AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Błądzenie we mgle

Fot. Piotr Dłubak  

Stwierdzenie, że teksty Woody’ego Allena najlepiej rozumie, interpretuje i przedstawia Woody Allen jest „oczywistą oczywistością”. Ich specyficzny, podszyty nihilizmem i neurozą – nierzadko absurdalny – humor ma swoje źródło w prywatnych doświadczeniach oraz osobowości autora. Mierząc się z nim, należałoby więc warstwę tekstową obrać z prostej fabuły i spróbować dotrzeć do sedna utworu, które zapewne będzie się dało zamknąć w jednej, mocnej puencie. W innym przypadku może się okazać, że Allen – zamiast najlepszego współpracownika – stanie się największym wrogiem reżysera. I tak niestety stało się w przypadku Śmierci reżyserowanej przez Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie.

Śmierć Woody’ego Allena nie należy do najpopularniejszych dramatów tego autora. O ile w polskim teatrze utwory Zagraj to jeszcze raz, Sam oraz Bóg cieszą się dużym zainteresowaniem i na scenie znalazły się już wielokrotnie, o tyle wspomniany tekst pokazywany był zaledwie raz (jeśli nie liczyć jednej realizacji Teatru Telewizji). W 1988 roku Adam Hanuszkiewicz uczynił go częścią spektaklu/koncertu zatytułowanego Działania uboczne, który został pokazany w warszawskim Teatrze Studio podczas nocy sylwestrowej. Oglądaniu Śmierci w częstochowskim teatrze towarzyszyło mi więc ciągle pytanie o przyczyny zrealizowania tej właśnie sztuki na scenie. Obawiam się, że jednym z powodów była atrakcyjna, bo sensacyjna i prosta fabuła, która zrodziła się w umyśle mistrza amerykańskiej komedii. Oto bowiem główny bohater tej historii, niejaki Kleinman, zostaje o godzinie 2:00 w nocy obudzony przez grupę znajomych. Ci członkowie powstałej naprędce straży obywatelskiej, wciągają go w pogoń za seryjnym mordercą, który uderza jedynie w nocy i we mgle. Kiedy bohater przyłącza się do poszukiwań, okazuje się, że nikt nie jest w stanie udzielić mu informacji, jaka rola w pościgu przypadła w udziale jego osobie, gdyż każdy członek grupy zna tylko swoją część genialnego planu schwytania zbrodniarza. Dlatego też przez cały czas błądzi on po opustoszałym nocą mieście i, jak to u Allena bywa, wskutek serii nieporozumień zostanie ostatecznie oskarżony o morderstwo, a następnie stanie twarzą w twarz z prawdziwym mordercą. Ni mniej, ni więcej – ot, zarys fabuły całej jednoaktówki. A jaki jest jej głębszy sens? Bezskuteczne poszukiwania własnego miejsca w świecie i daremne próby zrozumienia celu, jaki ktoś „z góry” nam ustalił, nieuchronnie zbliżające nas do śmierci? Jeśli tak, to ta allenowska metafora ludzkiego życia – trudno tego nie przyznać – trąci nieco banałem. Nie jest to jeden z najoryginalniejszych utworów tego autora i prawdopodobnie trudno byłoby znaleźć dla niego inną, bardziej zadowalającą interpretację.

Mierząc się z Woody’m Allenem trzeba mieć asa w rękawie – inaczej cały wysiłek idzie na marne…Tymczasem Waldemar Śmigasiewicz najwidoczniej upodobał sobie ten tekst. W 1991 roku zrealizował na jego podstawie spektakl Teatru Telewizji, a teraz powrócił do niego w częstochowskim teatrze. Wydawać by się więc mogło, że znalazł do niego swój klucz, że jak nikt inny potrafi odczytać dramat Allena w sposób niestereotypowy i wyciągnąć z niego więcej, niż pozwala na to pobieżna interpretacja. Tak się jednak nie stało… Śmigasiewicz zaserwował widzom do bólu literalne odczytanie utworu. W swej reżyserskiej wizji nie dokonuje dekonstrukcji dramatu ani relektury fabuły, nie bawi się – tak ważnym u tego autora – słowem, nie przełamuje kalek i schematów. Wpada w pułapkę tekstu, próbując zrealizować  na scenie świat tak, jak został on zaprojektowany na papierze. Ma być mglista noc? Proszę bardzo – niech maszyna do dymu pracuje przez cały spektakl, zapełniając scenę chmurami, które skutecznie zasłaniają nie tylko aktorów, ale i scenografię! Ma być pogoń za mordercą? Nie ma sprawy – niech aktorzy biegają z jednej strony sceny na drugą, a nawet jeżdżą „w kółko” na rowerze! Ma być Woody Allen? Niech w takim razie aktor grający głównego bohatera będzie nieustannie wystraszony, zrobi od czasu do czasu markotną minę, a potem się potknie… Takie podejście do wystawianego utworu nie mogło przynieść oczekiwanego sukcesu. Efekt był jedynie taki, że premierowa publiczność „nagrodziła” twórców wyjątkowo ubogimi i krótkimi brawami, a następnie szybko uciekła z teatru, nie korzystając nawet z możliwości wypicia darmowego wina na pospektaklowym bankiecie. Mierząc się z Woody’m Allenem trzeba mieć asa w rękawie – inaczej cały wysiłek idzie na marne…

Nietrudno odnieść wrażenie, iż w częstochowskim przedstawieniu nic nie zagrało „tak jak trzeba”. Wspomniałem już, że mgła pokrywała scenę przez cały czas trwania spektaklu, niwecząc tym samym pracę scenografa Macieja Preyera. Niektóre elementy ze znajdujących się na scenie konstrukcji były widoczne zaledwie przez ułamek sekundy, a inne wcale nie doczekały się swojego scenicznego „debiutu”. Bywa tak w teatrze, że scenografia jest w czasie spektaklu niewidoczna, ale nigdy jeszcze nie spotkałem się z tak dosłownym zrealizowaniem jednej z metafor dramatu. Widocznie jednak „dosłowność” stała się naczelnym celem przyświecającym Śmigasiewiczowi podczas tej realizacji. Podobnie wygląda kwestia muzyki skomponowanej przez Mateusza Śmigasiewicza. Jest ona nijaka. W przeciwieństwie do scenografii, jest jednak świetnie dostrzegalna (słyszalna?), ponieważ znajduje się w całkowitej kontrze do tego, co dzieje się na scenie. Kiedy więc aktorzy ze wszystkich sił starają się budować napięcie (jakie powinno wszak towarzyszyć ściganiu mordercy i kolejnym śmierciom bohaterów), uszy widzów raczone są powolną i rozwlekłą melodią, która sprawia, że nawet – w domyśle – najmocniejsza scena spektaklu sprawia wrażenie beznamiętnej.

Szkoda tylko aktorów, którzy przez całe to nieco-ponad-godzinne przedstawienie dają z siebie wszystko. Walczą o każdą chwilę uwagi widza, która rozmywa się we mgle. Na pierwszy plan wysuwają się tu starania Adama Hutyry grającego Kleinmana. Stworzył on postać, która już po kilku wypowiedzianych kwestiach przywołuje na myśl filmowe kreacje Woody’ego Allena. Jest markotny, przestraszony i negatywnie nastawiony do wszystkiego, co dzieje się wokół niego. Właściwie żałuje, że dał się wciągnąć w to wszystko i najchętniej wróciłby do swojego łóżka, by tam spokojnie dokończyć swój sen. A ratowaniem świata niech zajmą się inni. Doskonale pasuje do niego najsłynniejsza fraza z inscenizowanego dramatu: „To nie tak, że boję się umrzeć. Po prostu nie chciałbym być w pobliżu, kiedy to się stanie”. To pocieszny nieudacznik, z którym widz mógłby sympatyzować, gdyby nie przeszkadzała mu w tym cała reszta elementów składających się na świat przedstawiony na scenie.

Reżyser przegrał walkę z autorem dramatu. Choć może właściwie nigdy jej nie podjął – nie dotarł na miejsce pojedynku, bo zabłądził we mgle. Szkoda tylko, że zamiast szukać wyjścia, postanowił w niej pozostać, wciągając tam za sobą całą resztę realizatorów. Nie jest łatwo rozumieć Woody’ego Allena, nie będąc Woody’m Allenem. Prawda to nad wyraz oczywista, jednak, jak się okazuje, trzeba ją powtarzać głośno i wyraźnie. Aż do skutku.

15-11-2013

galeria zdjęć Śmierć, reż. W. Śmigasiewicz, fot. Piotr Dłubak Śmierć, reż. W. Śmigasiewicz, fot. Piotr Dłubak Śmierć, reż. W. Śmigasiewicz, fot. Piotr Dłubak Śmierć, reż. W. Śmigasiewicz, fot. Piotr Dłubak ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr im. Adama Mickiewicza w Częstochowie
Woody Allen
Śmierć
przekład: Anna Kołyszko
opracowanie tekstu i reżyseria: Waldemar Śmigasiewicz
scenografia: Maciej Preyer
muzyka: Mateusz Śmigasiewicz
obsada: Adam Hutyra, Agata Ochota-Hutyra, Małgorzata Marciniak, Sebastian Banaszczyk, Bartosz Kopeć, Michał Kula, Maciej Półtorak, Antoni Rot, Robert Rutkowski, Adam Łoniewski, Łukasz Kaczmarek, Karol Pruciak, Mariusz Korek
premiera: 9.11.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: