AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Happy oblivion

Where do we go from here, reż. Ewelina Marciniak, Wrocławski Teatr Pantomimy
Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
fot. Natalia_Kabanow_Where do we go from here  

Powykręcane ciała, owinięte pastelowymi tkaninami, trwają w bezruchu. Podłoga sceny to wielkie lustro. Odbija i lekko zniekształca dziwaczne figury. Pastelowe kostiumy nie zakrywają, ale raczej eksponują cielesność, jak ubiory antycznych Greków. Z rzeźby po prawej stronie sceny sterczy naga łydka z piętą. Inne figury przypominają kamienie. W tyle sceny prostokątna brama. W centrum stoi naga kobieta. Tkaniny zawieszone na ścianach sceny intrygująco załamują światło. Pięknie jest.

Widzowie długo zajmują miejsca na wynajętej gościnnie, ogromnej widowni Teatru Polskiego we Wrocławiu. Wreszcie światła gasną, a publiczność milknie. Dymy zasnuwają lustrzaną podłogę z rzeźbami. Naga, posągowa kobieta rozpoczyna monolog. Mówi zastygła w bezruchu. Dokonuje bardzo osobistego wyznania. Inne rzeźby na olbrzymim lustrze sceny zaczynają drgać. Z kamieni rodzą się ludzie, wszyscy w takich samych, pastelowych, kobiecych perukach i w podobnych, szczątkowych odzieniach. Te narodziny trwają jednak długo. Bardzo długo. Artyści poruszają się wolno. Bardzo wolno. Ich ruchy przypominają japoński teatr tańca butō, ale to tylko zewnętrzne podobieństwo, choreografię w tym spektaklu ułożyła bowiem dyplomowana nauczycielka jogi według metody Iyengara, mistrza z Indii.

Wolnymi ruchami artyści spływają ze sceny i obłażą widzów. Dosłownie włażą na ludzi, ale z uśmiechem i delikatnie. Głośna reżyserka wrocławskiego spektaklu przećwiczyła ten zabieg wcześniej we Fryburgu. Niemieccy aktorzy pięknie nadzy podczas Snu nocy letniej nieśli tak miłość niemieckiej publiczności. We Wrocławiu pozostali w kostiumach. Co wydaje się słuszne. Bo kiedy kilka lat temu ta sama reżyserka obnażyła parę zawodowych porno performerów na scenie i kazała im odbyć akt seksualny w spektaklu Śmierć i dziewczyna według Elfriede Jelinek, bogobojny minister kultury zaorał Teatr Polski, więc ostrożność nie zawadzi.

Artystycznie ubrani artyści pantomimy łazili więc po widzach i przysiadali na wybranych osobach. U mnie, a konkretnie na lewym kolanie, zagościł artysta zagraniczny. Elegancko siedział. Bez ruchu, ale z czułością dla mojej kończyny. To był najprzyjemniejszy moment przedstawienia. Potem artyści wrócili na scenę. Zrobiło się jeszcze piękniej. Fotografie ze spektaklu są wspaniałe. Podobno z balkonu obrazy sceniczne wyglądały najładniej. Niestety, siedziałem w pierwszym rzędzie. Tam wiało nudą.

Skupiłem się na treściach przedstawienia. A tam z kolei wiało pustką, ale nie pustką buddyjską, lecz pustką nieporadną, trywialną. No i ten tytuł: Where do we go from here? Zanosiło się na odważny, międzynarodowy manifest artystyczny… a wyszła marna kopia Jelinek i smętna parodia pamiętnej Śmierci i dziewczyny.

W stulecie urodzin swego patrona, Henryka Tomaszewskiego, aktorzy Wrocławskiego Teatru Pantomimy zostali zaproszeni na sesję terapeutyczną w malowniczych okolicznościach estetycznych. Teatr przechodzi akurat trudny okres. Rozstrzyga się właśnie konkurs na nową dyrekcję. Reżyserka swoiście zdiagnozowała niepokoje zespołu i podjęła radykalne środki naprawcze. Zignorowała unikalne kompetencje ruchowe artystów pantomimy i powierzyła choreografię koleżance, nauczycielce jogi, a ta zredukowała wybitnych mimów do uczestników warsztatów newage’owych.

Pani od jogi napisała też serię tekstów. To zapewne w ramach własnej autoterapii. Te teksty podczas przedstawienia wygłasza aktorka sprowadzona do Wrocławia aż z Bydgoszczy, bo oczywiście nikt w zespole pantomimy nie byłby w stanie takiemu zadaniu podołać. Pomijam niestosowność samego pomysłu, by wybitni artyści pantomimy podczas jubileuszowego przedstawienia na cześć wielkiego twórcy polskiej szkoły pantomimy ilustrowali miazmatycznymi ruchami słowa wypowiadane przez aktorkę dramatyczną. To właśnie przeciw takiej ignorancji ciała w teatrze zbuntował się kiedyś Henryk Tomaszewski, wynajdując własną technikę artykulacji – bardzo precyzyjną i łatwo zrozumiałą bez użycia słów.

Jaki sens ma praca z zespołem artystów pantomimy, skoro z założenia nie chce się w tych ludziach rozpoznać i uszanować ich wyjątkowych talentów? Wysłanie mimów na warsztaty jogi do osoby, która nie ma pojęcia o specyfice sztuk performatywnych upokarza wybitnych artystów. Choreografię pani od jogi mógłby wykonać każdy zespół amatorski z liceum czy kółka parafialnego. Do wolnej, ambientowej muzyki ruszają się wolno, do szybszej – szybko. I tak przez dwie godziny.

Nuda, proszę obu pań, nuda i udręka!!!

W kilku etiudach artyści pantomimy przedarli się jednak przez zasieki pani od jogi. Rewelacyjny jak zawsze Artur Borkowski z wielkim humorem pouczał aktorkę z Bydgoszczy o sztuce pantomimy. Zjawiskowa Izabela Cześniewicz koncertowo zagrała toksyczną matkę. Okazało się, że artyści teatru ruchu świetnie sobie radzą także ze słowem. Co zresztą już wiadomo od czasów spektakli wielkiej Piny Bausch, pokazywanych także we Wrocławiu.

Miałem nadzieję, że głośna reżyserka w konfrontacji z Wrocławskim Teatrem Pantomimy okaże się polską odpowiedzią na Pinę Bausch. Zrealizowała wcześniej we Wrocławiu kilka udanych spektakli, uruchomiła nawet studentów Akademii Sztuk Teatralnych, rozbierając ich przy okazji do rosołu. Słynie z rzetelnej pracy z aktorami, wnikliwie przygotowuje swoje inscenizacje, odkrywczo interpretuje trudne teksty. Co się stało tym razem? Dlaczego reżyserka nie wykorzystała tej wyjątkowej okazji do eksperymentowania z nowym językiem teatru? Dlaczego zredukowała ludzkie ciało do banalnej ilustracji? Dlaczego nie zaproponowała artystom pantomimy poważnych wyzwań twórczych?

Żal, że nie doszło do głębszego spotkania Wrocławskiego Teatru Pantomimy z głośną reżyserką. W intrygującym pudełku, stanowiącym pomysłowy program spektaklu, znalazłem kartkę ze złowieszczym napisem: happy oblivion if you dare… Obawiam się, że takie też będą losy tego przedstawienia. Popadnie w radosną niepamięć. Życzenia się spełniają.

04-12-2019

galeria zdjęć Where do we go from here, reż. Ewelina Marciniak, Wrocławski Teatr Pantomimy <i>Where do we go from here</i>, reż. Ewelina Marciniak, Wrocławski Teatr Pantomimy <i>Where do we go from here</i>, reż. Ewelina Marciniak, Wrocławski Teatr Pantomimy <i>Where do we go from here</i>, reż. Ewelina Marciniak, Wrocławski Teatr Pantomimy ZOBACZ WIĘCEJ
 

Wrocławski Teatr Pantomimy
Where do we go from here
tekst: Natasza Moszkowicz + kreacja zbiorowa
reżyseria: Ewelina Marciniak
choreografia: Natasza Moszkowicz
muzyka: Wojtek Urbański, Stefan Wesołowski
scenografia: Natalia Mleczak
kostiumy: Konrad Parol
światło: Szymon Kluz
obsada: Agnieszka Charkot, Agnieszka Dziewa, Agnieszka Kulińska, Anatoly Ivanom, Anna Nabiałkowska, Artur Borkowski, Izabela Cześniewicz, Jan Kochanowski, Krzysztof Szczepańczyk, Maria Grzegorowska, Mariusz Sikorski, Mateusz Kowalski, Monika Rostecka, Paula Krawczyk-Ivanov, Paulina Jóźwin, Eloy Moreno Gallego, Sandra Kromer-Gorzelewska, Zbigniew Koźmiński, Małgorzata Witkowska (gościnnie)
premiera: 29.11.2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: