AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Lalka też kobieta

Doktorant w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor artykułów naukowych poświęconych tematyce teatru tańca, widowisk sportowych oraz performatycznych aspektów cielesności.
A A A
Fot. Karolina Machowicz  

Jacques Lacan stwierdził podczas jednego ze swoich seminariów, że „kobieta nie istnieje”. Zdaniem tym mocno naraził się feministkom, chociaż może lepiej należałoby napisać, że naraził się po prostu kobietom. Według psychoanalizy Lacana tylko zazdrość o mężczyznę jest tym, co w kobiecie jest tak naprawdę realne. Twórcy (i twórczynie) Stworzeń scenicznych – najnowszego spektaklu Sceny dla Dorosłych w Teatrze Lalek „Pleciuga” w Szczecinie – starają się ze słowami Lacana polemizować.

Spektakl Pawła Aignera opowiada historię pięciu aktorek w siedemnastowiecznej Anglii, których losy złączyła gra w jednym zespole teatralnym. Jest rok 1669, a kobietom dopiero co pozwolono występować na scenie. W pierwszej części aktorki grają na tle bardzo minimalistycznej scenografii, którą stanowi zawieszona na środku sceny rama symbolizująca ramę prosceniową. Oddziela ona sceny, które rozgrywają się w pozateatralnej rzeczywistości siedemnastowiecznej Anglii, od tych, które są przez aktorki grane w tamtejszym teatrze. Żeby lepiej można było rozdzielić kwestie „teatralne” od tych „życiowych”, każda z aktorek wewnątrz wspomnianej ramy posługuje się swoją miniaturową kopią, czyli skrojoną na swoje podobieństwo jawajką. Strój sceniczny aktorki, jej uczesanie i makijaż odpowiadają temu, jak uszyte zostały lalki. Każda z aktorek trzyma w ręku „samą siebie”, a podobieństwo ma być dostrzegalne nie tylko na poziomie fizycznym, ale również na wewnętrznym poziomie przeżywanych emocji, które wynikają z faktu, że aktorki borykają się z licznymi problemami (niechciana ciąża, brak uznania ze strony mężczyzn czy bycie zależną od ich protektoratu).

Kobiety i mężczyźni obecni na widowni zaczęli dość szybko zdawać sobie sprawę, że omawiane w spektaklu „kobiece problemy”, pomimo gigantycznej przepaści czasowej dzielącej siedemnastowieczną Anglię od Polski z XXI wieku, wcale się nie zdezaktualizowały. Co myślały kobiety – nie wiem i nie chcę snuć na ten temat zbędnych domysłów. My – panowie mogliśmy spojrzeć na kobiety z ich punktu widzenia i dostrzec, jak wiele w ich życiu wciąż zależy od nas. Myślę, że niejeden z nas mógł odnieść siebie do któregoś z mężczyzn, o których opowiadały aktorki. Mimo że mężczyzn w spektaklu widz nie poznawał bezpośrednio, to jednak uzyskiwał o nich sporo informacji, przez co można było stworzyć sobie równie ciekawy gabinet charakterów jak ten, który na scenie zaprezentowały nam panie.

Zabieg tworzenia lalki na obraz aktorki, która się nią posługuje, oraz autotematyzm spektaklu, gdzie scena traktowana jest jak axis mundi, czyli środek świata, pozwolił reżyserowi na wydobycie z opowiadanej historii uniwersalnej treści. Gdyby widz przez przypadek miał jednak problem z odniesieniem spektaklu do czasów współczesnych, to jest mu to podpowiedziane (niestety zbyt nachalnie) poprzez zmianę kostiumów w drugiej części spektaklu. Przez większość czasu aktorki grają jednak w strojach z epoki.

Stroje te, a także makijaż zmierziły mnie swą kiczowatością i przyznaję, że poczułem ogromną ulgę, kiedy owe śmieszne i straszne kreacje zastąpiły zwykłe czarne T-shirty i czarne spodnie. Twórcy spektaklu, który jest kierowany do dorosłego widza, muszą pamiętać o swoim adresacie, nawet jeśli scena, na której rozgrywa się przedstawienie, znajduje się w teatrze, w którym większość scenicznych widowisk powstaje z myślą o dzieciach. Tyczy się to nie tylko podejmowanych tematów, ale również komponentów budujących spektakl, w tym kostiumów i makijażu. W pierwszej, dłuższej części przedstawienia Edyta Niewińska-Van der Moeren wyglądała tak, jakby jej makijaż sceniczny stworzył człowiek niewidomy, który w dodatku ma niedowład w rękach. Katarzynę Klimek przyobleczono w kostium przywołujący na myśl skrzyżowanie Czerwonego Kapturka z Wonder Woman. Natomiast Grażyna Nieciecka-Puchalik otrzymała perukę zdecydowanie stylizowaną na uczesanie Ewy Minge.

Pomijając już kwestię kiczowatej, drażniącej oko charakteryzacji, warto dodać, że aktorki w większości udźwignęły ciężar niełatwej problematyki spektaklu. Danuta Kamińska jako Pani Betterton, Paulina Lenart jako Nell Gwyn oraz Grażyna Nieciecka-Puchalik jako Doll Common dały taki popis sztuki aktorskiej, że widz mógł poczuć się, jakby prezentowana mu była tragikomedia pomyłek jakiegoś klasyka, a tekst przecież jest autorstwa współczesnej dramatopisarki – April de Angelis. Każda z wymienionych aktorek potrafiła sprawnie poprowadzić mnie od śmiechu ku zadumie. W ciągu dwóch godzin Kamińska, Lenart i Nieciecka-Puchalik skutecznie wywoływały w widzu poczucie, iż rzeczywiście zna on doskonale daną postać, pomimo tego, że każdy z nas znał tylko wyrywek ich życia. Nie trzeba było wiedzieć więcej, by mieć świadomość, że Nell Pauliny Lenart to dziewczyna, która od życia otrzymała nie tylko urodę, ale i szczęście, że Pani Betterton Danuty Kamińskiej to kobieta symbolizująca oddanie mężczyźnie, pomimo jego zdrad i raniących ją decyzji, takich jak odsunięcie od teatru ze względu na wiek; w końcu, że Doll Grażyny Nideckiej-Puchalik to kobieta, której z kolei w życiu zabrakło szczęścia, a brak ten pozwolił jej na stanie się „twardą babką”. Najmniej przekonująco wypadła Katarzyna Klimek, która jako Pani Marshal miała chyba największe pole do popisu. Postać grana przez tę aktorkę przechodzi drastyczne koleje losu i przemiany – od ulubienicy publiczności (zwłaszcza jej męskiej części), która w wyniku zajścia w ciążę zostaje zwolniona z teatru, po kobietę z rynsztoka, która, by przeżyć, musi porzucić dziecko i zająć się najstarszą profesją świata, co doprowadza ją niemal do obłędu. Niestety nawet w punkcie kulminacyjnym, czyli monologu wygłoszonym przez Katarzynę Klimek, nie potrafiłem współczuć jej bohaterce. Nie potrafiłem wyzbyć się przekonania, że aktorka przecież to wszystko „tylko gra”.

Pomijając już kwestię kiczowatej, drażniącej oko charakteryzacji, warto dodać, że aktorki w większości udźwignęły ciężar niełatwej problematyki spektaklu. Jeśli widz dobrze się rozejrzy, to zauważy, że mężczyźni w spektaklu są jednak widoczni, i to przez cały czas. Są to muzycy (Piotr Klimek oraz niewymieniony z imienia i nazwiska asystent), którzy we dwóch grają na jednej wiolonczeli. Grają jednak na niej w sposób niespotykany. Obaj muzycy wydobywają mianowicie z instrumentu dźwięki przy pomocy typowo „męskich” narzędzi, takich jak szlifierka, piła, pilnik czy śrubokręt. Nie muszę chyba dodawać, że wiolonczela to przecież też kobieta. Muzycy, ulokowani na górze, powyżej poziomu sceny, narzucają tempo akcji. By dalej pozostać wiernym motywowi sceny jako świata w pigułce, można uznać, że kobiece „stworzenia sceniczne” działają tak, jak im zagrają muzycy-mężczyźni. Performance tych ostatnich – równie ciekawy, a momentami może nawet ciekawszy od tego, co dzieje się na scenie, to kolejny bardzo sprytny zabieg reżysera, mający zapewne uświadamiać widzowi, że główną przyczyną problemów kobiet są mężczyźni.

My-widzowie-mężczyźni zadajemy sobie proste pytania: dlaczego kobiety się na to godzą? Dlaczego tak mocno skazują się na wolę mężczyzn? I oglądając ten spektakl, utożsamiając się coraz bardziej ze „stworzeniami scenicznymi” rodzaju żeńskiego, odpowiadamy: godzą się na to, ponieważ nie mają innego wyjścia. Kobiety zarówno na scenie, jak i w życiu zmuszane są do grania tak, jak im się każe, bo w przeciwnym razie spotyka je kara. Kobieta przecież musi być matką i musi kochać swoje dzieci, musi być „cała dla męża” i musi być mu wierna. Taka kobieta, która nie zachowuje się jak marionetka, uznana jest za niepotrzebną, bo po co komu kobieta, która nie chce wychodzić za mąż i rodzić dzieci? Taka kobieta jest niebezpieczna, tak jak niedźwiedzica ze spektaklu, która będąc nieposłuszną wobec trenera, została skatowana i zabita, a jej skóra stała się głównym elementem scenografii w finałowej scenie. Wokół skóry niedźwiedzicy zawisły zniszczone i nikomu niepotrzebne lalki, którymi posługiwały się aktorki. To duchy nieposłusznych kobiet.

Warto podkreślić, że widzowie, oglądający spektakl prezentowany na Scenie dla Dorosłych szczecińskiej „Pleciugi”, zdali pozytywnie egzamin. Reagowali perlistym śmiechem nie tylko za każdym razem, kiedy ze sceny padało kolejne przekleństwo, kolejne mniej lub bardziej dosadne określenie stref intymnych albo kolejne dźwięki imitujące gastryka (swoją drogą, jak długo będzie nas to śmieszyć?), ale również nagrodzili oklaskami scenę, gdy dwie aktorki, trzymając się za ręce, wypowiadały przysięgę braterstwa, w której stwierdzały, że muszą trzymać się razem w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

Oglądanie spektaklu Aignera przypomina mi (przepraszam za tę banalną asocjację) obieranie cebuli. Kiedy odrzucimy początkowo nieatrakcyjną łupinę i przejdziemy przez łzy, dojdziemy do najciekawszych treści. Początkowo byłem zachwycony i zaciekawiony, dzięki rewelacyjnemu plakatowi zapowiadającemu premierę, później nieco zawiedziony formą, w jakiej prezentowana jest niebanalna treść spektaklu, aż wreszcie, w drugiej części ostatecznie przekonałem się do Stworzeń scenicznych. Tym, co uznałem za argument najbardziej przekonujący, jest po prostu oczywista konieczność tworzenia takich spektakli. Chciałoby się powiedzieć: „Uff, jak to dobrze, że dotyczył on siedemnastowiecznej Anglii!”. Jednak widz szybko zdaje sobie sprawę, że kobiety po dzień dzisiejszy muszą bać się, że stracą swoją pracę ze względu na wiek, że ktoś nie pozwoli im decydować o własnym ciele i ciąży, że kiedy już w owej ciąży się znajdą, ktoś nazwie je jednym z mało chlubnych epitetów; albo że będą musiały wybierać pomiędzy pracą a rodziną. I wtedy ten niby niepozorny i pełen humoru spektakl zaczyna się traktować zupełnie poważnie.

21-10-2013

galeria zdjęć Stworzenia sceniczne, reż. P. Aigner, fot. Karolina Machowicz Stworzenia sceniczne, reż. P. Aigner, fot. Karolina Machowicz Stworzenia sceniczne, reż. P. Aigner, fot. Karolina Machowicz Stworzenia sceniczne, reż. P. Aigner, fot. Karolina Machowicz ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Lalek Pleciuga w Szczecinie, Scena dla Dorosłych
April de Angelis
Stworzenia sceniczne
przekład: Hanna Szczerkowska
reżyseria: Paweł Aigner
scenografia: Magdalena Gajewska
muzyka: Piotr Klimek
obsada: Danuta Kamińska, Katarzyna Klimek, Paulina Lenart, Grażyna Nieciecka-Puchalik, Edyta Niewińska-Van der Moeren
premiera: 20.09.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: