AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Bolączki małej sceny

Doktorant w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor artykułów naukowych poświęconych tematyce teatru tańca, widowisk sportowych oraz performatycznych aspektów cielesności.
A A A
Fot. Piotr Pasieczny  

Orfeusz w piekle to pierwsza premiera Teatru Muzycznego w Poznaniu, która została zrealizowana od czasu zmiany na stanowisku dyrektora. Oryginalne libretto Hectora Crémieux i Ludovica Halévy zostało napisane w ten sposób, aby pod przykrywką antycznego mitu o Orfeuszu i Eurydyce skrytykować współczesne autorom realia XIX-wiecznej Francji. Nie inaczej jest z przekładem libretta pióra Stanisława Dygata i Janusza Minkiewicza. Tekst tych autorów, który od lat 60. wykorzystywany jest na potrzeby polskich inscenizacji dzieła Offenbacha, w żaden sposób nie odbiega poziomem od oryginału i również jest pełen prześmiewczych aluzji.

Z czego tak kpili autorzy librett? Z władzy, z artystów, z obyczajowości i po trochu z samych siebie. Jerzy Snakowski w tekście dołączonym do programu Orfeusza w piekle napisał: „Operetka od samego początku napiętnowana była przez wszystkich tych, którzy nie potrafili śmiać się z samych siebie”. Wydaje się, że wybór takiego a nie innego tytułu jako pierwszej premiery za „panowania” Przemysława Kieliszewskiego jest bardzo trafny. Mam nadzieję, że jest on zapowiedzią nie tylko odcięcia się od tego, co do tej pory działo się w Teatrze Muzycznym, ale również demonstracją zdrowego dystansu wobec tradycji inscenizacyjnych w świecie operetki. Postawa ta na pewno sprzyjać będzie zmianom, jakie zamierza wprowadzić nowy dyrektor.

Orfeusz w piekle w reżyserii Adama Hofmana ujawnił poznańskiej publiczności dwie rzeczy. Po pierwsze, można było tu z grubsza odnaleźć linię artystyczną, którą chce zaproponować nowy dyrektor, a po drugie – jak na dłoni było widać w tym spektaklu dość liczne bolączki, z jakimi boryka się obecnie Teatr Muzyczny. Jego zespół wyraźnie zamanifestował swoje dążenie do tego, aby kolejne inscenizacje miały bardziej musicalowy charakter. Dlatego też nawet ta klasyczna operetka w wersji Adama Hofmana uzyskuje musicalowy sznyt. Aktorzy, a przede wszystkim liczny chór, intensywnie się ruszają; wiele scen odbywa się przy akompaniamencie popisów tancerek i tancerzy, a często panują oni na scenie już całkiem niepodzielnie; koniecznie trzeba również wspomnieć o obecności akrobatów w ostatniej ze scen.

Widać jednocześnie, i to bardzo wyraźnie, że zamierzenia zespołu, który po zmianie dyrektora demonstruje zapał do robienia rzeczy bardziej współczesnych, muszą być przycięte do środków i możliwości, jakimi aktualnie dysponuje Teatr Muzyczny. I ten właśnie dysonans, który wynika z zestawienia dobrych chęci i skromnych możliwości, niestety, bardzo odbił się na jakości Orfeusza w piekle.

Dysonans, który wynika z zestawienia dobrych chęci i skromnych możliwości, niestety, bardzo odbił się na jakości Orfeusza w piekle. Widać to ewidentnie choćby we wspomnianych tu już scenach tanecznych. Artystyczny zamiar jest jak najbardziej słuszny: zdynamizować tańcem jak najwięcej fragmentów spektaklu; sprawić, by widz miał wrażenie, że scena tętni życiem. Jednak taniec w Orfeuszu w piekle jest bardzo chaotyczny i słaby technicznie. I o ile męska część zespołu baletowego oraz akrobaci prezentują się dość dobrze w układach choreograficznych przygotowanych przez Marka Zajączkowskiego, o tyle tancerki są bardzo nierówne. Pomimo że jedna z nich tańczy z wdziękiem, to jednak cały efekt psuje udział pozostałych trzech. Baletnice mają np. „uwodzić” widza w scenie z pszczelarzem i gdy każda, przebrana za  kąsającego owada, tańczy (niby) wyzywająco, ja zastanawiam się, czemu nie potrafią one ruszać jednocześnie ramionami i biodrami (o synchronizacji już nie wspominając). Zrozumiałbym jeszcze, gdyby błąd wkradł się do prezentowanych w ostatnich scenach akrobacji gimnastycznych, ponieważ wtedy były wykonywane dużo bardziej skomplikowane ruchy, a scena Teatru Muzycznego nie jest wystarczająco duża dla tego typu „harców”. Nie mogę się jednak pogodzić z tym, że brak podstaw tanecznego warsztatu był widoczny w innych scenach, i to nawet w najprostszych elementach choreografii.

Pełen optymizmu pomyślałem, że jeśli pojawi się kankan, to zapewne zrekompensuje mi wszystkie wcześniejsze niepowodzenia tancerzy. Po raz kolejny, niestety, tak się nie stało. Taniec, który stał się znakiem rozpoznawczym Jacquesa Offenbacha, jest skonstruowany w taki sposób, że wir falujących falban powinien nadać tancerkom lekkość i szczyptę pikanterii. Natomiast kankan, z którym miałem do czynienia na deskach Teatru Muzycznego, był wagi nadzwyczaj ciężkiej, a pikanterii było w nim tyle co nic.

Analogicznie jest z charakteryzacją i kostiumami. Część kostiumów – ta, która zapewne miała wprowadzać widza w „pozytywne osłupienie” – wyjątkowo nie przypadła mi do gustu. Mam tu na myśli stroje uszyte dla Jowisza (Wiesław Paprzycki) oraz całej jego niebiańskiej świty, która w spektaklu pełniła rolę chóru. Neonowo-tęczowe kostiumy przywodziły mi na myśl koszmar niejednego przedszkolaka – koszmar, który w dodatku zmultiplikowany został do granic możliwości w scenach zbiorowych. Co gorsza, odniosłem wrażenie, że to nie projekty kostiumów, lecz samo ich wykonanie nadało im kiczowatego wyglądu. Dla przykładu kostium Junony (Marzena Małkowicz) na szkicu, który został dołączony do programu, prezentuje się dużo ciekawiej niż ten, który nosiła na sobie aktorka. Kiedy porównuje się szkic Ewy Tetlak, wykorzystujący charakterystyczny dla tej greckiej bogini wizerunek pawia, do jego scenicznej realizacji, to odnosi się wrażenie, że kostium ten wzięto z taniej wypożyczalni strojów karnawałowych, a nie wykonano specjalnie na potrzeby przedstawienia.

Kostiumy dużo ciekawiej prezentują się na aktorach grających postacie z podziemi. To właśnie dzięki nim przekomicznie wypada dialog pomiędzy Charonem (Jacek Ryś) a Eurydyką (Barbara Gutaj-Monowid). Aktorzy ubrani w skórzano-lateksowe stroje, których nie powstydziłby się niejeden zwolennik zabaw sadomasochistycznych, wywołują mimowolny uśmiech na twarzy widza.

Z czego może wynikać taka rozbieżność? Z jednego bardzo prostego faktu, a mianowicie: kiedy nie ma się środków na to, aby olśnić widza przepychem (co zapewne miały uczynić stroje olimpijskiego orszaku), wtedy należy „pogłówkować” i znaleźć dobry pomysł, jak miało to miejsce w przypadku kostiumów, które wykorzystane były w scenach rozgrywających się w piekle. Nie musiałem wiedzieć nic o Eurydyce, wystarczyło, że spojrzałem na jej „koci” stanik, którego kształt imitował zarys głowy domowego pupila i już uśmiałem się do łez, dowiadując się przy tym, jaki temperament drzemie w bohaterce.

Orfeusz w piekle w poznańskim Teatrze Muzycznym to rzecz przyjemna i lekka w odbiorze.Na szczęście warstwa muzyczna i aktorska skutecznie wybroniły ten spektakl. Każdy z solistów dał się poznać od dobrej strony, czemu sprzyjał akompaniament orkiestry Teatru Muzycznego pod batutą Marka Mosia. Pośród solistek i solistów zdecydowanie królowała Barbara Gutaj-Monowid jako Eurydyka. Aktorka ta udanie łączy talent wokalny z aktorskim, co jest niezbędne w teatrze muzycznym. Zarysowana przez nią postać wprowadzała bardzo pożądany w musicalu komizm sytuacyjny. Jej pojawienie się na scenie za każdym razem wywoływało uśmiech na mojej twarzy, a jednocześnie czuło się bijący od Eurydyki seksapil. Nie ukrywam, że ze wszystkich partii śpiewanych przez solistów również najbardziej podobały mi się te w wykonaniu Gutaj-Monowid. W moim przekonaniu „skradła” ona wszystkim pozostałym wykonawcom cały spektakl.

Bardzo przyzwoicie prezentował się również Wiesław Paprzycki jako Jowisz, który swoją grą przywoływał na myśl rubasznego zwolennika kobiecych wdzięków, jakim był ponad wszelką wątpliwość mitologiczny prototyp jego postaci. Z kolei wyrazista Anita Urban, jako Opinia Publiczna, przypominała najbardziej zajadłe reprezentantki polskich mediów. Popis aktorski i wokalny solistów sprawił, że uczynili oni z libretta prawdziwą komedię charakterów.

Pomimo wspomnianych tu nierówności Orfeusz w piekle w poznańskim Teatrze Muzycznym to rzecz przyjemna i lekka w odbiorze. Nie pomylił się Przemysław Kieliszewski w wywiadzie dla teatralnego.pl, twierdząc, że musical dzisiaj jest po kinie najbardziej rozrywkową ze sztuk. Niedawna premiera odsłoniła dążenia dyrektora i zespołu tego Teatru, aby stworzyć poznaniakom miejsce, w którym będą dobrze się bawili bez bólu głowy spowodowanego pytaniem: „Co autor miał tak naprawdę na myśli?”.

Niestety Orfeusz w piekle obnażył również wszystkie bolączki, z jakimi boryka się obecnie ten Teatr. Najbardziej uciążliwą z nich jest zdecydowanie za mała scena. Teatr muzyczny w swojej istocie opiera się na wizualnych fajerwerkach, a do tego potrzebna jest scena z prawdziwego zdarzenia. W trakcie Orfeusza w piekle odniosłem wrażenie ogromnej przestrzennej ciasnoty. Podczas scen zbiorowych, zwłaszcza tych z chórem, zadawałem sobie nieustannie pytanie: „Jak oni się tam wszyscy pomieścili?”. Musical potrzebuje dużej sceny, potrzebuje jej również Poznań, dlatego sparafrazuję tekst piosenki jednego z moich ulubionych polskich wokalistów, Kazika Staszewskiego i napiszę: „Panie Ryśku, Pan się, się nie boi, cały naród murem za Panem stoi, więc niech Pan Muzycznemu nową scenę wykroi”. Nie może nadal być tak, że Poznań nie będzie miał porządnego teatru muzycznego, takiego jak ma wiele innych polskich miast. A bez uruchomienia odpowiednich środków stolica Wielkopolski nadal będzie lokowała się, niestety, w krajowym ogonie teatrów muzycznych.

18-11-2013

galeria zdjęć Ofreusz w piekle, reż. A. Hofman, fot. Piotr Pasieczny Ofreusz w piekle, reż. A. Hofman, fot. Piotr Pasieczny Ofreusz w piekle, reż. A. Hofman, fot. Piotr Pasieczny Ofreusz w piekle, reż. A. Hofman, fot. Piotr Pasieczny ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Muzyczny w Poznaniu
Jacques Offenbach
Orfeusz w piekle
libretto: Hector Crémieux i Ludovic Halévy
tekst polski: Stanisław Dygat, Janusz Minkiewicz
kierownictwo muzyczne: Marek Moś
reżyseria: Artur Hofman
scenografia: Piotr Tetlak
kostiumy: Ewa Tetlak
obsada: Barbara Gutaj-Monowid/Anna Lasota, Maciej Ogórkiewicz/Hubert Stolarski, Maciej Ogórkiewicz/Wiesław Paprzycki, Jarosław Patycki, Anita Urban, Karolina Garlińska-Ferenc/Joanna Horodko, Agnieszka Wawrzyniak, Anna Budzyńska, Jacek Ryś, Mirosław Kin, Marzena Małkowicz, Włodzimierz Kalemba,
chór, balet, Orkiestra Teatru Muzycznego w Poznaniu, akrobaci
premiera: 12.10.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: