AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Będzie z tego przebój

Absolwentka wydziału wiedzy o teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej, doktorantka Uniwersytetu SWPS. Była redaktorem naczelnym portalu teatrakcje.pl. Stale współpracuje z kwartalnikami „Scena”, „Aspiracje” i „Nietak!t”, publikowała również w „Teatrze”. Sekretarz regionu warszawskiego portalu teatralny.pl.
A A A
Fot. Bartek Warzecha  

Niespełna tydzień przed premierą Tramwaju zwanego pożądaniem na łamach „Rzeczpospolitej” ukazał się wywiad z Bogusławem Lindą. Jacek Cieślak bez zbytnich ceremonii zapytał reżysera, jaka jest Blanche. Ten natomiast postanowił wykonać sprawny unik i odpowiedział pytaniem na pytanie: „A proszę mi powiedzieć, jaki jest Hamlet?”.

Może trochę na ślepo, ale przecież trafił: Blanche to bez mała Hamlet amerykańskiego teatru, rola marzenie, spełniające się jedynie wybrańcom Melpomeny. Reżyserowi nie stało jednak błyskotliwości, by rozwijać tę – udaną przecież – analogię. Miast tego brodził w ogólnikach, że „wszyscy są przegrani”, zaś „nasze życie kończy się śmiercią, a nie happy endem”. Jak zwykł mawiać stary, dobry Lec: banał taki, że tylko podłożyć muzyczkę, a będzie z tego przebój.

Ładunek frazesu tykał cichutko, a serce Cieślaka drgało przejęte niepokojem. O widza – bo cóżeż on sobie pomyśli o tej Blanche? Jej mąż – młody poeta, jedyny chłopiec, którego naprawdę kochała – wolał strzelić sobie w łeb, niż wyznać światu prawdę o swej orientacji. Zrozpaczona dziewczyna wpadła w erotyczny ciąg, straceńczy korowód z łóżka do łóżka w podłym hotelu na godziny. Nie przepuściła nikomu – uwiodła nawet ucznia, za co dyrektor szkoły wypowiedział jej etat. Już nawet nie trzeba dodawać, że piła, że snuł się za nią pochód zmarłych, że niczym piękny sen musiała pożegnać Belle Reve – posiadłość z białymi kolumnami, w której wraz z siostrą spędziła dzieciństwo. Więc cóż na to widz? „Myślę, że na to nikt nie zwróci uwagi – rozwiał wątpliwości reżyser. – Zwłaszcza że jest przedstawione w słownej relacji”. Może tak, może nie, na dwoje babka wróżyła, lecz gdy reżyser nie wie, „jaka jest Blanche”, to prawie na pewno i widz się nie dowie. Żeby chociaż Linda dał widzowi streszczenie Williamsa, ale nie – tylko opis akcji, a i to w równoważnikach zdań.

Nazwiska: Linda, Kijowska, Poniedziałek (nowy przekład sztuki) zrobią swoje – będzie z tego przebój. Gdy Blanche DuBois Julii Kijowskiej wchodzi na scenę chybocząc się na chabrowych szpilkach, w niczym nie przypomina zaniepokojonej ćmy. Zbyt dobrze wpasowuje się w łobuzerski urok Dzielnicy Francuskiej Nowego Orleanu, zbyt roszczeniowo i prymitywnie odnosi się do otoczenia, by widz mógł uwierzyć w jej rozmiłowanie w sonetach Browning i literaturze francuskiej czytanej w oryginale. Przybywa ze świata, gdzie takich jak Stanley Kowalski nazywa się pogardliwie Polaczkami, a przecież w scenicznej wersji jest równie prosta co on. Zna jego język, ripostuje szybko i celnie. Siada przy stole po męsku, choć ubrana jest w kusą sukienkę, wspiera się rękoma o stół, a gdy może, chleje whisky prosto z butelki. Stworzony przez Williamsa upadły anioł nie ma w interpretacji Kijowskiej krztyny anielskości – jest gotową ruiną, postacią prymitywnie jednoznaczną. Coś prostackiego jest także w sposobie, w jaki mówi. Monologi pełne bólu i subtelności wyrzuca z siebie niczym serie z karabinu, ostro i zdecydowanie, a gdy wraca myślą do samobójstwa Allana, krztusi się alkoholem, biegnie przez całą scenę i rzyga pod schodami.

Lecz jeśli glina, z której została ulepiona Blanche, niczym nie różni się od tej, która uformowała Stanleya, to cały spektakl na nic. Po prostu konflikt, wynikający z nieprzystawalności dwóch światów i dwóch mentalności, nie może zaistnieć. Wielokulturowy Nowy Orlean lat 40., określony współrzędnymi rozwiązłości i bluesa, ciężkiej pracy, niskiej gaży, barów i kręgielni nie jest miejscem, do którego przystaje ktoś taki jak Blanche. Kobieta wprawdzie deklaruje, że „nie chce realizmu, chce magii”, ale pragnienia te na scenie Teatru Ateneum nie brzmią wiarygodnie, tak jak i niewiarygodne staje się końcowe szaleństwo starszej siostry DuBois, bo nic go nie zwiastuje i nic do niego nie prowadzi. Na tym tle Stanley Kowalski (Tomasz Schuchardt) może wypaść tylko przeciętnie. Jego charakterność i prymitywność, plebejska pańskość nie są żadnym kontrapunktem, nie mają czego równoważyć.

Żeby chociaż Linda dał widzowi streszczenie Williamsa, ale nie – tylko opis akcji, a i to w równoważnikach zdań.Gdy w 1951 roku Akademia nagrodziła ekranizację Tramwaju aż trzema statuetkami w kategoriach aktorskich, stało się jasne, że kreacje stworzone przez Vivien Leigh (Blanche),  Kim Hunter (Stella) i Karla Maldena (Mitch) zostaną odnośnikiem dla kolejnych odtwórców tych niełatwych ról. Marlon Brando przegrał wyścig po Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego, jednak to on stał się symbolem aktorskiego przełomu. W ekranizacji Elii Kazana doszło bowiem do zderzenia dwóch stylów gry, zderzenia wystudiowanej, melodramatycznej teatralności Vivien Leigh z nowym, realistycznym aktorstwem Marlona Brando opartym na Metodzie. Środki formalne wzmocniły naszkicowany przez Williamsa konflikt między bohaterami dramatu, o co w dzisiejszym teatrze byłoby niewątpliwie trudno. W Teatrze Ateneum aktorzy grają osobno, brakuje interakcji między postaciami, a przecież właśnie na tych interakcjach zasadza się twórczość Williamsa. W przedstawieniu Lindy broni się jedynie drugi plan (Ewa Telega w roli Eunice i Bartłomiej Nowosielski jako Mitch).

Dobra jest także scenografia autorstwa Jagny Janickiej (kręte schody prowadzące na podwórze przywołują wspomnienie filmowych kadrów, w których pijany Stanley w przemoczonym, obcisłym T-shircie rozpaczliwie nawołuje Stellę). Świetny jest pobrzmiewający w przedstawieniu czarny, przyciężki blues, chociaż nie oddaje on klimatu Nowego Orleanu – murzyńska muzyka więzienna z lat 1940-1970 nijak ma się do charakterystycznej, nowoorleańskiej mieszanki fortepianu, saksofonu i calypso. Ale też i nijak mają się recenzenckie rozważania do niewątpliwej popularności, jaką cieszył się będzie spektakl z Ateneum. Nazwiska: Linda, Kijowska, Poniedziałek (nowy przekład sztuki) zrobią swoje – będzie z tego przebój.

7-03-2014

galeria zdjęć Tramwaj zwany pożądaniem, reż. B. Linda, fot. Bartek Warzecha Tramwaj zwany pożądaniem, reż. B. Linda, fot. Bartek Warzecha Tramwaj zwany pożądaniem, reż. B. Linda, fot. Bartek Warzecha Tramwaj zwany pożądaniem, reż. B. Linda, fot. Bartek Warzecha ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie
Tennessee Williams
Tramwaj zwany pożądaniem
przekład: Jacek Poniedziałek
reżyseria: Bogusław Linda
scenografia: Jagna Janicka
ruch sceniczny: Jarosław Staniek
obsada: Julia Kijowska, Paulina Gałązka, Tomasz Schuchardt, Bartłomiej Nowosielski, Ewa Telega, Tomasz Kozłowicz, Jan Janga-Tomaszewski, Tadeusz Borowski, Katarzyna Łochowska, Szymon Milas
premiera:27.02.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Paweł
    Paweł 2017-11-26   16:00:26
    Cytuj

    Świetna recenzja byliśmy podpisujemy się obiema rękoma.