AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Czy to już teatr autorski?

Lear, reż. Jędrzej Piaskowski, Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu
Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Fot. Jakub Wittchen  

Przed spektaklem zdążyłem jeszcze zajrzeć do programu Leara Jędrzeja Piaskowskiego w poznańskim Teatrze Nowym.

Tekstem go otwierającym okazał się krótki, dwustronicowy fragment książki Marcina Króla z roku 2012 Europa w obliczu końca. Dalej znalazłem, oprócz rozważań Jana Kotta (niezbędnych w każdym bez mała programie Szekspirowskiej inscenizacji), kilka ciekawie ze sobą zestawionych tekstów, wśród których uwagę moją zwrócił (też dwustronicowy) urywek refleksji nie byle kogo, bo Immanuela Kanta z jego artykułu Przypuszczalny początek ludzkiej historii (o niezadowoleniu człowieka z „biegu całego świata” skazującego nas na mozół i nieszczęścia, a także z porządku natury skazującego nas na śmierć), niepodpisany fragmencik o wiele mówiącym tytule Awaria zasilania świata przez kobiecość oraz urywek tekstu brytyjsko-polskiej szekspirolożki Anety Mancewicz zatytułowanego Adaptacja jako synergia.

No, dobra: jak adaptacja, to adaptacja – może być, aluzju poniał; ludzkie „bóle na wątpiach” też nikomu nie są obce, a kobiecość jest światu, jak wiadomo, potrzebna wszędzie i od zaraz (kiedy okazało się na początku spektaklu, że Błazen jest grany przez Antoninę Choroszy odzianą w kobiece szaty jakby z epoki, też już, dzięki programowi, wiedziałem, skąd to i po co. Ale dlaczego Choroszy nałożyła na głowę blond perukę? Tego nie wiedziałem nadal).

Koniec Europy to również jakiś trop, choć strasznie już wyeksploatowany (paru wizji tragicznego kresu naszego kontynentu doświadczyłem choćby tylko na scenie Teatru Nowego, z tą najsłynniejszą autorstwa Janusza Wiśniewskiego na czele). Ale w końcu Szekspir w Królu Learze sam podpowiada dzisiejszym realizatorom sugestywną wizję końca nie tylko Europy, ale i świata, wkładając w usta Gloucestera wieszcze słowa o zaćmieniach słońca i księżyca, które mącą przyrodzony porządek rzeczy, o nikczemnieniu miłości i przyjaźni, o buntach w miastach, niezgodzie między narodami, o pałacowych zdradach. A kończy to pełne rezygnacji podsumowanie gorzką przepowiednią: „Ubiegły już najlepsze nasze lata; spiski, obłuda, zdrada i nieład burzący wszystko będą nam towarzyszyć aż do grobu!”.

I jak tu nie pójść za tą kuszącą artystycznie wizją w scenicznej adaptacji dokonanej „na motywach” z Króla Leara (tak to jest opisane w programie), gdy wokół aż skrzy się od spiskowych teorii polskich dziejów, gdy co rusz komuś zarzucana jest zdrada, gdy niezgoda osiąga hiperagresywny, bardzo już niepokojący wymiar, gdy obłuda wylewa się kubłami z telewizyjnych, komputerowych i telefonowych ekranów, no i gdy miliony uchodźców pukają do europejskich, także naszych bram, gdy w spokojnych dotąd stolicach wybuchają bomby i grzmią strzały, a „służby” w obliczu terrorystycznego zagrożenia zdobywają coraz większą władzę; gdy wreszcie na wierzch wypływają ludzie, słowa i postawy już trochę nawet zapomniane i wydawało się, że zepchnięte w pomroki przedwojennych dziejów, w ramach miłego europejskiego grajdołka powszechnej empatii, zgody, negocjacji, konsensusu…

Dopiero po obejrzeniu spektaklu zwróciłem uwagę na prosty i banalny fakt, że Piaskowski oraz dramaturg Michał Pabian zatytułowali swoje dzieło po prostu Lear, pozbawiając tym samym jego bohatera szekspirowsko-królewskiego majestatu. I słusznie, choćby dlatego, że w samym tym przedstawieniu „na motywach” bardzo mało jest Szekspira, królewskości zaś nie ma prawie wcale. Są jakieś strzępy wyrzucanego beznamiętnie tekstu, są dziwne, sugestywne, na ogół monochromatyczne obrazy, jest jakaś wszechogarniająca ten spektakl Wizja… Czego? Doprawdy, po dziś dzień się zastanawiam. Klęski? Katastrofy? Upadku? (Europy? Świata?) W każdym razie jak by na to nie patrzeć, na scenie Teatru Nowego dominuje atmosfera nie tylko permanentnego politycznego przewrotu, lecz także „wywrotu” trwałych, zdawałoby się odwiecznych wartości. I koniec końców triumfuje chyba jednak oślizły, perfidny, okrutny Edmund – krętacz, intrygant, zbrodniarz. Triumfują prymitywne, chamskie, od początku ciut oszalałe Goneryla (Gabriela Frycz) i Regana (Dorota Abbe) oraz ich system wartości. Pod koniec spektaklu odsłania się dolny fragment sceny, za którym czai się ogromnych rozmiarów śmietnik, Lear II-Johann Sebastian Bach (Paweł Hadyński) z rezygnacją wiesza swą piękną perukę na pozłacanej, pustej ramie po lustrze lub obrazie (to już jest wyraziście „końcowoeuropejskie”), a jakby tego jeszcze było mało, rozbijane są gipsowe rzeźby (symbole wyższej kultury i sztuki?). Jest też motyw polski: oto po spotkaniu Leara z Gloucesterem i monologu byłego władcy o córkach-dziwkach wypowiadany jest nagle współczesny tekst o demokracji i solidarności oraz doskonale pamiętane w naszym kraju i nagle znów przerażająco aktualne wezwanie z okresu stanu wojennego do mordowania tych, co chcą mordować nas. Co więcej: do beznamiętnie wypowiadanych strzępków dramatu Szekspira dodane są pełne okrucieństwa i beznadziei teksty Rodriga Garcii (nie będę się już nad nimi długo znęcał – jak zwykle rażą namolnym, grafomańskim spiętrzeniem okropieństw).

Czyli mamy na scenie bardzo rzetelnie odrobiony tragiczny, szalony, krwawy kres jakiegoś świata (najprawdopodobniej naszego, europejskiego, w tym także polskiego), po którym pozostanie już tylko posprzątać zwały odpadków, o ile ktokolwiek to wszystko przeżyje w jakim takim zdrowiu. Warunek jest jeden: musimy przed spektaklem zapoznać się z przedpremierowymi wypowiedziami twórców lub/i z tekstami zawartymi w jego programie – bez tego jesteśmy jak pijane dzieci we mgle.

Niestety, diabeł tkwi w szczegółach. Wróćmy do samego początku: otóż gdy rozpoczynałem widzowską percepcję spektaklu, złapałem się (oj, niedobrze!) na mnożeniu pytań: dlaczego głosy wszystkich niemal aktorów docierały na widownię za pośrednictwem mikroportów? W końcu aktorki i aktorzy Nowego mają dobrze wyćwiczoną emisję i artykulację, nie raz, nie dwa tego dowiedli. Dlaczego Lear (Aleksander Machalica) przez całą scenę podziału królestwa stał w ekstremalnej, wykręconej pozycji – jedna noga oparta na ziemi, druga zgięta w kolanie i podciągnięta do góry, ale nie wsparta o stojący obok stół, tułów wygięty w kabłąk i pochylony ku dołowi – skrajna niewygoda tej pozy rzucała się w oczy. Po co ona? Mało Lear ma zgryzot i bólów? Dlaczego w tej samej scenie kluczowa kwestia Goneryli przerywana była ni to łkaniem, ni to śmiechem? Dlaczego elegancka Regana w białej sukni wyśpiewywała coś po angielsku? Dlaczego pod koniec tej sceny na tylnej ścianie-ekranie wyświetlony został wielki napis „Wyjścia nie ma”? Dlaczego Gloucester (Tadeusz Drzewiecki, w programie figuruje skrótowo jako Gloster) nosił już od początku ciemne okulary ślepca, choć miał być oślepiony dopiero pod koniec trzeciego aktu (w tekście Szekspira, tym nieadaptowanym)? Czy to miało być podkreślenie jego profetycznych zdolności? A może sygnał, że my wszyscy – Europejczycy oślepieni i nieoślepieni – i tak jesteśmy ślepcami? Dlaczego w scenie prowadzenia Gloucestera przez jego syna Edgara ku skałom z głośników wydobywał się przemysłowy łoskot? Dlaczego pod koniec przedstawienia Lear-Machalica cały czas trzymał w ręku sporych rozmiarów papierową torbę na prezenty? (Czy to aby nie jakaś krytyka europejskiego rozpasanego konsumpcjonizmu, któremu kres położy wreszcie ta cała katastrofa? Miejmy nadzieję, że jednak coś innego. Ale co?!) Aha – a Lear II (Paweł Hadyński – w międzyczasie się zmultiplikowali) jeździł na inwalidzkim wózku – to jeszcze dało się jakoś logicznie wytłumaczyć, tyle że logika tego wytłumaczenia ma prostotę cepa. Więc może ten wózek ma odsyłać naszą uwagę do jakiegoś ogólniejszego kontekstu? Ale jakiego?!

Dlaczego (już nie pomnę, w którym dokładnie momencie) ktoś układał kości na białej podłodze sceny? Dlaczego na prawej ścianie na górze rzucone zostały w pewnej chwili trzy świetlne prostokąty – czy to były jakieś okna? (Czyli przez moment to wyjście, którego miało nie być, jednak jakby było, tyle że za wysoko, a poza tym prostokąty szybko zniknęły.) Dlaczego podczas perfidnego, pełnego tłumionej nienawiści dialogu sióstr z IV aktu Szekspirowskiej tragedii na „ekranie” tylnej ściany oglądamy puszczane w zawrotnym tempie, błyskawicznie się zmieniające sceny damsko-męskich, bynajmniej nie siostrzanych pocałunków z hollywoodzkich filmów, a w jeszcze innym momencie widzimy tam sceny kaźni zwierząt w rzeźniach oraz obrazy wszelkiego rodzaju katastrof? Bo że jakiejś chwili (bliżej końca niż początku) z głośników dobiegają odgłosy manifestacji, przemówień i wiecowy gwar – uff, to można jakoś racjonalnie ogarnąć i zasadniczo, pobieżnie zrozumieć.

Jak widać, w moim opornym przypadku synergia adaptacji Króla Leara przez Jędrzeja Piaskowskiego z pomocą Michała Pabiana nie objawiła się. Nie chcę jednak pretendować do nieomylności, w związku z czym pytam sam siebie: może stało się tak po prostu za przyczyną międzypokoleniowej przepaści? Może mój odbiór poznańskiego Leara jest już ciut passé? Może zbytnio jestem zapatrzony w mój dawny ideał reżysera teatru dramatyczno-repertuarowego, uosabiany przez Konrada Swinarskiego, który wypożyczał dziesiątki tomów z Biblioteki UJ, by móc w końcu jakoś rozgryźć Wyzwolenie Wyspiańskiego, albo zamawiał u Macieja Słomczyńskiego nowy, oryginalny przekład Hamleta, by we współpracy z tłumaczem lepiej wgryźć się w ukryte mechanizmy relacji między postaciami tego arcydramatu?

Z drugiej strony teatr odważnej adaptacji, teatr autorski, czy teatr plastycznej narracji to też nie jest wynalazek Piaskowskiego i ludzi z jego pokolenia. Wiem, co piszę, bo przerobiłem w latach 70. i 80. to, czego oni nie byli w stanie przerobić: całego Mądzika, prawie całego Szajnę oraz pełne sto procent ówczesnego Kantora i Wiśniewskiego. I rzekę: dobry teatr autorski, a już zwłaszcza teatr „synergicznej” adaptacji to nie jest łatwy chleb.

Ergo: gdyby Jędrzej Piaskowski zrobił po prostu wizjonerski spektakl o końcu Europy, z kalejdoskopem przejmujących obrazów przywołujących nasze klęski i lęki, kojarzących się sprawnie, głęboko i niebanalnie z motywami, toposami, koncepcjami, wielkimi dziełami, gdyby nie zawracał nam głowy dziwnie wyglądającymi, mówiącymi, poruszającymi się postaciami z Szekspira, nie pozostałoby mi nic, jak przyklasnąć tej twórczej, odważnej inicjatywie, która niekoniecznie musiałaby stać się „ambitną porażką”. Bo jakiś potencjał talentu i ciekawej wyobraźni da jednak się wyczuć w tym scenicznym bałaganie na deskach Teatru Nowego. I tego się optymistycznie trzymajmy.

18-05-2016

galeria zdjęć Lear, reż. Jędrzej Piaskowski, Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu <i>Lear</i>, reż. Jędrzej Piaskowski, Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu <i>Lear</i>, reż. Jędrzej Piaskowski, Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu <i>Lear</i>, reż. Jędrzej Piaskowski, Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu
Lear
na motywach tragedii Król Lear Williama Shakespeare’a
przekład: Józef Paszkowski
reżyseria i opracowanie muzyczne: Jędrzej Piaskowski
dramaturgia: Michał Pabian
scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska
opracowanie dźwięku: Kamil Kęska
reżyseria świateł: Paulina Góral
projekcje wideo: Marta Nawrot
obsada:  Aleksander Machalica,  Paweł Hadyński,  Antonina Choroszy,  Mateusz Ławrynowicz,  Dorota Abbe,  Gabriela Frycz,  Tadeusz Drzewiecki,  Andrzej Niemyt,  Szymon Mysłakowski,  Nikodem Kasprowicz,  Waldemar Szczepaniak,  Filip Frątczak,  Ildefons Stachowiak
premiera: 9.04.2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany tomasz kulbicki
    tomasz kulbicki 2016-05-22   00:23:10
    Cytuj

    chciałbym zapytać szanowną redakcję, czy czyta recenzje zamieszczane na tym portalu, i czy ku weryfikacji jeździ na opisywane spektakle. mam wrażenie że nie. rozjazd tego portalu z rzeczywistością i z rzeczywistością teatralną jest coraz poważniejszy.