AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Do widzenia

Fatamorgana, reż. Grzegorz Laszuk, Komuna// Warszawa
"Fatamorgana" fot. Anna Rączkowska  

Katastrofa dzieli czas na przed i po. Nieważne, jak długo trwa, ostatecznie sprowadza się do uderzenia gromu. Huknęło, błysnęło, wywróciło porządek rzeczy. Gdy opadnie kurz, zaczynamy katastrofę analizować i interpretować. Widzimy jaśniej i szerzej, bo bez emocji. Ewentualnie używamy jej po to, by emocje wywołać, ale w bezpiecznych warunkach. Nieczęsto się więc zdarza świadectwo z katastrofy, która właśnie trwa, na dodatek będące nie tylko relacją, ale i komentarzem. Takim świadectwem stała się Fatamorgana w reżyserii Grzegorza Laszuka.
 
Przedstawienie zagrano w przestrzeni Studium Teatralnego przy Lubelskiej na warszawskiej Pradze – piętro nad salami Komuny // Warszawa, które zostały zamknięte przez nadzór budowlany. Jeden z najważniejszych teatrów na mapie Warszawy z dnia na dzień stracił siedzibę, zajmowaną od blisko trzynastu lat. Nie wiadomo, na jak długo. Na razie wyprowadził się do lokalu zastępczego w Śródmieściu. Urząd Miasta ogłosił to 10 stycznia. Ostatnia premiera na Lubelskiej odbyła się jeszcze w grudniu i przebiegała w atmosferze niepewności.

***
Reżyser z mikrofonem w dłoni siada przy ustawionym z boku stole. Na wstępie wyjaśnia, że prowizoryczność spektaklu wynika z katastrofy, która spotkała teatr, w związku z czym artyści przedstawią jedynie fragmenty zarówno jeśli idzie o treść, jak i o formę. Rzeczywiście jest surowo. Podstawowy materiał scenograficzny i kostiumograficzny to folia – rozpięta pomiędzy słupami tworzy zasłonę i ekran, na którym pojawiać się będą projekcje. Wykorzystano też papier, wycinając z niego na przykład długie brody. Ale czy ta ubogość to skutek katastrofy? Przecież tytuł to wymierzona w wyobraźnię prowokacja. Sugeruje, żeby widzieć rzeczy, których nie ma. Aby dowidzieć to, czego nie dostrzegamy, a co jest wewnątrz. „Ludzki mózg […] nie układa […] świata z odpowiedzi, lecz z własnych pytań. Nie konstruuje więc świata: konstruuje siebie wobec świata. Widzi własne bestiarium: we śnie czy w doświadczeniach deprywacji zmysłowej. Wobec próżni każdy daje własny występ” – pisze Tomasz Kubikowski w Zjadaniu psów. Przyjmijmy więc, że fatamorgana, którą widzi i transmituje Komuna, jest projekcją tego, co w samym teatrze. 
Z ironicznych komentarzy Laszuka wyłania się spektakl jak z teatru monumentalnego. Efektowna scenografia na obrotowej scenie, do tego chór i orkiestra, którym reżyser udziela precyzyjnych wskazówek. Tymczasem w rzeczywistości: gitara elektryczna zastępuje harfę, szeleszcząca w dłoniach folia wystarcza za pełne morze, wiatr przywołują aktorzy – sycząc i dmuchając. Akcja rozgrywa się w trzech czasach i miejscach – dookreślonych zapisanymi na folii współrzędnymi geograficznymi i dopowiedzianych pojedynczymi kadrami-animacjami. To tylko znaki, resztę musimy dowidzieć sami. Resztę, czyli: statek odkrywców na Oceanie Arktycznym, kibuc w oazie na pustyni i Sycylię, gdzie króluje znana z legend arturiańskich czarodziejka – Morgana Le Fay. Jej zdolność do wywoływania miraży zapisała się w słowie tytułowym, co czyni ją postacią centralną – przynajmniej na pozór, bowiem w spektaklu sytuuje się gdzieś z boku, jakby była specyficzną szekspirowską referencją, przypominającą o historycznej substancji teatru.

Po trzech światach wędrujemy razem z trójką aktorów: Anną Andrzejewską, Emilią Korsak i Łukaszem Wójcickim. Powtarzając po sobie słowa i gesty, wcielają się naprzemiennie w rozmaite postaci: od kapitana statku, poprzez uczestnika obozu artystycznego, aż po rzeczoną czarodziejkę. Trzy historie przeplatają się. Rozpoczynane raz po raz od tych samych słowno-choreograficznych inwokacji, refrenów, repetycji, zaklęć. Formuła jest więc prosta i powtarzalna, ale bywa, że słowa się gubią i artyści wzajemnie suflują zapomniany tekst. Paradoksalnie działa to na korzyść, podkreślając wrażenie prowizoryczności. Rygor formy zagęszcza całość, a jej przerysowanie skutecznie redukuje monotonię i nie pozwala na nudę – przynajmniej przez większą część przedstawienia. I choć szybko orientujemy się, że pasma opowieści plotą regularny wzór, to na widzu spoczywa zadanie dowidzenia w nim ostatecznego kształtu.

W miraż uwierzyć można, ale nie trzeba – to kwestia decyzji. Skoro sami powodujemy fatamorgany, to Morgana Le Fay nie jest wszechmocną protagonistką, a jedynie trwającym przez wieki przykładem. Potraktowanym ironicznie, tak jak i pozostali bohaterowie, którzy w pierwszej kolejności bawią nas a to groteskowością (kapitan), a to pretensjonalnością (uczestnik warsztatów). Uśmiech więdnie, gdy spróbujemy się z nimi zidentyfikować i potraktujemy ich poważnie. Ambitny dowódca okrętu, dostrzegłszy majaczący we mgle brzeg, prowadzi okręt w lód. Gdy nie może już płynąć, zaprzęga sanie i sunie po krze, dopóki nie zamarznie. Z kolei kibuc to hipsterska ziemia obiecana. Spójrzmy w menu: gotowane bataty, tahini i liście w oliwie – to dla ciała, dla ducha zaś przewidziano wykłady zakochanego we własnym głosie artysty teatru prosto z Wiednia. Czy tak samo należy rozumieć wędrówki po pustynnych ścieżkach, które odbywają warsztatowicze i polarną ekspedycję marynarzy? Kontrast tych przestrzeni dotyczy warunków – zarówno tych atmosferycznych, jak i bytowych. Przeciwności podkreślają jednak podobieństwo, czyli dostępność poszerzonego widzenia: fatamorgany. Wskazując przy okazji, że można jej doświadczyć zarówno w warunkach śmiertelnego zagrożenia, jak i nudnego bezpieczeństwa. 

***
Fantastyczno-awanturnicze historie stają się opowieścią ogólnie o teatrze i szczególnie o Komunie. Czy jej prowadzenie jest misją równie straceńczą, jak rejs po Oceanie Arktycznym nieprzygotowanym do tego statkiem? I w czym tak naprawdę tkwi niebezpieczeństwo? W kibucu na wiodącej przez gaj oliwny ścieżce pojawia się (widoczna na ekranie) głowa Laszuka. Mówi o ryzyku i niebezpieczeństwie, jakie rodzi używanie wyobraźni. W finale spektaklu stwierdza: „strasznie jest marzyć”. Oto ewangeliczna przestroga teatralnego Zordona, słuchanego przez trójkę Power Rangerów. Groteskowa i ironiczna jak trzeba. Ale i pełna goryczy, bo choćbyśmy wszyscy wspólnym wysiłkiem artystyczno-odbiorczym teatr Laszuka ujrzeli ogromnym, to niewiele to znaczy w konfrontacji z pęknięciami stropu.
 
Czy Fatamorgana pozbawiona katastrofy byłaby równie mocnym przedstawieniem? Czy jej prowizoryczność to smutna konieczność, czy błogosławione ograniczenie? Na te i tym podobne pytania odpowiedzi znaleźć nie sposób bez materiału porównawczego. Zdaje się jednak, że artyści pozornie tylko brali szeroki zamach i celowali w potężną przygodę. Spójrzmy raz jeszcze na marynarzy zapatrzonych w północ, pamiętając, że polarnik w swej istocie robi to samo, co wałęsający się po oazie aspirant sztuki. Twórcy ograniczyli ambicje kapitana okrętu do odkrycia nienazwanego jeszcze lądu. Ale czy można mówić o powściąganiu pragnienia w przypadku projektu wpisania własnego nazwiska na wszystkie mapy świata? Owszem, trzeba bowiem pamiętać o tym, co w tej wyprawie niewidoczne, a zatem o tym, co do widzenia. O Osobliwości, czarnej dziurze – bo tym był dla pionierów arktycznych wypraw biegun północny. Przynajmniej tak pisze w Zjadaniu psów Kubikowski, dostrzegając w wyprawach polarników performans par excellence. Teatr jest w tym układzie „performansem do kwadratu”, czyżby zatem Fatamorgana była performansem do sześcianu? Laszuk za pomocą teatru opisuje to, co dla Kubikowskiego stanowi istotę zjawiska opatrywanego tym najbardziej nowoczesnym ze średniowiecznych słów.

Laszuk nie prezentuje mirażu bieguna. Może nie chciał przesadzać i choć przyrównał prowadzenie alternatywnego teatru do pionierskiej eksploracji najbardziej niebezpiecznych zakątków planety, to jednak powstrzymał się od dążenia do odkrycia Absolutu. Co zresztą pasuje do jego artystycznej działalności i profilu Komuny, teatru nieustannie szukającego nowych dróg i nowych lądów, który nie potrzebuje do tego procesu Absolutnych motywacji.

03-02-2020

galeria zdjęć Fatamorgana, reż. Grzegorz Laszuk, Komuna// Warszawa <i>Fatamorgana</i>, reż. Grzegorz Laszuk, Komuna// Warszawa <i>Fatamorgana</i>, reż. Grzegorz Laszuk, Komuna// Warszawa <i>Fatamorgana</i>, reż. Grzegorz Laszuk, Komuna// Warszawa ZOBACZ WIĘCEJ
 

Komuna// Warszawa
Fatamorgana
reżyseria: Grzegorz Laszuk
reżyseria światła: Karolina Gębska
muzyka: Bartek Rączkowski
wideo: Adrian Cognac
scenografia: Piotr Szczygielski
kostiumy: Ewelina Ciuchta
obsada: Anna Andrzejewska, Emilia Korsak, Łukasz Wójcicki
premiera: 29.12.2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: