AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Czy parabola o prawie do szaleństwa jest nieśmiertelna?

Fot. Krzysztof Lisiak  

W katowickim Teatrze Śląskim mamy drugą premierę w tym sezonie: sceniczną adaptację Lotu nad kukułczym gniazdem autoryzowaną reżysersko przez nowego dyrektora – Roberta Talarczyka. Wzięto na warsztat niepośledni materiał literacki – kultową powieść Kena Keseya z 1962 roku, która posłużyła w 1975 roku Milošowi Formanowi za kanwę głośnego dramatu psychologicznego, a Dalowi Wassermanowi za materiał do adaptacji scenicznej szturmem zdobywającej światowe sceny. Od głośnej prapremiery w roku 1977 przygotowanej przez Zygmunta Hübnera aż szesnaście razy inscenizowano ją w Polsce.

Już powieść wymykała się interpretatorom z ram jednorodnych odczytań. Każda lektura odkrywa więcej i więcej. A przede wszystkim nasuwa naczelne pytanie: jaka jest cena odzyskania przez jednostkę prawa do bycia sobą, do posiadania choćby odrobiny szaleństwa w sobie w świecie organizowanym przez potężne Jednostki Normalizujące, metaforyczne Kombinaty? O kluczowej postaci Wodza Szczoty, prowokującej to pytanie, autor powiedział: „Niektórzy zinterpretowali Szczotę jako schizofrenika, ale cierpi on na filozoficzne szaleństwo, a nie chorobę kliniczną. Znałem Indian, którzy jedli grzyby, siadali na plaży i gapili się na nią aż nie odwzajemniła spojrzenia. Nie są inni od Baudelaire’a, który wyginał się tak, żeby mógł patrzeć na kwiaty w innym świetle. To wciąż były kwiaty i zdawał sobie z tego sprawę, ale widział w nich również oczy spoglądające na niego samego. To właśnie reprezentuje szaleństwo Wodza. Ideą jest odzyskanie kontroli nad rzeczywistością, która w ten sposób nie będzie już podlegała specom od public relations czy nie będzie filtrowana przez butelkę Coca-Coli” (Ken Kesey).

Katowicki spektakl, podobnie jak literacki oryginał, opalizuje wielością znaczeń, pulsuje mnóstwem kardynalnych i drobnych pytań. Autorzy przedstawienia dyskretnie, aczkolwiek stanowczo, zrywają z podziałem na przestrzeń gry i obserwacji. Teren szpitala psychiatrycznego, strefę dozorowaną przez Siostrę Ratched i jej personel, rozciągają poza scenę, obejmując nią widownię, a nawet foyer. Pensjonariusze szpitala, widoczni wcześniej już w teatralnym holu, jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia są obecni także w sali teatralnej. Jedni są cisi i niemal niezauważalni, drudzy przedzierają się między rzędami foteli w sposób głośny i widoczny. Na scenę ściąga ich wezwanie na muzykoterapię.

Katowicki Lot nad kukułczym gniazdem dowodzi, że konsekwentna, zwarta, poprowadzona w dobrym tempie teatralna przypowieść jest wciąż w stanie uwieść emocjonalnie i intelektualnie. Obserwujemy ich w ich świecie (utożsamionym umownie z naszym!) stanowiącym hybrydę szpitala i więzienia, w całej środowiskowej różnorodności, we wzajemnych relacjach i wobec Wielkiej Siostry Ratched (Katarzyny Brzoski). Pełni ona funkcje terapeutki, dozorczyni, profesjonalnej wykonawczyni zaleceń i życzeń aktualnie obowiązujących w instytucji, której służy. Jest zatem wielofunkcyjna i w każdym calu perfekcyjna: smukła, nienagannie uczesana i umundurowana, zaopatrzona w odpowiednie procedury oraz techniki właściwego reagowania w sytuacjach kryzysowych. Dyscyplinuje aksamitnie i morderczo zarazem: spokojnym głosem, opanowanym gestem, nowoczesnymi technikami terapii, racjonalnymi metodami argumentacji pełnymi humanitarnych frazesów. Nieobce są jej także parademokratyczne narzędzia podporządkowywania.

Drobny problem sprawi jej co prawda niestandardowy pacjent – niejaki Randle Patric McMurphy (Dariusz Chojnacki). W szalonym imperatywie życia własnym stylem (ach, to naiwne „I love me!”) nawet w tym szpitalo-więzieniu doprowadzi do kilkugodzinnego przesilenia, organizując wielki odlot w karnawał obejmujący każdego z pensjonariuszy, a nawet udzielający się niektórym ochroniarzom. Ostatecznie jednak Wielka Siostra Ratched celująco zda egzamin z zarządzania sytuacjami kryzysowymi.

Piękna i tragiczna historia McMarphy’ego prowokuje lawinę pytań, a przede wszystkim to podstawowe – o wartość romantycznego gestu obrony „swojego szaleństwa” w świecie organizowanym przez profesjonalnych funkcjonariuszy instytucji normalizujących. I pewne jest, że chodzi tu nie tylko o przychodnie i szpitale psychiatryczne, ale o te wszystkie hiper perfekcyjne organizacje, dysponujące potężnymi machinami finansowymi, laboratoriami inżynierii społecznej, wsparciem autorytetów, którym wygoda albo zwykły strach nie pozwalają na zdecydowany, realny, solidarny gest obrony osób szalonych albo tylko „niesformatowanych”. A cudownie pojemna formuła paraboli pozwala połączyć ową figurę organizacji z ich rozmaitymi formami: od tych stricte ideologicznych i technologicznych począwszy, przez korporacje na coraz bardziej stechnicyzowanych instytucjach państwowych skończywszy.

Odpowiedzi na naczelne pytanie o wartość romantycznego gestu obrony „swojego szaleństwa” w czasach wściekłej normalizacji, technicyzacji i parametryzacji nie ułatwia ani przedstawiona historia McMarphy’ego, ani świadomość społecznej bezpotrzeby buntu tu i teraz (zamanifestowana przez brak zainteresowania współpensjonariuszy), ani wreszcie nieco celebrycki i zdecydowanie „karnawałowy” charakter tego oporu.

Przedstawienie wyreżyserowane przez Roberta Talarczyka, odegrane z dużą wyrazistością i bardzo adekwatnie do wyznaczonych ról, problematyzuje temat buntu, odsłaniając jego anatomię, jego ewentualne doraźne konsekwencje, jego możliwe społeczne ślady i… realne następstwa braku przeciwdziałania. „Piękny odlot” – zdaje się mówić to przedstawienie – może niewiele zmieni, ale może też zmienić wszystko, np. obudzić męskiego ducha w jakimś uśpionym wojowniku.

Katowicki Lot nad kukułczym gniazdem dowodzi, że konsekwentna, zwarta, poprowadzona w dobrym tempie teatralna przypowieść jest wciąż w stanie uwieść emocjonalnie i intelektualnie. I niepotrzebne wydają się żadne artystyczno-estetyczne fajerwerki. Ale o tym, czy rzeczywiście mam rację, czy opowieść o rewolcie, o jej domniemanych kosztach i zyskach czy w ogóle dyskusja o prawie do bycia sobą w czasach powszechnej normalizacji są społecznie aktualne, zdecyduje w najbliższym czasie sama publiczność, głosując frekwencją lub jej brakiem. Czas zatem pokaże pod czyją władzą jest katowicka publiczność: Wielkiej Siostry Ratched? A może po stronie Randle’a Patrica McMurphy’ego? A może jednak będzie jeszcze inaczej – poprze Wodza Bromdena?

2-12-2013

galeria zdjęć Lot nad kukułczym gniazdem, reż R. Talarczyk, fot. Krzysztof Lisiak Lot nad kukułczym gniazdem, reż R. Talarczyk, fot. Krzysztof Lisiak Lot nad kukułczym gniazdem, reż R. Talarczyk, fot. Krzysztof Lisiak Lot nad kukułczym gniazdem, reż R. Talarczyk, fot. Krzysztof Lisiak ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach
Dale Wasserman na podstawie powieści Kena Keseya Lot nad kukułczym gniazdem
Lot nad kukułczym gniazdem
przekład: Bronisław Zieliński
reżyseria i opracowanie muzyczne: Robert Talarczyk
instalacje, kostiumy: Katarzyna Sobańska, Marcel Sławiński
obsada: Dariusz Chojnacki, Grzegorz Przybył, Artur Święs, Jerzy Głybin, Antoni Gryzik, Bartłomiej Błaszczyński, Marek Rachoń, Wiesław Kupczak, Wiesław Sławik, Zbigniew Wróbel, Katarzyna Brzoska, Andrzej Warcaba, Agnieszka Radzikowska, Katarzyna Kowalczuk, Jerzy Kuczera, Dorota Chaniecka, Grzegorz Lamik, Mateusz Znaniecki

premiera: 22.11.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: