AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Jelenie i toporki

„Bachantki" według Eurypidesa, reż. Maćko Prusak, Wrocławski Teatr Pantomimy im. H. Tomaszewskiego
Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
Fot. Natalia Kabanow  

4 marca 1974 roku Wrocławski Teatr Pantomimy zaprezentował po raz pierwszy spektakl Przyjeżdżam jutro. Henryk Tomaszewski, autor scenariusza, a także reżyser i choreograf, nazwał swoje nowe przedstawienie „collagem obrazów pantomimicznych inspirowanych Bachantkami Eurypidesa i Teorematem Pier Paola Pasoliniego”. Do dziś pamiętam obrazy z tego widowiska. Ich piękno urzekało, a dynamika porywała.

Kończyłem wtedy liceum. Z poetów szanowałem tylko Wojaczka. Należałem do wyznawców Grotowskiego. Kiedy mogłem, chodziłem na spektakle Teatru Laboratorium. Przyjeżdżam jutro zobaczyłem w Teatrze Polskim. Pierwszy raz w życiu przeżyłem wtedy czysty zachwyt sztuką.

Spektakl Tomaszewskiego wykraczał poza inscenizację sztuki Eurypidesa czy książki Pasoliniego. Tomaszewski, opętany wizją podwójnej natury człowieka, rozpisał na ciała artystów własny traktat filozoficzny. Wprowadził też wątki dodatkowe z greckiej mitologii, jak choćby wspaniałą scenę mordu Dionizosa przez Tytanów. Żaden z późniejszych spektakli Tomaszewskiego nie wywarł na mnie tak piorunującego wrażenia. Spektakl ten zresztą miał znakomite recenzje i szybko przeszedł do teatralnej legendy.

Na swoje sześćdziesiąte urodziny Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego postanowił przypomnieć głośne arcydzieło Mistrza, powierzając młodym artystom stworzenie własnej wizji tamtego przedstawienia. I tak narodziły się „Bachantki" według Eurypidesa. Scenariusz napisała Marta Giergielewicz, a spektakl wyreżyserował Maćko Prusak. Duet Giergielewicz-Prusak od kilku lat tworzy bardzo udane spektakle kameralne, oparte na oryginalnych pomysłach i świetnie zagrane. Prusak jest cenionym mimem i choreografem, układał ruch w wielu głośnych spektaklach Jana Klaty. Jego autorskie, żywiołowe przedsięwzięcia teatralne wyróżniały się dyscypliną formy i oryginalnością choreografii.

W „Bachantkach" według Eurypidesa Giergielewicz i Prusak pierwszy raz zmierzyli się z klasyką. Niestety, tak bardzo się tym projektem przejęli, że całkiem zagubili radosną, nieoswojoną teatralność, która była ich znakiem rozpoznawczym. Przestali się bawić. Zaczęli czytać… A w rezultacie utracili kontakt z rzeczywistością. Zamiast żywych aktorów widzieli na scenie teoretyczne konstrukty. Raz nawet z głośników rozległ się głos filozofa Heideggera, a artysta kreujący Dionizosa udawał, że to on wygłasza po niemiecku krótki wykład o ograniczeniach ludzkiego języka. Trwało to na szczęście krótko. Sceny dynamiczne, w których wiele się działo, niekiedy nawet ciekawie, przedzielone zostały długimi scenami statycznymi. Artyści stali lub siedzieli nieruchomo. Patrzyli sobie intensywnie w oczy. Coś sobie szeptali do ucha. Wydawało mi się, że oglądam konwencjonalne przedstawienie teatralne, w którym ktoś wyłączył dźwięk. Te martwe sceny statyczne ciągnęły się w nieskończoność i niewiele z nich generalnie wynikało. „Co oni brali na próbach?” – zastanawiałem się całkiem serio.

Wyszły też na jaw braki warsztatowe. Stworzenie nudy czy rutyny w przedstawieniu to jedno z najtrudniejszych zadań. Nuda na scenie powinna być powołana środkami artystycznymi, musi fascynować bardziej niż gęsta akcja. Nudzący się prywatnie aktor szybko przestaje być widoczny. Znika. Widzowie zaczynają się wiercić. Wzdychają. Chrząkają. Dawno się tak nie wynudziłem w teatrze, jak podczas tych Bachantek. Przysnąłem nawet. Polecam autorom obejrzenie nagrania z Antygony estońskiego teatru R.A.A.A.M. Spektakl pokazywany był we Wrocławiu trzy lata temu podczas festiwalu „Dialog”. Irański reżyser Homayun Ghanizadeh stworzył równie intrygujący, co niepokojący portret nudy w państwie totalitarnym. Ale też Ghanizadeh, jak przed laty Tomaszewski, miał ważki powód do radykalnej interpretacji klasyki. Tomaszewski zastanawiał się nad źródłami podwójnej natury człowieka. Ghanizadeh wyrażał sprzeciw wobec sytuacji w Iranie. Tymczasem Giergielewicz i Prusak czytali mądre książki.   

Na początku „Bachantek" według Eurypidesa Mariusz Sikorski jako Dionizos przez kwadrans błąkał się prywatnie po scenie, przyglądając się widzom. Wyglądał jak pan od wuefu. Na nogach miał buty narciarskie i zimowe skarpety. Zastanawiałem się, co też sobie mogli wyobrażać inscenizatorzy, wymyślając taki kostium i takie rozpoczęcie spektaklu. To teatralne samobójstwo. Może jednak warto studiować w szkole teatralnej. W Krakowie wielki Jerzy Jarocki powtarzał kolejnym rocznikom studentów reżyserii, że w teatrze kluczowe jest pierwsze pięć minut. Jeśli wtedy nie zdołasz wzbudzić zainteresowania widowni, przygotuj się na klęskę.

Nieporadne i nudne były szczególnie sceny inspirowane Teorematem. Dysfunkcjonalna rodzina zasiadała do wspólnych posiłków lub spotkań w… sali gimnastycznej. Jan Kochanowski jako nestor rodu prężył się w fotelu pod koszem do koszykówki, do którego ktoś wsadził olbrzymi łeb jelenia. Służąca obsługiwała każdą z czterech osób po kolei, donosząc kolejne napoje i posiłki. Wszystkie te czynności, zresztą teatralnie banalne, powtarzały się wiele razy. Kogo to mogło obchodzić? W finale Anna Nabiałkowska wyciągała łeb jelenia z wysoko zawieszonego kosza i kładła na stole. Czy miało to być nawiązanie do końcowych scen sztuki Eurypidesa? W Bachantkach Agaue, opętana i omamiona przez Dionizosa, rozrywa na strzępy ciało swego syna Penteusa, bo myśli, że morduje groźnego lwa. Chełpi się potem swym czynem przed miastem, wciąż sądząc, że to, co unosi wysoko w rękach, to łeb zwierzęcia.

W spektaklu Giergielewicz i Prusaka Agaue była jednak nie matką, ale żoną Penteusa, lew zamienił się w jelenia, a Teby w boisko do koszykówki. Zresztą bardzo malownicze, bo obsiane wbitymi w podłogę toporkami. Pod koniec tych toporków przybyło. Aktorzy musieli uważać, żeby się nie poranić. Penteus, czyli Kochanowski, nie ginął. Kiedy inni wbijali kolejne toporki w boisko, on siedział z boku i się przyglądał. Trwał tak do końca przedstawienia. Wcześniej się zaśmiewał z Sikorskim, czyli Dionizosem, choć Sikorski pokazywał, że nie śmieje się szczerze. Kochanowski udawał, że tego nie widzi. No ale przeżył, to najważniejsze.

Nie wiem, o co chodziło z tym boiskiem. Co miał znaczyć jeleń w koszu? Wcześniej Penteus jako nestor rodu z Teorematu wniósł na ramionach ciało martwej sarny. Udawał nawet, że ją patroszy. Miałem nadzieję, że to prawdziwe zwierzę i że Jan Kochanowski, świetny jako dyktator, zacznie rwać surowe mięso zębami. Że krwią spłynie całe boisko. Że Agaue włoży na głowę ten łeb jelenia i zacznie dziko tańczyć w obronie Puszczy Białowieskiej, bo ten jeleń trochę był podobny do obecnego ministra od przyrody. Że wreszcie zdarzy się w tym spektaklu coś bulwersującego, coś prawdziwego, że warto jednak było nudzić się przez te dwie godziny… Niestety. Tylko te toporki wbijali. Potem sobie poszli. Wszyscy oprócz Kochanowskiego. Ten siedział i patrzył. Jak Sikorski na początku przedstawienia. Taka klamra.

W obsadzie znalazła się czołówka artystów pantomimy klasy europejskiej. Pokazali, co potrafią, w kilku świetnych etiudach, do których Prusak ułożył jednak choreografię. Przez te krótkie chwile wszyscy robili to, co potrafią robić najlepiej. Na te perełki trzeba jednak było czekać długie kwadranse, w trakcie których Prusak wyobrażał sobie, że reżyseruje spektakl teatralny, i kazał pantomimom udawać, że mówią. Więc Marcin Sikorski, Jan Kochanowski i Artur Borkowski ruszali ustami, a muzyka głośno grała. Zgroza!

W tym dziwacznym świecie pojawił się także aktor dramatyczny, wypożyczony z Wrocławskiego Teatru Lalek. Radek Kasiukiewicz ma naturalny talent komiczny, więc jako ślepy Tejresjas błąkał się po scenie na temat i bardzo zabawnie. Jego etiudy z Borkowskim w roli Kadmosa były znakomite. Wszyscy ciężko na scenie pracowali. Mogę sobie tylko wyobrazić, jaką męką jest dla artysty długie trwanie w bezruchu. Niektóre układy grupowe były ciekawe, przypominały kłębiące się tłumy ze spektakli Kantora. Wszystko to jednak nie złożyło się w przekonującą i wyrazistą całość. Nie były to Bachantki. Już raczej Teoremat. Henryk Tomaszewski uczciwie nazwał swój projekt cytatem z Pasoliniego. Giergielewicz i Prusak własne przedstawienie zatytułowali dumnie: „Bachantki" według Eurypidesa, ale nie zdołali swego pomysłu teatralnie wyartykułować. Nie pomogły oślepiające światła skierowane w widzów przez scenografa Mirka Kaczmarka. Też się nie popisał. Jego kostiumy skutecznie odbierały wdzięk trzem pięknym artystkom.

Nuda i udręka.

15-06-2016

galeria zdjęć Bachantki według Eurypidesa, reż. Maćko Prusak, Wrocławski Teatr Pantomimy im. H. Tomaszewskiego <i>Bachantki według Eurypidesa</i>, reż. Maćko Prusak, Wrocławski Teatr Pantomimy im. H. Tomaszewskiego <i>Bachantki według Eurypidesa</i>, reż. Maćko Prusak, Wrocławski Teatr Pantomimy im. H. Tomaszewskiego <i>Bachantki według Eurypidesa</i>, reż. Maćko Prusak, Wrocławski Teatr Pantomimy im. H. Tomaszewskiego ZOBACZ WIĘCEJ
 

Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego
„Bachantki" według Eurypidesa
reżyseria: Maćko Prusak
dramaturgia: Marta Giergielewicz
scenografia: Mirek Kaczmarek
opracowanie muzyczne: Maćko Prusak
obsada: Anna Nabiałkowska, Agnieszka Dziewa, Paula Krawczyk-Ivanov, Mariusz Sikorski, Artur Borkowski/Zbigniew Szymczyk, Jan Kochanowski, Anatoliy Ivanov, Radek Kasiukiewicz (gościnnie)
premiera: 10.06.2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (4)
  • Użytkownik niezalogowany Pan Tonim
    Pan Tonim 2016-06-28   17:54:10
    Cytuj

    Zgadzam się z opinią pana Kocura.

  • Użytkownik niezalogowany maria
    maria 2016-06-20   21:45:19
    Cytuj

    Wychowałam się na pantomimie Tomaszewskiego. Od 1968 roku śledziłam każde przedstawienie. Podobały mi się również te, zrealizowane po śmierci Tomaszewskiego. ten teatr zawsze mógł na mnie liczyć. No ale ostatnie przedstawienie nie ma nic wspólnego z pantomimą. To bardziej teatr bez słów, zresztą mało zrozumiały. W pantomimie liczy się ruch, gest, tu zastąpiono je zwyczajnymi elementami rzecywostości: talerze, kieliszki, toporki, itd. Cóż, mam nadzieje, że autorzy wyciągną wnioski i powrócą przynajmniej do konwencji pantomimy bo z resztą może być róznie. Tomaszewski był jeden.

  • Użytkownik niezalogowany Darek Pawlicki
    Darek Pawlicki 2016-06-17   17:10:45
    Cytuj

    Brawo, brawo dla recenzenta, ktory NARESZCIE jako nieliczny(!) potrafil i.....odwazyl sie nazwac rzecz po imieniu - NUDA, NUDA i jeszcze raz NUDA ! Poza tym....jako pedagog szkolny (mlody wiekowo!) z cala odpowiedzialnoscia moge powiedziec, ze to co przedstawiaja (robia!) aktorzy w tej "sztuce" (?) - to zobi KAZDY uczen, czy co drugi czlowiek z ulicy i NIE potrzeba tu zadnego wyksztalcenia, zadnych predyspozycji, zadnego talentu - absolutnie !!! To juz nie jest Teatr Pantomimy (gdzie tam byla pantomima?) , to - przepraszam zawiedzionych aktorow - to Amatorski Teatr Ruchu ;( Zegnaj Teatrze Pantomimy Henryka Tomaszewskiego - witaj amatorszczyzno w osobach zapewne "fizjoterapeutki, dziennikarki, polonisty".......czy podobnych profesji - ludzi amatorow, ktorzy pracujac w teatrze , chca za wszelka cene (nowoczesnosci???) "cos pokazac" . Ale......ze nie sa zawodowcami, wiec pokazuja to, co zrobi kazdy amator !

  • Użytkownik niezalogowany Piotr Kmita
    Piotr Kmita 2016-06-16   08:31:55
    Cytuj

    Byłem na tym przedstawieniu i moje odczucia są zupełnie inne od przedstawionych powyżej przez Pana Mirosława Kocura. Wydaje mi się , że reżyser dał widzom wolność w odbiorze spektaklu i dla mnie przekaz był jednoznaczny : każda zmiana tradycji , prawa , zwyczajów doprowadza do tragedii .