tu dobrego aktorstwa. Każdy ma swoje pięć minut, ale w fonii. Recytują, bawią się modulacją głosu, terkoczą ćwiczenia dykcyjne robocopowy Ojciec Jerzego Senatora, ciekawie rozśpiewana Matka Eweliny Paszke-Lowitzsch (co za bluesowa barwa głosu), szarżujący, ekstatycznie głodny przyjemności Dziadek Zdzisława Kuźniara, romantyczno-scjentyczny Syn Konrada Wosika, McLuhanowska mechaniczna panna, Agata/Córka Anny Kiecy. Nawet niezguła Doktor Krzysztofa Boczkowskiego da się wytrzymać. Tylko nic nie iskrzy pomiędzy elitą a wysferzonymi.

Konkluzja? Eksperyment estetyczny w teatrze ma sens tylko wtedy, gdy inscenizujemy nie plakaty, lecz postacie. Weronika Szczawińska pokazała ciekawą kolekcję plakatów „radia tranzystorowego, trąbki Mertensa, cygar hawańskich i prezerwatyw francuskich” na tle „wielkich i małych improwizacji”. Jak na biennale plakatu nieźle, jak na wieczór teatralny zbyt nasennie.

20-02-2015

galeria zdjęć Niewidzialny chłopiec, reż. Weronika Szczawińska, Wrocławski Teatr Współczesny Niewidzialny chłopiec, reż. Weronika Szczawińska, Wrocławski Teatr Współczesny Niewidzialny chłopiec, reż. Weronika Szczawińska, Wrocławski Teatr Współczesny Niewidzialny chłopiec, reż. Weronika Szczawińska, Wrocławski Teatr Współczesny ZOBACZ WIĘCEJ
 

Wrocławski Teatr Współczesny
Tymoteusz Karpowicz
Niewidzialny chłopiec
adaptacja i reżyseria: Weronika Szczawińska
muzyka: Krzysztof Kaliski
scenografia i kostiumy: Natalia Mleczak
obsada: Jerzy Senator, Ewelina Paszke-Lowitzsch, Zdzisław Kuźniar, Konrad Wosik, Anna Kieca, Krzysztof Boczkowski, Jolanta Solarz, Krzysztof Kaliski
prapremiera: 14.02.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-02-25   09:50:43
    Cytuj

    Najlepszy wrocławski krytyk celnie punktuje dotychczas lakierowane kartofle... Szczawińską, jak spod ekierki, kompletnie sobie nie radzącą z żywym teatrem na rzecz uprawiania bibliotekarskiego teoretyzowania nudnego i przewidywalnego jak flaki z olejem, i dziwacznej polityki repertuarowego Marka Fiedora, pogubionego w inteligenckich złudzeniach.

  • Użytkownik niezalogowany taki widz
    taki widz 2015-02-24   21:05:24
    Cytuj

    No niestety, Piłka znowu nie pojął, choć przy 4 akapicie wydawało mi się, że wreszcie coś rozumie. Po prostu za dużo chłop je i krew mu krąży bliżej żołądka.