AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Dowcipy na wiarę

Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, dziennikarz. Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST. Autor książek: Teatry Warszawy 1939, Teatr Qui Pro Quo. Kochana stara buda, Teatry Warszawy 1944-45. Współpracował z czasopismami „Po prostu” i „Życiem”. Recenzent teatralny „Dziennika” i „Odry”. Współpracuje z Polskim Radiem, prowadząc audycje poświęcone współczesnemu życiu teatralnemu. Artysta fotografik.
A A A
Fot. Magda Hueckel  

Zaglądam w zakurzone kąty twardego dysku domowego komputera… i własnej pamięci. Posprzątane Sarah Ruhl w Teatrze Wybrzeże, ostatnie miesiące kameralnej sceny w Sopocie. Polska prapremiera, reżyserował Giovanny Castellanos. Dziwne wrażenie, które pozostało po latach. Co to było?…

Jakaś brazylijska łzawa telenowela dość sztucznie implantowana na polską teatralną  glebę, a podlała tę wątpliwej jakości nowalijkę mocno kiczowata reżyseria. Można było właściwie spodziewać się, że nowalijka się nie przyjmie, bo o sztuce Ruhl zacichło na kilka sezonów. I niespodzianka. Rok temu trudu wystawienia Posprzątane (może Posprzątanego?…) podjął się w Łodzi Mariusz Grzegorzek. Wypada wierzyć naocznym świadkom, że było to przedstawienie  wysoko ponad przeciętność, tym większy podziw dla reżysera – zrobić coś z rzeczy jakości… oględnie mówiąc dyskusyjnej. Nie koniec niespodzianek. W rok po Grzegorzku na scenie warszawskiego Teatru Współczesnego sztuka Ruhl pojawiła się w reżyserii Bożeny Suchockiej.

Co przemawia za korzyściami wystawiania tego tekstu? Pewny sukces kasowy. Nie wszyscy przecież marzą o Hamlecie, części publiczności w zupełności wystarczy na scenie telenowela w dobrej obsadzie. Bo Posprzątane z całą pewnością dojdzie przynajmniej do setki spektakli. Nie nowina to przecież, Współczesny może grać tę samą rzecz nawet 200 razy – przy kompletach. Sobotnia premiera zgromadziła sporą nadwyżkę widzów, szczęśliwcy, którym udało się zdobyć wejściówkę, stali w przejściach. Nie ma więc obawy o frekwencję.

Druga korzyść to – mówiąc językiem dzisiejszych korporacji – właściwa gospodarka zasobami ludzkimi. Jak świat światem, teatr zawsze boryka się z problemem nadwyżki utalentowanych pań należących do różnych aktorskich pokoleń, dla których nie ma wystarczającej liczby ról. Ongiś załatwiano to raz na jakiś czas wystawieniem Domu kobiet Nałkowskiej albo premierą Domu Bernardy Alba (swoją drogą – zobaczymy to jeszcze kiedyś na jakiejś scenie?). Teatr miał zapewniony sukces, aktorki zadowolone, bo znajdowały zatrudnienie i role godne swych talentów. Jak się wydaje – Teatr Współczesny poszedł tą właśnie drogą. Na scenie przewaga dam. Czołowe siły tej sceny: Marta Lipińska, dwie Agnieszki: Pilaszewska i Suchora, Monika Kwiatkowska i tylko jeden pan: Leon Charewicz. I gdyby nie ten kwintet, można by rzec: posprzątane i czekać na następną premierę.

Posprzątane z całą pewnością dojdzie przynajmniej do setki spektakli.Przedstawienie Suchockiej ujawnia bowiem wszystkie mielizny tego tekstu: jego czułostkowość, sztuczność zabiegów autorki, obietnice bez pokrycia. Agnieszka Suchora jako Brazylijka Matilde sprzątająca w domu zabieganej  doktor Lane opowiada dowcipy, gra przecież postać wymyślającą co i rusz nowe pyszne witze. To, że sprzątaczka z niej żadna – wiemy. Za elegancka, za dobrze tańczy na scenie – szkoda jej do odkurzacza. Czy jest wytrawną komiczką – tego się nie dowiemy. Dużo się o tym na scenie mówi, lecz gdy przychodzi do konfrontacji słów z rzeczywistością, Agnieszka Suchora opowiada żarty z akcentem, który zapewne onieśmieliłby samą Astrud Gilberto. Czyli po portugalsku. Jako ludzie z natury ufni – wierzymy na słowo. Choć oczywiście żal nam pysznego kawału opowiadanego przez Matilde dogorywającej na raka Anie jako formy eutanazji na wesoło. Radzi byśmy znać treść tego dowcipu. Ilu z nas ma zaprzysięgłych wrogów, których pragnęłoby się sprzątnąć z tego świata bez zostawiania śladów dokonanej zbrodni. Niestety i ten ostatni kawał mówiony jest nie dość że po portugalsku, to jeszcze na ucho. To słuszne posunięcie. Gdybyśmy go poznali, po każdym spektaklu we Współczesnym referaty zgonów miałyby pełne ręce roboty.

Jeśli więc wybrać się do Współczesnego – to nie dla sztuki, której dramaturgicznie daleko do piece bien faite – ale dla zobaczenia, jak z tym wątłym dramaturgicznie materiałem radzą sobie aktorzy. Dla Agnieszki Pilaszewskiej, która w roli Doktor Lane umyślnie zdjęła z tej postaci całą kobiecość, przydając jej kanciastych męskich gestów, szorstkości głosu, kapralskiego niemal kroku. Ta zamierzona surowość ma jednak zamaskować prawdę o tej kobiecie: jej życiowe niespełnienie, głód uczuć, który eksploduje nagle w jednym monologu, tym o wzroku kochanego przez nią mężczyzny, który nigdy nie spojrzał na nią tak, jak patrzy się na ukochaną osobę. Zawsze podziw, nigdy miłość. Żal, pretensja, rozpacz na jedną chwilę spuszczona z emocjonalnej smyczy. Warto obejrzeć ten spektakl także dla Marty Lipińskiej. Jej Virginia, siostra Lane, jest niejako jej negatywem: wszystkie emocje jak na dłoni, precyzyjnie wystudiowany przez aktorkę naddatek drobnych gestów, jakaś groteskowa minoderyjność tej postaci skontrastowana z nagłym wybuchem agresji, gdy poukładana życiowo Virginia o maniakalnym zamiłowaniu do porządku nagle ten porządek burzy. Ta gwałtowność wygarniania poukładanych rzeczy z szaf i szuflad ukrytych w scenicznych podestach staje się swoistym wyzwoleniem. Akt agresji wobec martwych przedmiotów jest próbą wyzwolenia się Virginii od samej siebie, od swojego nieudanego, pustego życia wypełnionego sprzątaniem, od myśli o zaprzepaszczonej dawno naukowej karierze. I jeszcze Leon Charewicz – pyszny aktorsko jako otumaniony miłością człowiek niedostrzegający własnej śmieszności i żałosności, z przylepionym do twarzy uśmiechem tłumaczący porzuconej żonie, że owo porzucenie nie jest niczym nagannym moralnie. Charewicz kompromituje moralnie postać Charlesa – nie graniem cynika, ale głupca nieświadomego krzywdy czynionej najbliższej osobie. Uśmiechnięte szeroko wcielenie moral insanity.

Enigmatyczny jest także w świetle tego wszystkiego tytuł, nawet nie sztuki, ale i całego wieczoru. Posprzątane – lecz po czym? Po życiu, po uczuciu? Może domu? Ale to, co widzimy na scenie, nie zdradza specjalnej potrzeby poczynienia porządku. Jan Kozikowski ustawił we Współczesnym scenografię doskonale nijaką. Ot, któryś już z kolei w naszych teatrach zestaw dekoracji mogący być wszystkim. Kanapa z białego skaju, podesty-szuflady, z tyłu szyba, na której, nie wiedzieć czemu, widnieje jakiś bliżej nieokreślony rysunek i tajemnicza strzałka skierowana w dół – jakby wskazówka  dla scenicznych maszynistów, jak zmontować tę „durnostojkę”. Jeszcze jeden przykład zaadaptowania niemieckiej mody na skrajny funkcjonalizm scenograficzny, tym razem jednak w wersji… powiedzmy, wyjątkowo niezalecającej się wykwintem. Można w tym zagrać wszystko, tylko że ten „bida-dekor” nie mówi nic ani o bohaterach, ani o środowisku, w którym żyją.

Widywaliśmy we Współczesnym przedstawienia wybitniejsze. To, broniące się przede wszystkim aktorską klasą, pokazuje, że mamy tu właściwie jeden z niewielu już prawdziwych teatralnych zespołów w naszym kraju. Poznaje się to także i przez fakt, że Posprzątane (przecież tzw. repertuar, czyli teatralny mainstream) w żadnym momencie nie schodzi jednak poniżej wysoko ustawionej poprzeczki zawodowej normalności. Ale… wychodząc z widowni, patrzy się z rozrzewnieniem na plakaty Martwych dusz, Naszego miasta, Tanga czy Wniebowstąpienia. To było tak niedawno temu… Aż się prosi, by kiedyś posprzątać po Posprzątanym i przypomnieć sobie te nie tak przecież stare, a jakże dobre czasy.

22-11-2013

galeria zdjęć Posprzątane, reż. B. Suchocka, fot. Magda Hueckel Posprzątane, reż. B. Suchocka, fot. Magda Hueckel Posprzątane, reż. B. Suchocka, fot. Magda Hueckel Posprzątane, reż. B. Suchocka, fot. Magda Hueckel ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Współczesny w Warszawie
Sarah Ruhl
Posprzątane
przekład: Małgorzata Semil
reżyseria: Bożena Suchocka
scenografia: Jan Kozikowski
kostiumy: Anna Englert
opracowanie muzyczne: Maciej Makowski
obsada: Monika Kwiatkowska, Marta Lipińska, Agnieszka Pilaszewska, Agnieszka Suchora, Leon Charewicz
premiera: 9.11.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany Viola
    Viola 2022-05-11   15:25:20
    Cytuj

    jak zwykle bardzo przemyślana recenzja

  • Użytkownik niezalogowany Malina
    Malina 2021-03-19   02:03:35
    Cytuj

    Anna Paliga napisała na facebooku: Szanowni Państwo, na wczorajszej Małej Radzie Programowej Łódzkiej Szkoły Filmowej przedstawiłam swoje stanowisko wobec nadużyć skierowanych wobec studentów, a panujących od lat w strukturach tejże szkoły. List: Przykro mi, że muszę poruszać ten temat – najchętniej opowiadałabym o wymarzonych warsztatach castingowych, które chciałabym prowadzić albo o wątpliwej jakości zajęciach aktorstwa filmowego, o które należałoby zadbać. Tymczasem mam potrzebę opowiadania o strachu. W moim odczuciu to, czego uczelnia nie daje nam najbardziej, to zwykłe poczucie bezpieczeństwa i zasady etyki. Absolwenci nie wiedzą, jakie są ich prawa jako aktorów, jak można bronić się przed mobbingiem, wykorzystaniem seksualnym na planie, a przemocowe przekraczanie swoich granic psychicznych i fizycznych uważają za niezbywalną część zawodu. Na wydziale aktorskim panuje absurdalne i niszczące przekonanie, że młodych należy „łamać” i „przyzwyczajać do zaciskania zębów”, a także że doświadczanie przemocy pomoże im w zostaniu lepszymi aktorami. Studenci, wychodząc do świata profesjonalnych planów filmowych, nie są przygotowani na stawianie oporu manipulacjom i zastraszaniu. To prowadzi do kontuzji, frustracji, zaburzeń odżywiania, załamań nerwowych... Garść faktów - garść sytuacji, do których doszło podczas mojej nauki na wydziale aktorskim. Większość z tych zdarzeń z pewnością dotarła do władz wydziału, bądź uczelni i z premedytacją zostały zamiecione pod dywan. - Elementarne zadania aktorskie I rok, dr hab. Mariusz Jakus widząc studenta stojącego poza pozycją, wpadł w furię i rzucił w grającą grupę krzesłem, które wybiło dziurę w suficie, po czym z pięściami ruszył na rzeczonego studenta. Przed uderzeniem powstrzymał się w ostatnim momencie, widząc grupę chowającą się w kątach sali. Później Jakus wielokrotnie deprecjonował jego pracę wmawiając mu, że do niczego się nie nadaje i nigdy nie zostanie aktorem. - Rola współczesna III rok, próby odbywające się w szkole do 5 rano. Dr Grzegorz Wiśniewski uderzył studentkę w twarz tak mocno, że z nosa trysnęła jej krew. Do przerażonego partnera scenicznego dziewczyny powiedział „tak to powinieneś grać, ucz się”. Kiedy Jagoda Szelc opowiedziała o tym zdarzeniu w wywiadzie po premierze „Monumentu”, sprawa została skrzętnie przemilczana zarówno przez władze uczelni, jak i władze wydziału. - Proza rok III, prof. Bronisław Wrocławski wyciągnął studentkę na środek sceny, po czym pogryzł ją od dłoni do szyi na oczach całej grupy, po to żeby pokazać drugiemu studentowi, jak gra się pożądanie. - Sceny współczesne II rok, dr Grażyna Kania zmusiła studentkę do rozebrania się w trakcie egzaminu. Przed samym pokazem, kiedy moja koleżanka wciąż stawiała opór padło sformułowanie „Albo zdejmiesz stanik, albo wyrzucę cię z uczelni”. Pani ta nie przestała pracować na wydziale. Została zaproszona do pracy z innym rokiem na warsztatach prowadzonych w trakcie ich wolnych weekendów. Warsztaty były obowiązkowe. - Ćwiczenia aktorskie I rok, dyrektor Teatru Jaracza Waldemar Zawodziński przeprowadził zajęcia z pierwszym rokiem, na których nakazał studentom stanąć w parach w samych cielistych majtkach naprzeciwko siebie i mówić o tym, co nie podoba się im w ciele swojego partnera. Miało to ich nauczyć, że aktor musi konfrontować się ze swoimi kompleksami. Studenci nie zostali zapytani o zgodę na takie ćwiczenie podług zasady „jeśli chcesz zostać aktorem, to musisz cierpieć”. Była to dla nich na tyle duża trauma, że fuksowany przez nich rok (mój rok) musiał nosić przy tabliczkach z imieniem i nazwiskiem cieliste majtki na znak protestu. - Dyplom, rok IV, prof. dr hab. Mariusz Grzegorzek, rektor naszej szkoły w trakcie prac nad dyplomem wielokrotnie, niemalże codziennie przez okres trwania prób wpadał w furię i nazywał mnie „pierdoloną szmatą, kurwą”. Poniżał zarówno mnie, jak i moich kolegów w obecności całej grupy i pracowników technicznych. Najmniejszy błąd wprowadzał go w stan niepowstrzymanej agresji słownej potęgowanej przedpremierowym stresem. O wszystkim szczegółowo dowiedział się ode mnie prorektor Michał Staszczak. Usłyszałam, że „nie umiem zaciskać zębów, a powinnam” i że „jestem zbyt miękka na ten zawód”. Skończyło się to dla mnie załamaniem nerwowym, tabletkami przeciwlękowymi i długotrwałą terapią. Te sytuacje to tylko kropla w morzu nadużyć, mających miejsce na naszym wydziale. To tylko kropla, do której umiem się przyznać, nie obarczając obowiązkiem opowiadania swoich często zastraszonych kolegów. Ale jest to temat rzeka – wystarczy kuluarowo zacząć ten temat w gronie studentów, a historie płyną lawinowo. Nieograniczona władza, którą profesorowie mają nad nami – wybrańcami, którzy długo przygotowywali się, by dostać się do Szkoły Marzeń i którzy w każdym momencie mogą zostać z niej wydaleni za sprawą kaprysu wykładowcy – ta władza powoduje, że przemoc nie jest zgłaszana, a sprawcy nie zostają ukarani. Od pierwszych dni na uczelni wyższe lata opowiadają o takich zachowaniach jak o normie, z którą należy się pogodzić, bo „tak było, tak będzie. I tak kiedyś było jeszcze gorzej”. To sprawia, że przemocowi wykładowcy są bezkarni. Pośród studentów innych szkół, nasz łódzki wydział jest uważany za ewenement – nie dość, że przemocowcy znani wszystkim od lat wciąż u nas uczą, to jeszcze przyjmuje się do grona pedagogów wykładowców z innych szkół mających złą prasę, którzy oficjalnie lub nieoficjalnie zostali wydaleni ze swoich Alma Mater za przemoc wobec studentów właśnie. Dopóki nasza uczelnia nie zacznie budować w aktorach szacunku do samych siebie i swojej pracy, nasi absolwenci wychodząc ze szkoły, będą walczyć nie z kapryśnym polskim rynkiem filmowym, a z sobą. Uważam, że przeprowadzenie poważnej rozmowy na temat przemocy i kadr ze studentami i absolwentami naszego wydziału jest niezbędne dla dalszego funkcjonowania tej uczelni. Anna Paliga

  • Użytkownik niezalogowany
    2014-01-28   04:23:44
    Cytuj