AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Czekam na reżysera

Dziennikarka, opublikowała kilka tysięcy tekstów, pracowała w Wydawnictwie Miejskim Posnania, gdzie tworzyła portal kulturapoznan.pl i pełniła obowiązki redaktor naczelnej miesięcznika „IKS”, autorka książek Miasto w teatrze i Rozmowy wokół Zygmunta Warczygłowy, od dwóch dekad prowadzi zajęcia warsztatowe poświęcone dziennikarstwu na poznańskim Uniwersytecie Artystycznym, aktywnie zaangażowała się w działania Sztabu antykryzysowego na rzecz poznańskiej kultury, a także organizację Poznańskiego Kongresu Kultury.
A A A
Fot. Maciej Zakrzewski  

W Hello, Stranger! choreograf Paweł Malicki inspiruje się esejem księdza Tischnera i serwuje widzom na scenie Myszkę Miki oraz nagie biusty. A ja pytam: w jakiej sprawie to wszystko? Bo nie wiem. 

Paweł Malicki to młody, zdolny twórca, konsekwentnie szukający swego własnego ruchowego języka. Od początku z przyjemnością obserwuję jego zmagania z materią tańca i szczerze mu kibicuję. Lubię przy tym i cenię Malickiego-tacerza. Jest w ruchu wyrazisty, sugestywny, ekspresyjny i bardzo cielesny. Jego taniec ma ciężar: waży i w sensie fizycznym, i w sensie metaforycznym. Z Malickim-choreografem jeszcze się szukamy: przyglądam mu się, rozmawiamy, czasem się sprzeczamy, a ja wciąż czekam na moment, w którym będę mogła powiedzieć: „Trafił! To jest w dziesiątkę!”.

Tymczasem okazało się, że mam poważnie do pogadania z Malickim-reżyserem.

Między naiwnością, solidnością a bałaganem

Widziałam przedstawienie dwukrotnie: w wersji przedpremierowej podczas Festiwalu Atelier Polskiego Teatru Tańca oraz premierowej na Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Tańca. Ta pierwsza wersja grzeszyła pogubieniem, nieokrzesaniem, a także pewną naiwnością w potraktowaniu tematu. W wersji drugiej – znacznie bardziej dopracowanej, a nawet prze-pracowanej – zabrakło natomiast pierwotnej niepewności i nieśmiałości, które były w stanie jakoś tę naiwność obronić. Może nawet uczynić z niej walor. Zrobiło się precyzyjniej, solidniej, ale też ciężko. Uleciał taneczny wdzięk.

Szkoda, że praca poszła właśnie w tym kierunku. Zdecydowanie wolałabym, żeby artyści podrążyli jeszcze nie tyle w tanecznym, ile teatralnym potencjale tego przedstawienia. Żeby pomyśleli nad tym, co to znaczy być tańczącym aktorem i co w tego rodzaju teatrze robi widz. Czy aby na pewno ma tylko patrzeć i podziwiać albo patrzeć i się dziwić? Jak się z nim komunikować? Jak się z nim spotkać?

Scenograf buduje na scenie coś na kształt śmietniska czy slumsu ogrodzonego wyimaginowanym murem, a może nawet kanału, z którego trudno się wydostać. W pierwszej wersji był to „bałagan” nagromadzony z różnych, zdawało się, przypadkowych śmieci, znalezionych niby ot tak, „pod ręką”. Powstał „bałagan” udający prawdziwy. W teatrze nie do pomyślenia. W wersji drugiej różne drewniane elementy ułożono precyzyjnie i symetrycznie „na kształt bałaganu”. Powstała „dekoracja”. Bezużyteczna. W teatrze nie do zniesienia.

Za ogólnie, nigdzie, o niczym

Coś podobnego dzieje się także w strukturze przedstawienia, którą stanowią sekwencje tanecznych improwizacji, wziętych w jakiś rodzaj teatralnego (czy może raczej usiłującego być teatralnym) nawiasu. Te Improwizacje to niewątpliwie główny atut spektaklu. Artyści Polskiego Teatru Tańca dobrze się w tej formie odnajdują. improwizacje to niewątpliwie główny atut spektaklu. Artyści Polskiego Teatru Tańca dobrze się w tej formie odnajdują. Są w niej coraz sprawniejsi, coraz więcej potrafią ruchem wyrazić. Mamy więc kolejne odsłony ich tanecznych dywagacji na temat „innego” i „obcego”: solo, w duetach i tercetach. Niektóre bardzo ładne (przepraszam za to niefortunne słowo, ale właściwszego jakoś nie umiem znaleźć).

Kłopot w tym, że nie bardzo rozumiem, ku czemu nas te kolejne sceny prowadzą. Dlaczego choreograf układa je w takiej, a nie innej kolejności? Z czego to wynika? I kim właściwie są ci ludzie, na których patrzymy? Nami wszystkimi? To trochę za ogólnie. A co to za miejsce? Każde? Czyli właściwie żadne. Jeszcze sprawa najważniejsza: o czym my właściwie rozmawiamy? Spodziewam się, że o szeroko pojętej inności? A tak szerokie ujęcie tak rozległego problemu, niestety, grozi tym, że nie porozmawiamy o niczym.

Wszystkie te pytania kieruję nie do tancerzy, bo oni swoją robotę wykonali, ale do choreografa, który w teatrze tańca jest także reżyserem, inscenizatorem, a w tym przypadku także dramaturgiem. To od niego zależy, co widz zobaczy w spektaklu. Jego wpływ na to, czy rzecz się spodoba, czy też nie, jest ograniczony. Wszystko pozostanie zagadką aż do oklasków. Choreograf może jednak (i powinien) sprawić, żeby jego dzieło było czytelne, komunikatywne i miało – bagatela! – „coś do powiedzenia”. Tu mam poczucie, że nurzamy się w sosie ogólników.

Niestety, tylko na podłogę

Improwizacje to indywidualne opowieści: różne. Jako się rzekło, zderzone ze sobą w przypadkowej dość kolejności. Są jednak jeszcze układy zbiorowe, a właściwie grupowe, kiedy to grupa (jakżeby inaczej?!) stanowi kontrę dla jednostki albo też staje się zunifikowanym, litym organizmem. A tego schematu nie jestem już w stanie na scenie oglądać.

O ile Malicki potrafi całkiem sprawnie okiełznać spektakl od strony czysto ruchowej, o tyle dramaturgicznie i reżysersko wciąż ma jeszcze sporo do zrobienia. Hello, Stranger! zaczyna się od sceny, w której aktorzy „grają ucieczkę” bohaterów z miejsca, z którego uciec się nie da. Ta sytuacja jest kompletnie niewiarygodna, sztuczna, wydumana. Jeśli to rzeczywiście ma być teatr tańca, nie chcę patrzeć na warsztatowe (a raczej „próbne”) improwizacje polegające na zmaganiu się z kolejną ścianą, po której nie da się wejść, żeby się wyrwać na wolność. To wszystko jest „szkolne”, nieudolne i wymaga zdecydowanej autorskiej ręki. Ręki tak precyzyjnej, żebym nie myślała sobie: „O, teraz grają, że nie mogą uciec”, tylko żebym niemal na własnej skórze poczuła, że ja też chcę uciec, że też się duszę, też jestem tu skazańcem.

Podobnie jest ze sceną finałową (mocno, za mocno rozciągniętą w czasie), kiedy nasi bohaterowie się unifikują, stapiają i roztapiają w tej unifikacji. Zostają wyposażeni w monstrualne kaski, wszyscy (niezależnie od płci) obnażają klatki piersiowe, wykonują wspólny taniec w świetle stroboskopów. Wcześniej w bardzo karkołomny (a de facto wydziwaczony) sposób forsowali stół ustawiony na środku sceny, żeby z niego spaść. Na podłogę? W niebyt? Moim zdaniem, tym razem, niestety, tylko na podłogę.

Jest jeszcze główny bohater tego przedstawienia, po prawdzie „bohater przechodni”. To wielka maska Myszki Miki – absurdalna, karykaturalna. Kiedy patrzymy na kogoś, kto ma ją na sobie, może się wydawać dziwna, śmieszna, straszna, głupia. Kiedy ktoś nam ją wciska na głowę, to forma opresji. Kiedy sami ją nakładamy, staje się po prostu naszą twarzą. Pozostali widzą w niej to, co zechcą zobaczyć. I zaczynają się schody: z poznawaniem, oswajaniem, zabliźnianiem, rozczarowaniem, cierpieniem. Mamy jednakowoż alternatywę: wszyscy możemy przywdziać wspomniane już wyżej kaski i przestać się od siebie różnić. Przynajmniej pozornie.

Bardzo proszę o prostą historię

Zdecydowanie wolałabym pójść na wagary i posłuchać czegoś, co jest prostą opowieścią. Niech ona nie będzie o wszystkim (o wszystkim nie da się tak od razu), ale niech będzie o czymś i niech do mnie trafi. Malicki deklaruje, że drąży temat obcego, innego. Modny temat. Kto właściwie jeszcze nie wziął go na warsztat? Oczekiwałabym, że tym razem obcy mnie zaskoczy, coś mi wyjaśni, skłoni do refleksji, która jeszcze nie przyszła mi do głowy. Nic takiego się jednak nie dzieje. Mam poczucie, że nie wychodzimy poza szkolne wypracowanie na temat zadany, a do tego „istotny i wymagający namysłu, bo oddający istotę naszych współczesnych zmagań ze sobą i światem”. Lekcja została odrobiona rzetelnie, ale niczym się specjalnie nie różni od wielu innych lekcji.

Zdecydowanie wolałabym pójść na wagary i posłuchać czegoś, co jest prostą opowieścią. Niech ona nie będzie o wszystkim (o wszystkim nie da się tak od razu), ale niech będzie o czymś i niech do mnie trafi.

A na koniec jeszcze jedna sarkastyczna uwaga: zderzenie księdza Tischnera, którego teksty przytoczone są jako główna inspiracja przedstawienia, z nagimi biustami i Myszką Miki to mało elektryzująca prowokacja.

Po tych wszystkich żalach i pretensjach może zdziwić moja deklaracja, że wybiorę się na ten spektakl po raz trzeci, a nawet czwarty i piąty. Ale się wybiorę. Bo bardzo Malickiemu kibicuję i wierzę, że jeszcze mnie zaskoczy: nie tylko w tańcu, ale i w teatrze tańca.

7-10-2013

galeria zdjęć Hello, Stranger!, chor. P. Malicki, fot. Maciej Zakrzewski Hello, Stranger!, chor. P. Malicki, fot. Maciej Zakrzewski Hello, Stranger!, chor. P. Malicki, fot. Maciej Zakrzewski Hello, Stranger!, chor. P. Malicki, fot. Maciej Zakrzewski ZOBACZ WIĘCEJ
 

Polski Teatr Tańca w Poznaniu
Hello, Stranger!
choreografia: Paweł Malicki
muzyka: Alva Noto, Marino Marini, Nicola Porpora (wyk. Cecilia Bartoli), Grimes, Rebekah del Rio, G. F. Händel, DJ Mazz, Go Koyashiki, Bartosz Dziadosz
scenografia i kostiumy: Adriana Cygankiewicz
obsada premierowa: Artur Bieńkowski, Zbigniew Kocięba, Katarzyna Kulmińska, Kornelia Lech, Paweł Malicki, Daniel Navarro Lorenzo, Josefine Patzelt
premiera: 18.08.2013 w Teatrze Ósmego Dnia

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Witold Jurewwicz
    Witold Jurewwicz 2013-11-27   15:22:56
    Cytuj

    A może nie potrzeba reżyserii w taki typowy sposób.