AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna

Absolwentka wydziału wiedzy o teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej, doktorantka Uniwersytetu SWPS. Była redaktorem naczelnym portalu teatrakcje.pl. Stale współpracuje z kwartalnikami „Scena”, „Aspiracje” i „Nietak!t”, publikowała również w „Teatrze”. Sekretarz regionu warszawskiego portalu teatralny.pl.
A A A
Fot. Krzysztof Bieliński  

„Zmiłujcie się – pisał Gogol do Puszkina – dajcie jakąkolwiek fabułę, jakąkolwiek bądź, śmieszną czy nieśmieszną, ale czysto rosyjską anegdotę”. W odpowiedzi na błagalny list przyjaciela Puszkin podzielił się z nim opowieścią, jakoby pewnego wieczoru podczas posiłku w zajeździe w Niżnym Nowogrodzie wzięto go za wysokiego dygnitarza ze stolicy.

Młody pisarz wykorzystał podsunięty mu pomysł i rozbudował go do pięcioaktowej komedii, w której Chlestakow, bon vivant przebywający przejazdem w powiatowym miasteczku, zostaje omylnie uznany za rewizora. Młodzieniec nie od razu rozumie, w jakiej znalazł się sytuacji, ale ochoczo korzysta z okazywanych mu względów, zwłaszcza gdy względy odlicza się w sturublówkach. I choć niemal wiek później Boy nazwie Rosję ziemią łapówki, olbrzymią łapą „biorącą ruble od Częstochowy po Kamczatkę”, a jeszcze później Jan Kott uzna samego Rewizora za sztukę po brzegi wypełnioną swoim czasem, to przecież arcygenialną zaletą tego utworu jest jego równoczesna uniwersalność, ukazująca zwierciadlane odbicie każdej epoki.

Igor Gorzkowski – reżyserujący tę sztukę w Teatrze Powszechnym – wyczuł doskonale, że Rewizor nie wymaga nachalnych uwspółcześnień. W miejscach niektórych zwrotów pojawiły się wprawdzie ich dzisiejsze zamienniki (chociażby poczęstunek, jakiego domagał się Osip, musiał być „wypasiony”, a nie jak dawniej „obfity”, zaś żona Horodniczego marzyła o buduarze w stylu glamour, a nie „ambré”), ale zmiany te zostały poczynione raczej dla żartu niż z ewidentnej konieczności. Kongenialny przekład Juliana Tuwima, barwnie współgrający z Gogolowską frazą, został słusznie zachowany. Przedziwnie, ale z wyczuciem, ciekawie – i chyba zgodnie z wyrażonymi w didaskaliach intencjami autora – potraktowano sprawę kostiumów. Mieszkańców powiatowego miasteczka cechowała prowincjonalna elegancja sprzed lat: mężczyźni zwołani przez Horodniczego „w celu zakomunikowania im arcyniemiłej nowiny” zbiegli się odziani w nudne tabaczkowe spodnie, niemodne tureckie swetry, a dyrektorka szkoły, pani Chłopowa (w oryginale wizytator szkół), nawet nie zdjęła lokówek. W miarę rozwoju akcji nabiera bardziej oficjalnego charakteru sytuacja, a wraz z nią stroje bohaterów. Ziemlianika (Krzysztof Szczerbiński) przywdział zatem tergalowy garnitur w odcieniu przybrudzonego kobaltu, dopełniając go czarną koszulą, butami tegoż koloru i – obowiązkowo – białymi skarpetkami. Chłopowa (Eliza Borowska) wprawdzie pozbyła się lokówek, ale nadmiernie skręcone blond kosmyki nie przydały jej naturalności; kurczowo trzymając pod pachą niewielką kopertówkę, była raczej histeryczną parodią wsiowej elegantki. Absolutnym arcydziełem odpowiadającej za kostiumy Magdy Dąbrowskiej jest seledynowy garnitur Horodniczego (Mariusz Benoit) oraz wszystkie kreacje jego jazgotliwej małżonki (Joanna Żółkowska). Długi lok doczepiony do włosów aktorki raził bezguściem nie mniej niż jej złote szpilki, białe pończoszki, różowawy kostium czy granatowy kombinezon wykończony falbanami. Jedynie lokalni roznosiciele plotek, Bobczyński (Bartłomiej Bobrowski) i Dobczyński (Sławomir Pacek), zostaną do ostatniego aktu wierni swym bliźniaczym brązowym płaszczom z muzealnego już dzisiaj laminatu. Na tle tego wesołego, staromodnego miszmaszu, petersburski szyk Chlestakowa (Andrzej Mastalerz) – chociaż wywodzący się raczej z Galerii Mokotów – rzeczywiście może stwarzać pozory wykwintu.

Niezapomniany duet stworzyli Bobrowski i Pacek: identycznie ubrani, identycznie łysi, identycznie zaaferowani, choć różni w sile ekspresji. Pierwsze wystawienie sztuki w Teatrze Aleksandryjskim nie spełniło oczekiwań Gogola. „Zagrano Rewizora, a mnie smutno i straszno” – pisał do przyjaciół kilka miesięcy po premierze, wyjaśniając, że „Djur nic a nic nie zrozumiał z Chlestakowa”. Na scenie Teatru Powszechnego Mastalerz był Chlestakowem poprawnym, lecz wyraźnie ustąpił pola Mariuszowi Benoit, doskonałemu Horodniczemu, który potrafił być groźny i wymagający, ale także uległy, gdy wymagała tego sytuacja. Już podczas premierowego pokazu zaczęto porównywać jego kreację z wcześniejszą o lat niemal czterdzieści rolą Łomnickiego, doszukiwać się intonacyjnych i interpretacyjnych podobieństw. Nie bez racji, choć Horodniczy Benoita to Łomnicki późniejszy: przyciężki, nieforemny, mocny i charakterystyczny w geście, „bryła rycząca”, by przypomnieć określenie Adolfa Rudnickiego. Stanowczym głosem o nieco podwyższonej tonacji dyryguje poczynaniami mieszkańców; wydaje polecenia, stojąc pewnie z jedną ręką w kieszeni i wymierzając w swoich rozmówców okulary trzymane w drugiej. Dopiero naprzeciw Chlestakowa kategoryczność ustępuje służalczości; mężczyzna śmieszny w swojej niezgrabności, w przyciasnej marynarce zapiętej na jeden guzik, drobi posłusznie wokół przybysza ze stolicy, licząc, że dzięki temu dostąpi ministerialnych zaszczytów. Gdy wychodzi na jaw, że Chlestakow podszedł go i zwiał, a przeżarci układem mieszkańcy miasta zostawiają go samego, złamanego i ośmieszonego, Benoit jest tragicznie przejmujący. Słynną kwestię: „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie” wypowiada skomląc jak zbity pies, wywołując na widowni krępująco długą ciszę.

„Zmiłujcie się – pisał Gogol do Puszkina – dajcie jakąkolwiek fabułę, jakąkolwiek bądź, śmieszną czy nieśmieszną, ale czysto rosyjską anegdotę”. Partnerujący mu aktorzy wywiązali się ze swych zadań bardzo skrupulatnie, a nieraz nawet ze sporym wdziękiem. Niezapomniany duet stworzyli Bobrowski i Pacek: identycznie ubrani, identycznie łysi, identycznie zaaferowani, choć różni w sile ekspresji. Gdy Bobrowski z zaangażowaniem relacjonował niezwykłe zdarzenia, niedopuszczany do głosu Pacek zwieszał bezwładnie ręce wzdłuż tułowia i wodził zdziwionym, cielęcym wzrokiem za rozgadanym przyjacielem. Byli absolutnie doskonali, czego nie można powiedzieć o duecie kobiecym. Bardzo dobra, farsowa gra Joanny Żółkowskiej boleśnie obnażała braki partnerującej jej Joanny Osydy, której drewniana ekspresja stanowi wystarczający powód, by w Teatrze Powszechnym zamontować zapadnię ze wstydu.

W zakończeniu sztuki Gogola wszystkie postacie zastygają w bezruchu, jak wielkie kukły wgapiają się w widownię, zwierciadło zatrzymuje swoje odbicie. Bolesna to pointa, po której uśmiech wywołany małymi łajdactwami mieszkańców powiatowego miasteczka nabiera gorzkiego wyrazu. „Jakże chcesz – pisał w jednym z listów Szczepkin, wielki odtwórca Horodniczego w Teatrze Małym w Moskwie – żeby lepiej przyjęto tę sztukę, skoro połowa widzów złożona jest z tych, którzy biorą, a druga z tych, którzy dają?” Gorzkowski proponuje zakończenie inne, może nawet bardziej intrygujące. Gdy w głośnikach rozlega się wiadomość, że przybył rewizor (tym razem prawdziwy), osamotniony Benoit-Horodniczy uśmiecha się cierpko, zakłada marynarkę i wychodzi, by od nowa grać komedię – da capo al fine. Z prawdziwym rewizorem sobie poradzi.
31-03-2014

 

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hubnera w Warszawie
Mikołaj Gogol
Rewizor
przekład: Julian Tuwim
reżyseria: Igor Gorzkowski
scenografia: Honza Polivka
muzyka: Piotr Tabakiernik
kostiumy: Magda Dąbrowska
dramaturgia ruchu: Iwona Pasińska
obsada: Eliza Borowska, Joanna Osyda, Maria Robaszkiewicz, Karina Seweryn, Joanna Żółkowska, Jacek Beler, Mariusz Benoit, Tomasz Błasiak, Bartłomiej Bobrowski (gościnnie), Jarosław Gruda, Kazimierz Kaczor, Andrzej Mastalerz, Michał Napiątek, Sławomir Pacek, Krzysztof Plewako-Szczerbiński, Mariusz Wojciechowski
premiera: 21.03.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2014-04-01   22:32:20
    Cytuj

    nie zgadzam się! www.jacekrzysztof.blog.onet.pl