AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Hipster „słoikiem” podszyty

Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, dziennikarz. Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST. Autor książek: Teatry Warszawy 1939, Teatr Qui Pro Quo. Kochana stara buda, Teatry Warszawy 1944-45. Współpracował z czasopismami „Po prostu” i „Życiem”. Recenzent teatralny „Dziennika” i „Odry”. Współpracuje z Polskim Radiem, prowadząc audycje poświęcone współczesnemu życiu teatralnemu. Artysta fotografik.
A A A
Fot. Magda Hueckel  

Któż nie pamięta filmu Janusza Kondratiuka sprzed 42 lat? Dziewczyny do wzięcia, nagradzane na filmowych festiwalach, uznawane były – niejako ponad nieskomplikowaną fabułą – za karykaturalny obraz pogomułkowskiej Polski Ludowej, biednej, zgrzebnej, w której szczytem marzeń jest wyrwanie się do Warszawy, zastępczo uosabiającej szeroki świat. Kilka lat wcześniej Wojciech Młynarski szyderczo odmalował ten sam krajobraz w przebojowym Światowym życiu.

I choć czasy się zmieniły, naród się wzbogacił, rozpodróżował (dziś już nie „Wawa”, tylko „Londek” i Berlin są symbolem szerokiego a otwartego świata) – najnowsze przedstawienie warszawskiego Teatru Powszechnego pokazuje, że właściwie nic się nie zmieniło. Paradoksalnie nic – bo inne i dekoracje, inne kostiumy, inny język. Warszawa też nie ta sama, „dizajnerska”, oblana cienką warstwą światowego blichtru. I taką „stolycę”  pragną podbić trzy przyjezdne panienki. Jedna robi w mięsnym, druga w domu kultury, trzecia jest fryzjerką i żyje marzeniami.

Gdyby jednak Piotr Ratajczak dosłownie powtórzył w swoim przedstawieniu scenariusz Kondratiuka – całość byłaby i anachroniczna, i kompletnie dziś niezrozumiała. Stało się inaczej i sztuczka Piotra Rowickiego jest wariacją pomysłu sprzed lat. Udaną, choć zupełnie inną. Przede wszystkim to jednoaktówka, a może nawet rozbudowany skecz, czyli coś (czy świadomie?…) głęboko osadzone przez twórców przedstawienia w tradycji polskiego kabaretu. Grywano przed wojną takie drobiażdżki, parodiowano sztuki, opery… Dziewczyny do wzięcia Rowickiego to może nie Tuwim i Hemar, ale ślady prowadzą w tamtym właśnie kierunku.

Tak jak postaci z filmu Kondratiuka, tak i bohaterowie przedstawienia Rowickiego/Ratajczaka pozostają sobie kompletnie obcy. Co szczególnie zabawne w tym przedstawieniu – to język. Zniknęły prowincjonalizmy sprzed czterech dekad; wolapik, którym posługują się i panny, i ich wielkomiejscy zalotnicy, to spotworniały do karykaturalnych granic język internetowych forów, modnych kawiarń, slang pracowników korporacji. I okazuje się – przecie nie po raz pierwszy – że ta współczesna nowomowa nie służy porozumieniu i zrozumieniu, że skutecznie odgradza od siebie ludzi, za to bezskutecznie stara się zamaskować kompletną myślową pustkę. Tak jak postaci z filmu Kondratiuka, tak i bohaterowie przedstawienia Rowickiego/Ratajczaka pozostają sobie kompletnie obcy. Slang, którym się posługują, obnaża tylko ich sztuczność i nicość. Zetknięcie tych sześciu godnych litości figur jest śmieszne, ale i straszne. Świat, w którym nikt nie ma sobie już nic ciekawego do powiedzenia. Nie ma w nim mowy nawet o erotycznym spełnieniu – dwaj chojracy o teoretycznej znajomości kobiecego ciała, czytelnicy modnych poradników „jak to się robi” – w gruncie rzeczy są dość żałosnymi impotentami, pełnymi zahamowań teoretykami obyczajowego wyzwolenia. Co perwersyjnie zabawne w tym przedstawieniu – dwaj hipsterzy przygadujący sobie trzy prowincjonalne panienki („zapoznali” je zapewne na jakiejś „sympatii.pl”), wielkomiejscy, warszawscy, otrzaskani, z pretensjami do wielkiego świata telewizji, Michała Żebrowskiego, Grzesia Jarzyny i Krzysia (Warlikowskiego), są w gruncie rzeczy takimi samymi prowincjuszami jak trzy przyjezdne dziewuchy. Jeden z nich przyznaje się do tego otwarcie – jego rodzinne gniazdo to Łomża. Kariery w „Wawie” nie zrobili żadnej – jeden parzy kawę w którejś z sieciówek, drugi aspiruje do bycia artystą – nikt jednak nie widział żadnej z jego fotografii, wiszących rzekomo do niedawna w jednej z knajp. Ot, „słoiki”, które nic nie osiągnęły, a śmiertelnie boją się wrócić w rodzinne strony, bo przecież wstyd – po takiej karierze w wielkim mieście. Można się założyć, że trzy panny, powróciwszy do rodzinnego miasteczka po udanym warszawskim „występie”, poczuwszy urok „wielkiego świata” – rychło tu znów zawitają. Nieco się tu przetrą, nabiorą wielkomiejskiego szyku, cóż, że mocno trącącego supermarketem nad Dworcem Wileńskim, wynajmą tani pokoik z czynszem dzielonym pomiędzy trójkę i powiększą armię „słoików”, bardziej warszawskich i światowych od nielicznych już autochtonów. Zabawne? A z kogo Państwo się śmieją? Czy aby przypadkiem po trosze nie z samych siebie?

Szóstka aktorów Teatru Powszechnego zagrała ten dłuższy skecz brawurowo, świetnie oddając i charakter (czy też raczej brak charakteru)  swoich postaci i kapitalnie odtwarzając na scenie ich nowopolski język, niechlujny, o zubożonej melodii zdania – a jednak była to wciąż sceniczna mowa – nowoczesne knajactwo wydestylowane w język teatralny. W pamięci pozostała mi „pierwsza naiwna” Katarzyny M. Zielińskiej, przechodząca metamorfozę – od sentymentalno-naiwnej lebiegi, po erotycznej inicjacji zmieniającej się w dorosłą kobietę, patrzącą z nieskrywaną wyższością na swoje bardziej pechowe koleżanki.

Po obejrzeniu tego przedstawienia, gnany zawodowymi obowiązkami udałem się do Gdyni, w której przez tydzień oglądałem najnowszą polską dramaturgię zaproszoną na festiwal R@port. Po obejrzeniu kilka dramatów, którym daliśmy w werdykcie stosowną odprawę, coraz głębiej przekonany jestem, że jedną z przyczyn porażek tych sztuk (oprócz warsztatowej nieporadności, co oczywiste) jest poważny ton, w jakim ta dramaturgia usiłuje rozprawiać się ze światem, który coraz częściej sam siebie poważnie nie traktuje. Skecz z Powszechnego trafia celniej, bo  rozbraja cały ten świat pozorów śmiechem. Być może na tyle już tylko zasługujemy. 

30-05-2014

 

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie
Piotr Rowicki (wg pomysłu Janusza Kondratiuka)
Dziewczyny do wzięcia
reżyseria i opracowanie muzyczne: Piotr Ratajczak
scenografia i kostiumy: Matylda Kotlińska
ruch sceniczny: Arkadiusz Buszko
obsada: Eliza Borowska, Agnieszka Przepiórska (gościnnie), Katarzyna Maria Zielińska, Grzegorz Falkowski, Piotr Ligienza, Michał Napiątek
premiera: 16.05.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (5)
  • Użytkownik niezalogowany malkontentka
    malkontentka 2014-06-02   16:19:15
    Cytuj

    Bezmyślna moda na wystawianie filmów w teatrach osiągnęła właśnie dno. Z około 50 sztuk jakie powstały w ten sposób przez ostatnie 2-3 lata ta adaptacja jest najgorsza.

  • Użytkownik niezalogowany Piłsudczyk
    Piłsudczyk 2014-06-01   20:49:15
    Cytuj

    Wam kury szczać prowadzić Ratajczak i Rowicki, a nie teatrem się zajmować.

  • Użytkownik niezalogowany zdrowa
    zdrowa 2014-05-31   03:12:03
    Cytuj

    Tekst to uwspółcześniona (mechanicznie) ścieżka dialogowa ze starego filmu Kondratiuka (nawet piosenki na koniec nie dali współczesnej tylko taką samą) + kilka grepsów z taniego kabaretu. Reżyseria pożal się Boże (a wypowiedzi „pana rezysera” przed premierą w radiu, że my reżyserzy musimy wystawiać stare filmy, bo nie ma dobrej polskiej dramaturgii to już porażka kompletna) Jedyne co mogę pochwalić to scenografia. Te wysuwane ze ścian elementy dobrze grały (choć to też nie nowy pomysł)

  • Użytkownik niezalogowany historyczka
    historyczka 2014-05-31   00:04:39
    Cytuj

    tobie kury szczać prowadzić mościcki a nie recenzje pisać

  • Użytkownik niezalogowany Matylda
    Matylda 2014-05-30   22:42:15
    Cytuj

    Ta żałosna sztuczka w ogóle nie zasługuje na żadną recenzję. W pełni się zgadzam, że to rozbudowany godzinny skecz. Poziom słabego kabaretu. Aż żal, że takie badziewia w Warszawie wystawiają.