AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Dużo dobrego, trochę złego, dużo niczego

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Fot. Anna Szydłowska  

Napisana w 1978 roku przez brytyjską dramatopisarkę Pam Gems sztuka Piaf przedstawia nader wyrazisty konterfekt wielkiej francuskiej pieśniarki. Sportretowana przez Gems Édith Piaf przez całe swe burzliwe życie poszukuje miłości, uznania i uczuciowej stabilizacji, a jednocześnie uprawia brutalną autodestrukcję, wymuszoną najpierw przez nędzne życie blisko „samego dna”, a potem przez napędzane traumą i kompleksami egzystencjalne nienasycenie.

Kto chce ten dramat wystawić z sukcesem na scenie, powinien przede wszystkim znaleźć wykonawczynię tytułowej roli, która jest w stanie sprostać bardzo trudnemu zadaniu. Musi ona bowiem w ciągu jednego wieczoru zaśpiewać kilkanaście trudnych piosenek, a także sugestywnie pokazać w kilkudziesięciu scenach owo nienasycenie Piaf, objawiające się w jej powikłanych relacjach z bez wyjątku wszystkimi bliskimi jej osobami. Akcja sztuki obejmuje 28 lat, zatem sceniczna Piaf musi nie tylko królować i błyszczeć, lecz także starzeć się, więdnąć, pochylać, rzednąć, a jednocześnie wciąż porażać widzów sugestywną siłą scenicznej obecności w trakcie śpiewania kolejnych piosenek. Bo Piaf śpiewała niemal do samego końca swych dni, zabijając samą siebie na oczach bezsilnych bliskich sobie ludzi, nie mogąc znieść myśli o porzuceniu estrady, o szlafroku, kapciach i spokojnym dożyciu swych dni. A Gems bardzo skrzętnie to w swym dramacie uwidoczniła.

Jan Szurmiej, reżyser spektaklu Piaf w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze, nie musiał daleko szukać – idealna wykonawczyni tytułowej roli znajdowała się pod ręką. Anna Haba od kilku już lat występuje na deskach zielonogórskiej sceny, a o jej wokalnym kunszcie i scenicznym magnetyzmie Szurmiej przekonał się w 2007 roku, angażując ją, jeszcze jako studentkę wrocławskiej PWST, do roli Ani Shirley w swej musicalowej inscenizacji powieści Lucy Maud Montgomery w rzeszowskim Teatrze im. Siemaszkowej. Potem, gdy Haba była już aktorką teatru w Zielonej Górze, rekomendował ją w 2010 roku do tej samej roli w kieleckim Teatrze im. Żeromskiego, gdy aktorka grająca tam Anię w premierowej obsadzie przeniosła się do innego miasta.

Anna Haba w roli Piaf nie zawiodła i dała niezwykły jak na polskie teatralne warunki popis umiejętności wokalnych oraz interpretacyjnych. Dowiodła, że posiada umiejętność bardzo intensywnego skupienia się na precyzyjnym wycieniowaniu swych sceniczno-estradowych piosenkarskich minietiud no i – last but not least – świetną fizyczną kondycję. Niezwykła postać z dramatu Pam Gems wymaga niezwykłej aktorki. I okazało się, że taką aktorkę można znaleźć w zespole Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze.

Haba nie naśladuje niewolniczo wielkiej paryżanki, delikatnie tylko zaznacza charakterystyczne dla niej sceniczne gesty, na czele ze słynnym „falowaniem” rąk, gdy śpiewa (także na bis) La foule. Jest w niej jednak podobny rodzaj nadludzkiego niemal skupienia, gdy po raz enty musi stanąć twarzą w twarz nie tylko z kolejną la foule („tłumem”) na widowni zielonogórskiego teatru, lecz także z wielkością, legendą, zakręceniem i zawikłaniem genialnej La Môme („Dziecinki”). A widownia coraz chętniej, z minuty na minutę ulega precyzji, czarowi i sile jej scenicznego kunsztu. Bo jak tu nie ulec... Końcowy efekt owego czaru to kilkuminutowa stojąca owacja. Zasłużona. Bo nawet rzucenie w ostatnich momentach spektaklu na ekran z tyłu sceny występu samej Piaf nie przekreśla naszego wzruszenia, gdy słuchaliśmy Anny Haby.

Haba nie naśladuje niewolniczo wielkiej paryżanki, delikatnie tylko zaznacza charakterystyczne dla niej sceniczne gesty.Jej Édith Piaf, gdy nie śpiewa, bardzo energicznie, zdecydowanie, władczo narzuca otoczeniu swą wolę, skontrastowana bardzo wyraźnie przez reżysera z pozostałymi postaciami, które delikatnie jej „akompaniują”... I tu właśnie mam kłopot z ostatecznym rozpoznaniem, na ile ów delikatny „akompaniament” jest świadomie zamierzony przez reżysera, aktorkę tudzież aktorów, a na ile wynika z dziwnego, trudnego do wytłumaczenia braku scenicznej wyrazistości partnerów i partnerek Anny Haby. Wykreowane przez nich postacie są bowiem, owszem, dość wyraźnie zarysowane, a pomaga im w tym zbożnym dziele dobra charakteryzacja i kostiumy. Wyraźnie brakuje im jednak pogłębienia, nadania ich gestom (wykonywanym bez większej energii – „ot tak, w ogóle”) indywidualnego szlifu, który by je ostatecznie dookreślił, ukonkretnił, uczynił ludźmi z krwi i kości. A przecież Haba-Piaf potrzebuje takich właśnie partnerek i partnerów – bez ich wyrazistości i energii jej postać też blednie, maleje i traci swą elektryzującą widzów moc. Na szczęście od czasu do czasu wszyscy pozostali odchodzą w głąb sceny lub w mroki kulis, a w pustej czarnej przestrzeni zostaje tylko Pieśniarka. I spektakl odzyskuje siłę, urodę, blask.

Ryzykownym pomysłem reżysera było, moim zdaniem, danie możliwości zaśpiewania czterech piosenek dwóm innym aktorom i jednej aktorce zielonogórskiego teatru. Joanna Wąż (Marlena Dietrich), Łukasz Kucharzewski (Yves Montand) oraz Piotr Lizak (Charles Aznavour) śpiewają dobrze, z odpowiednią dozą profesjonalizmu i można by ich spokojnie umieścić w programie dowolnego koncertu piosenki aktorskiej. Jednak „huragan zwany Haba” w mig zmiata ich ze sceny – dysproporcja predyspozycji, umiejętności, intensywności scenicznego istnienia staje się wręcz przygniatająca.

Spektakl jest zdecydowanie za długi. Pod koniec nużył mnie już bardzo swym cierpliwym, niespiesznym, dość monotonnym zmierzaniem ku końcowej agonii głównej bohaterki. Oczywiście, tak, tak, wiem: Anna Haba potrzebowała kilku chwil oddechu przed kolejnymi eksplozjami swego talentu i wokalnego wyszkolenia – niehumanitarne było już choćby trzymanie jej przez prawie cały spektakl na scenie (tu „winę” należy przypisać raczej pani dramaturg niż reżyserowi). I doprawdy, nie było dla mnie jakimś dojmująco bolesnym doświadczeniem cierpliwe przedzieranie się pod koniec spektaklu przez bezlitośnie rozrzedzoną „watę” scenicznej akcji. Albowiem mogłem w nagrodę jeszcze kilka razy obcować ze zjawiskowym, dopracowanym w każdym detalu scenicznym wcieleniem skupionej do nadludzkich granic Anny Haby-Édith Piaf. Rzec by można: „Trudno, coś za coś”. Tylko po co to drugie „coś”?

Irytowały mnie też pojawiające się na początku i na końcu spektaklu zakapturzone postacie w przydługich szatach, przypominających coś pomiędzy ubiorem Pierrota a niektórych figur z Caprichos Goyi. Były tak oczywiste i stereotypowe, tak bezdyskusyjnie oznaczały nadejście śmierci, że aż mi się chciało na początku westchnąć: „Co? To już?”, a pod koniec: „Nareszcie!”.

Moje podsumowanie całości zielonogórskiego spektaklu może się wydać zbyt radykalne, ale co tam – zaryzykuję: zamiast trzygodzinnego niemal widowiska z trzynaściorgiem aktorek i aktorów grających trzydzieści scenicznych postaci, widowiska ocierającego się wielokrotnie o melodramat w swej dramaturgicznej i teatralnej „prościźnie”, wolałbym obejrzeć i wysłuchać recitalu Anny Haby wykonującej piosenki Piaf – choćby nawet krótkiego, powiedzmy półgodzinnego. Byłoby dużo smutniej, radośniej, wyraziściej, teatralniej, a poza tym o ileż bardziej ludzko, arcyludzko!

20-1-2014

Lubuski Teatr w Zielonej Górze
Pam Gems
Piaf
przekład: Jerzy Zagórski
tłumaczenie piosenek: Andrzej Ozga
reżyseria, inscenizacja, choreografia: Jan Szurmiej
scenografia: Wojciech Jankowiak
kostiumy: Marta Hubka
kierownictwo muzyczne, aranżacje: Andrzej Zarzycki
przygotowanie wokalne: Krzysztof Mroziński
obsada: Anna Haba, Anna Chabowska, Joanna Wąż, Kinga Kaszewska-Brawer, Joanna Koc, Ernest Nita, Aleksander Podolak, Wojciech Brawer, Janusz Młyński, Łukasz Kucharzewski, Marek Sitarski, Jerzy Kaczmarowski, Piotr Lizak
premiera: 21.12.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: