AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Festiwaloza or not?

Między świętem a przesytem. Festiwale teatralne i ich miejsce we współczesnym życiu kulturalnym Polski, red. Dariusz Kosiński, Biblioteka Kontrapunktu, Szczecin 2016
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
 

Lato to nie tylko teatralny „sezon ogórkowy”, wakacje, upały, plaże i góry. To też czas na odrabianie zaległości. W tym też tych lekturowych. Śpieszę więc skorzystać z wolnych chwil, z podróży pociągami i ławeczek schowanych w cieniu drzew, żeby przeczytać to, co miało być przeczytane już dawno. W tym akurat wypadku mam na myśli niedużą, lecz starannie wydaną w serii Biblioteka Kontrapuntku książkę o długim tytule: Między świętem a przesytem. Festiwale teatralne i ich miejsce we współczesnym życiu kulturalnym Polski.

Wydana została ze dwa lata temu, lecz dyskusja, którą wszczęła, wcale nie straciła na aktualności. Właściwie teraz, w 2018 roku, z wielu względów nabrała ona jeszcze większego znaczenia. Ale zacznijmy od początku, czyli od krótkiej genezy powstania tego tomu. W 2015 roku Festiwal Kontrapunkt obchodził swoje pięćdziesięciolecie. Jak twierdzą organizatorzy, i trudno się z nimi w tym nie zgodzić, ta okrągła data stała się wspaniałą okazją do pewnych podsumowań, diagnoz i ogólniejszych refleksji. W tym też takich, które moglibyśmy uznać za refleksje (auto)sceptyczne. Mając za sobą pół wieku burzliwej festiwalowej biografii, jubilat postanowił nie zanurzać się w morzu komplementów i słów uznania godnych tej uroczystości, lecz postawić przed sobą i innymi szereg nie zawsze przyjemnych pytań. Wśród nich o sensowność, znaczenie i perspektywy takiego zjawiska, którym jest festiwal teatralny jako taki.

Pomysł ten podjął Dariusz Kosiński, opracował jego precyzyjniejszą koncepcję i zaopiekował się spotkaniami, które przybrały dwie formy: konferencji „teoretyków” w Teatrze Małym oraz panelu „praktyków”, czytaj reżyserów teatralnych i dyrektorów festiwali, w Bramie Jazz Cafe. Książka tym samym stanowi pokłosie składających się na te wydarzenia wystąpień i dyskusji. Nadesłane teksty Kosiński pogrupował w cztery rozdziały: Między świętem a przesytem, Między centralizacją a lokalnością, Miasto przegląda się w swoich festiwalach oraz Dramaturgie i narracje festiwali. Ogółem szesnaście prac, każda na swój sposób naświetlająca problem festwialozy oraz jej widoczne i potencjalne skutki, niekiedy też negujące zasadność stosowania podobnych określeń. Spróbuję więc przejść przez większość tych tekstów, zbierając kolejne argumenty i kontrargumenty, przyglądając się przywoływanym przykładom i niekiedy uzupełniając tę wędrówkę własnymi przemyśleniami na zadany temat, który nie może pozostawić obojętnym kogoś, kto zawodowo uczestniczy w znacznej ilości omawianych imprez.

Zacznijmy od tego, że festiwale przestały być czymś niecodziennym, i to w sensie dosłownym, jeżeli mówimy o takich wielkich miastach jak Warszawa, Kraków, Poznań czy Wrocław. Spróbujcie wskazać palcem na jakąkolwiek datę w kalendarzu i nie trafić przy tym na jakiś odbywający się w tym czasie festiwal. „Obserwowane od jakiegoś czasu przez nas wszystkich zjawisko festiwalizacji – które wyszedłszy z obszaru kultury, ogarnęło właściwie wszystkie dziedziny życia społecznego – stało się tak powszechne, że pole semantyczne słowa «festiwal» przestało być do niego adekwatne i z właściwie pozytywnego wydźwięku – festiwalu jako świętowania – zostało przesunięte w terminologię chorobową, i zaczęliśmy używać na określenie pęczniejącego problemu słowa festiwaloza”. Powyższe słowa znajdziemy w otwierającym książkę tekście Współczesne festiwale w Polsce. Typologia i geografia autorstwa Doroty Buchwald, działanie którego Kosiński porównuje do trzęsienia ziemi. W rzeczy samej Buchwald w swych negatywnych ocenach zjawiska jest bodajże najradykalniejsza ze wszystkich. Wspiera swoją argumentację robiącą wrażenie statystyką. Jeżeli w sezonie teatralnym 1962/1963 „Almanach Sceny Polskiej” wspomina o jedynie siedmiu festiwalach i żaden z nich nie ma charakteru międzynarodowego (Zenon Butkiewicz w swoim ekskursie historycznym Komu potrzebne są festiwale? zwróci uwagę, że już wtedy niektórzy uważali, że ta liczba jest nadmierna), to w sezonie 2013/2014 możemy już naliczyć 429 podobnych wydarzeń (z których 122 ma rangę międzynarodową). Czyli w ciągu półwiecza ilość imprez teatralnych wzrosła 61 razy!

Ale same liczby to jednak za mało. Jeden z pierwszych wyraźnie sformułowanych zarzutów wobec istniejącej sytuacji zwraca uwagę na podobieństwo programowe festiwali, wynikające z, jak formułuje to Buchwald, „zamkniętego obiegu” rzeczywistości festiwalowej, kiedy osoby decydujące o doborze przedstawień wybierają je wśród tego, co „podpatrzą” (dosłownie i w przenośni) u innych. Drugi związany jest z tym, że o (nie)udziale jakiegoś spektaklu w przeglądzie lub konkursie często decydują czynniki finansowe. Muszę powiedzieć, że niemal każdemu bywalcowi festiwalowemu po jakimś czasie narzucają się podobne refleksje, co świadczy o ich zasadności. Jednak znacznie ważniejszą pozostaje dla mnie inna uwaga autorki. Przecież najważniejszym pytaniem jest pytanie o wpływ, jaki ten (nie)codzienny różnorodny nadmiar i nadmiar różnorodności wywiera na jak najbardziej codzienne życie teatralne. Otóż dbanie władz lokalnych o podobne promocyjne przedsięwzięcia, które przyciągają media, grozi zaniedbywaniem i bagatelizowaniem „rutynowego” funkcjonowania instytucji teatralnych. Ujmując to najprościej, łatwiej raz wydać kasę na wielką imprezę, która promuje miasto, niż zdecydować się na wieloletni projekt zabezpieczający artystom niezbędną stabilność finansową. Dodajmy do tego nieprzejrzystość niektórych formuł festiwalowych, brak związku prezentowanych spektakli z hasłem przewodnim, świecące niekiedy pustkami widownie i obraz powoli zaczyna tonąć w mrocznych barwach.

Mniej pesymistyczny w swej bardziej „widzowskiej” perspektywie krytyka teatralnego jest redaktor naczelny „Teatru”, Jacek Kopciński (Festiwalizacja teatru?). Chociaż zgadza się, że festiwale teatralne „coraz częściej przypominają artystyczny lunapark zorganizowany w galerii handlowej według trzech podstawowych zasad dobrego marketingu: trochę sztuki, trochę konfekcji, trochę jedzenia”, jednocześnie podkreśla, że „globalizacja w teatrze nie musi przecież oznaczać makdonaldyzacji”. Znaczna część jego artykułu poświęcona jest polemice z Piotrem Olkuszem na temat „spektakli bez twarzy”, czyli przedstawień dostosowanych do standardowej przestrzeni prezentacji, wyspecjalizowanego widza i, często będąc wynikiem międzynarodowej koprodukcji, unikających wstępnej selekcji, czyli trafiających do programów „w ciemno”. Jak konkluduje jednak Kopciński, stając w tym punkcie w obronie podobnych przedsięwzięć: „Bardziej niż «system» – ekonomiczny, ideologiczny, technologiczny, wszelki – liczy się w teatrze indywidualna wyobraźnia artystów, ich ciekawość świata i własny styl. Festiwale mogą je tłumić, ale na szczęście, mogą także rozwijać”.

Spora część tomu poświęcona jest historii poszczególnych festiwali teatralnych. Wśród nich: Warszawskie Spotkania Teatralne – jako przykład wzrostu centralizacji teatralnej na korzyść stolicy (Piotr Olkusz Splendor, prestiż, europejskie profity i wielka polityka – czyli festiwal w Warszawie w erze nowej centralizacji), Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje” – jak w soczewce skupiający „problemy, z którymi borykają się organizatorzy podobnych wydarzeń w mniejszych ośrodkach” (Aneta Głowacka Od rozrywki do sztuk i z powrotem. Festiwale teatralne na Górnym Śląsku) czy Konfrontacje Teatralne z Lublina (Jarosław Cymerman Konfrontacje z miastem. Festiwale Teatralne w Lublinie), które „nie do końca zintegrowały się z miastem, a pokazywane podczas tego festiwalu spektakle często, zarówno pod względem formy, jak i treści, są dalekie od tego, czym na co dzień żyją «normalni» lublinianie”.

Wątek zadomowienia się festiwali wśród zwykłych mieszkańców to osobne, powracające w niejednym tekście zagadnienie. A i tak uważam, że poświęcono mu niewystarczająco dużo uwagi. Będąc krytykiem teatralnym, stanowczo sprzeciwiam się robieniu festiwali dla samych krytyków teatralnych i osób ze środowiska. Przytoczę jedno wspaniałe zdanie z refleksji Małgorzaty Leyko o Łódzkich Spotkaniach Baletowych z lat siedemdziesiątych: „Włókniarki jadące przez plac Dąbrowskiego na nocną zmianę do widzewskich fabryk patrzyły z okien tramwaju z dumą na rzęsiście oświetlony budynek Teatru Wielkiego – świątynię tańca”.

Dariusz Kosiński, rozpoczynając ostatni rozdział książki, przypomina, że na festiwal składają się trzy grupy performansów (w tym momencie powołuje się na Jona McKenziego, autora słynnego Performuj albo… Od dyscypliny do performansu): artystyczne, organizacyjne i technologiczne, dzięki czemu możemy mówić o dramaturgii festiwalu jako całości, która posiada przecież swój rytm, chcąc nie chcąc rozkłada akcenty i wytwarza napięcie między częścią oficjalną i spotkaniami „poza programem” w klubach festiwalowych i nie tylko. Przykładem zarysowanego przez Kosińskiego podejścia badawczego jest bardzo krytyczna analiza rozwoju poznańskiej Malty (od „szkoły bycia razem” do „kulturowego shopping mallu”) naszkicowana przez Joannę Ostrowską, która przez dwadzieścia lat współtworzyła tę imprezę. Następnie Monika Kwaśniewska opowiada o Boskiej Komedii jako przykładzie polskiego showcase, a Tomasz Kireńczuk wyraźnie podkreśla, że Dialog Wrocław akurat nigdy showcasem nie był, ponieważ odpowiadał „nie tyle na pytanie, jakie miejsce w światowym obiegu teatralnym zajmuje teatr polski, ile czym wyróżnia się on w stosunku do zagranicznych produkcji, jakie są jego cechy wsobne, elementy stanowiące o jego odrębności”.

Festiwaloza teatralna wpisana została w takie szersze zjawiska społeczne jak festiwalizacja kultury czy urbanistyczna idea „miasta sceny”, która z kolei ma bezpośredni związek ze strategiami promocji miasta, czyli nieodłączna jest od procesów kumulacji kapitału kulturowego i ekonomicznego konkretnej miejscowości oraz kapitału politycznego konkretnych urzędników. Nie raz wspomina się też o ogólnym trendzie komercjalizacji kultury, który, ponownie używając języka Pierre’a Bourdieu, naturalizuje rynkowe matryce w postrzeganiu sfery sztuki. Warto więc zadać sobie pytanie, czy „koncepcja leczenia wojennych ran i sklejenia Europy poprzez wspólną kulturę” w swym wymiarze festiwalowym już się wyczerpała? Czy nie stała się niezbędna szeroka dyskusja na ten temat, mogąca poskutkować radykalną redefinicją niektórych podstawowych pojęć?

Z drugiej strony dla widza z niewielkiego miasta festiwal teatralny wciąż pozostaje jedyną okazją, żeby zobaczyć wybitne spektakle z innych miast, a tym bardziej innych krajów. Dla niektórych festiwale teatralne rzeczywiście pozostają wielkim świętem, na które się czeka. To możliwość spotkania z artystami, uczestnictwa w warsztatach, wykładach, koncertach i innych wydarzeniach towarzyszących. Tak jest i tego wymiaru demokratyzacji i decentralizacji kultury w żadnym razie bym nie lekceważył. Poza tym, zgodnie ze streszczeniem wspomnianych na początku paneli dyskusyjnych z dyrektorami i kuratorami polskich festiwali teatralnych pióra Anny Matras, festiwale dyscyplinują środowisko teatralne premierowo, często spełniają misję edukacyjną, „służą za trampolinę dla mniejszych teatrów” oraz stają się katalizatorem zdrowej konkurencji między teatrami i poszczególnymi twórcami. Jak widać – istny festiwal argumentów i stanowisk.

07-12-2018

Między świętem a przesytem. Festiwale teatralne i ich miejsce we współczesnym życiu kulturalnym Polski, red. Dariusz Kosiński, Biblioteka Kontrapunktu, Szczecin 2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: