AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Lepiej razem niż osobno

2. Festiwal Dolnośląskich Teatrów Offowych ZWROT, 20-23 września 2018, Wrocław
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
fot. Karol Budrewicz  

Różnorodność form i tematów to jeden z wyznaczników przeglądowej formuły ZWROT-u. Wyznacznik samego offu. Od cyrkowych popisów po spektakle, w których grają więźniowie. Od monodramów po zespołowy teatr tańca. Nie ma szans, żeby ktoś nie znalazł spektaklu dla siebie.

1.
Są jednak rzeczy, których mi na festiwalu zabrakło. I zastanawiam się teraz, dlaczego tak się stało, że ich właściwie zabrakło. W pierwszej kolejności myślę o przedstawieniach dla dzieci. Żadnego. Czyżby dolnośląski off nie brał pod uwagę nieletniego widza? Trudno mi w to uwierzyć. Być może przedstawiciele zespołów i teatrów specjalizujących się w spektaklach dla widzów młodych i najmłodszych po prostu uznali, że ich propozycje nie odnajdą się na festiwalu? Nie mogę mówić za wszystkich, lecz moim zdaniem oraz tych osób, czyich opinię na ten temat zdążyłem poznać, byłoby to z ich strony więcej niż błędnym przypuszczeniem. Zapraszamy więc na kolejną edycję! Będziemy czekać. Już czekamy.

Tak samo jak czekamy na te zespoły, którym bliski jest szeroko pojęty teatr lalki i formy. W tym roku jedynym przedstawicielem takiego podejścia do materii teatralnej było Towarzystwo Kultury Czynnej. Twórcy spektaklu Raj na ziemi wkrótce wzięli na warsztat, ale też i do serca, piekielnie trudny, wciąż powracający na fora publiczne, bo w zasadzie w żaden sensowny sposób jeszcze nierozwiązany, problem przemocy domowej wobec dzieci. Tymczasem kiedy pedagodzy i psychologowie na setki różnych sposobów próbują przekonywać, że kary cielesne w żadnym wypadku nie mogą być usprawiedliwione, że nawet „symboliczny” klaps potrafi poskutkować długotrwałą traumą psychiczną, jako społeczeństwo i państwo wciąż pozostajemy bezbronni wobec podobnego zachowania niemalże w tym samym stopniu, co cierpiące przez nie dzieci.

W sali Teatru Laboratorium dwoje aktorów (Klaudia Kąca-Jasic i Wojciech Gabryś) w przeciągu niecałych czterdziestu minut dzięki zwykłym białym piłkom z namalowanymi na nich ludzkimi twarzami ożywia ponad tuzin postaci. Potrzebują ich tylu między innymi dlatego, żeby pokazać, że nikt z tak licznego grona nie weźmie na siebie odpowiedzialności za tragiczną śmierć dziecka. Szczególnie sugestywna pod tym względem okaże się, mająca liturgiczne obramowanie i fantasmagoryczny nieco przebieg, scena sądu, dobitnie udowadniająca, że zawsze potrafimy wynaleźć wymówkę, usprawiedliwienie, logiczne wytłumaczenie, które jednak wciąż pozostają niczym w obliczu cudzego nieszczęścia.

Zdziwiła mnie więc opinia Natalii Królak z festiwalowej gazetki „ZWROTEK”. Moim zdaniem zbyt jednoznacznie potępiła poczynania Towarzystwa Kultury Czynnej, pisząc o skrzywdzonych, że „żadne z nich nie zasłużyło na kolejne zranienie w postaci spektaklu, który ośmiesza ich gehennę, zrównując ją do byle dziecięcego teatrzyku”. Ośmiesza? Cokolwiek mógłbym zarzucić Rajowi na ziemi wkrótce, to z pewnością nie złe intencje oraz brak współczucia małym ofiarom. Nie mogę zaprzeczyć temu, że recenzentka tak to zobaczyła, odebrała i zinterpretowała. Przecież i jej, konsekwentnie, nie będę przepisywał zamierzonej złośliwości. W ogóle to z wielką ciekawością każdego dnia wyczekiwałem na nowy, świeży, jeszcze pachnący drukiem numer „ZWROTKA”. Szczególnie przypadły mi do gustu próby zderzenia różnych, czasami wręcz sprzecznych ze sobą opinii uczestników Szkoły Krytyki Teatralnej na temat tego samego spektaklu. Podam przykład. Paula Łuczkiewicz o taneczno-performatywnym występie Anny Achimowicz Puissance D’Or pisze tak: „Dostarczający estetycznej przyjemności ruch tancerki na scenie dzięki odwołaniu do konkretu staje się narracją, nie rozbija się o górnolotne uogólnienia, które nie niosłyby ze sobą czytelnej treści”, natomiast „prostoliniowa fabuła poprzez taniec zyskuje z kolei wymowę paraboliczną”. Dosłownie na następnej stronie Miła Popowska nie mniej otwarcie wyznaje: „Bardzo plastyczny, obiecujący pomysł został bezlitośnie sprowadzony do nieprzekonujących ruchów skonstruowanych w oparciu o proste skojarzenia”. Akapit zaś kończy radykalnym: „Mogło być smacznie, wyszło nijako”. I chociaż osobiście jest mi bliższa opinia Popowskiej, z pewnością każdy z tekstów wygrywa właśnie przez to ich zdecydowane wzajemne starcie.

2.
Teatr ProtoCIAŁO konsekwentnie, przynajmniej takie odniosłem wrażenie, kontynuuje swoje eksperymenty z ruchem. Ich najnowszy taneczny performans Pomiędzy ogląda się jako przemyślane i przepuszczone przez praktykę występów ulicznych przedłużenie poszukiwań z Alicji w krainie kwantów. Z pustej sceny Impartu zniknął ekran, na którym wyświetlano różne zaskakujące czy po prostu zabawne naukowe mądrości. Zrezygnowano też z rekwizytów. Całą uwagę skupia na sobie siedmioro artystów, którzy nie tyle opowiadają, co świadomie uruchamiają galerię plastycznych obrazów o bardzo szerokim polu możliwych interpretacji, odczytań i sposobów przeżywania. Paradoksalnie, mimo całej abstrakcyjności, ulotności i nieprzewidywalności skojarzeń będących z pewnością niemałą zasługą reżyserów i choreografów, Sebastiana Frodymy i Żakliny Małolepszej, artyści w różnym wieku i z różnymi możliwościami ruchowymi pozostają w obrębie tematu wyznaczonego tytułem. Rzeczywiście są „pomiędzy”.

Podobnie jest z Uśpionymi Agnieszki Pytel. Spektakl, z którego wyszedłem z czterema stronicami spisanych notatek. Robiłem je po ciemku i w pospiechu. Żeby niczego nie przeoczyć, szybko wracałem wzrokiem do trzech performerek w wyrzeźbionej światłem scenografii. Litery więc urządzały jakieś szalone korowody. Słowa wyginały się niczym na zajęciach jogi. Zdania nakładały się jedno na drugie, niespodziewanie łączyły się i rozchodziły niczym tory przy zajezdni: „Wspólna choreografia… Jedno ciało… Strach… Chęć ucieczki… Lasy rąk… Szybka, częsta choreografia… Gra z symetrią i jej zaburzeniem”.

Po obejrzeniu przedstawienia jestem przekonany, że zapiski te nie mogłyby chyba wyglądać inaczej. Są nie tyle intelektualnym, co emocjonalnym odbiciem towarzyszących występowi Psychoteatru przeżyć, wrażeń i wątpliwości. Wysłane w kierunku sceny myśli powracały do mnie jedynie tajemniczym echem. Były odbiciami. Czy odbiciami odbić tego transowego seansu, tej wycieczki w jeszcze jedną „krainę pomiędzy”. Nieprzypadkowo w notce spektaklowej twórcy, próbując przełożyć własne dzieło na słowa, sięgają po topos lustra. „Zawieszeni pomiędzy złudzeniem a realnością codziennie staramy się stawiać krok za krokiem. Lustra są wszędzie. Prześwietlają nas. Śmieją się. Znają nasze myśli na pamięć”. Brzmi poetycko, nieprawdaż? Ale inaczej niż przez metaforę o Uśpionych mówić się raczej nie da. Jest to spektakl – tu bezpardonowo posłużę się podsłuchanymi słowami współautora tekstu i reżysera świateł Sebastiana Zakrzewskiego – „w którym więcej nie wiadomo, niż wiadomo”. Z tych rzeczy wiadomych warto natomiast odznaczyć bardzo klimatyczną muzykę Violet Ultra, tak świetnie współgrającą z psychodeliczną, niekiedy wręcz grawitującą ku horrorowym konwencjom atmosferą scenicznego mikrokosmosu, zadziwiającą kondycję Diany Kozłowskiej i Magdaleny Mileckiej oraz – rzecz jasna – samej Pytel. Założycielka zespołu jest czarująca i dzika w tym całkowitym zanurzeniu się w tańcu. Jeszcze jeden cytat z notatek: „Jakie demony siedzą w tej dziewczynie?”. W dziewczynie delikatnej, subtelnej, lecz reprezentującej zupełnie wyjątkowy poziom obecności na scenie. Zawsze znajdującej się na pograniczu czy nawet lekko poza granicami. Istny kłębek gwałtownych impulsów. Jednoosobowy psychoteatr o pięknych długich włosach.

3.
W zeszłym roku przy okazji projektu dzień:noc:DZIEŃ pisałem, że Aleksandra Kugacz „zachwyca swoją wrażliwością, precyzją i zdolnością do manipulowania napięciem emocjonalnym”. W monodramie Wyjścia w reżyserii Jerzego Weltera ponownie to udowodniła. I nawet więcej. Inspirowany prozą Herty Müller oraz własnymi wyprawami do „kraju, o którym prawie nic nie wiemy”, czyli Rumunii, spektakl pozwolił odsłonić i uwypuklić kolejne strony talentu Kugacz. Żeby tego dokonać Welter maksymalnie wyciszył scenografię, pozostawiając na scenie dwa drewniane taborety, walizkę i początkowo niezauważalne, stare letnie buty damskie. Wszystko to rozstawione z estetyczną precyzją dzieła malarskiego. Wszystko czeka na swoją kolej, cicho domagając się prawa do uzyskania głosu. Kugacz tymczasem, uzbrojona w akordeon i wspaniały, przeszywający na wylot wokal, uruchamia polifoniczny teatrzyk urywkowej narracji. Przeplata wątki, żeby nakreślić tragiczne losy pokolenia naznaczonego rządami Ceauşescu, z niekończącymi się donosami i przesłuchaniami, „podczas których nie wolno mówić «nie»”. Błyszczące, patrzące gdzieś w głąb wypowiadanych zdań i wyśpiewanych zwrotek oczy Kugacz chwytają i hipnotyzują. Aktorka prowadzi nas po krętych korytarzach tego labiryntu cierpień, żeby na wyjściu pozostawić z groźnym i zastanawiającym proroctwem: „kiedyś spłynie nie tylko śnieg, ale wioski i ludzie”.

Nie był to jedyny monodram podczas festiwalu. I nie był on pierwszym. Prawdziwym popisowym występem stało się przedstawienie Angeliki Sokólskiej Ja, Mania. Przyznam się, że nieco zaniepokoił mnie opis spektaklu w notce programowej, gdzie życie polskiej noblistki, Marii Skłodowskiej-Curie, uznano za „pretekst”, a ją samą za „przykład człowieka, który dąży do celu, do spełnienia marzenia”. Będę upierał się, że redukowanie biografii konkretnej osoby do „przykładu” jest przedsięwzięciem moralnie niepokojącym i co najmniej dwuznacznym. Życie i śmierć, które mają imię, nie mają prawa na scenie stawać się „abstrakcyjnymi” i „uniwersalnymi”. Na całe szczęście niczego podobnego w monodramie Angeliki Sokólskiej nie odnajdziemy. Przeciwnie, jest mu kosmicznie do tego daleko, jako że aktorka przepuszcza przez siebie emocje i przeżycia swojej bohaterki w sposób bezwzględny i być może nawet okrutny. Nie wierzę bowiem, że jest to kostium, który łatwo jej zdjąć już w trakcie oklasków. Sokólska-reżyser starannie zadbała o konsekwencję dwóch fundamentalnych osi dramaturgicznych: dialogu Marii Małej, tej dziewczynki, która „chciała być szewcem”, i Marii już „niewierzącej w dobrego Boga”, i Marii przed mikrofonem, tłumaczącej się komuś na zewnątrz, i Marii z wiadrem i szmatką, próbującej wytłumaczyć samej sobie, jak to się stało, że znalazła się przy garach z pierwiastkiem dwa razy bardziej promieniotwórczym niż uran.

4.
Pisanie o festiwalach nie jest rzeczą łatwą. Szczególnie przy takiej liczbie spektakli. Trzeba to jakoś sobie poukładać. Zadecydować, z czego, niestety, trzeba będzie zrezygnować, a o czym napisać bardziej szczegółowo. Są to – rzecz jasna – wybory subiektywne, chociaż czasami podyktowane czynnikami od recenzenta niezależnymi. Jednak montując w głowie dwa teksty o ZWROCIE, już z góry wiedziałem, wzmianką o którym przedstawieniu chciałbym je skończyć. Będzie to właśnie wzmianka, bo tu nie zamierzam się bawić w precyzyjne analizy. Może przy innej okazji, kiedy będzie więcej czasu i miejsca.

W tej chwili chciałbym przede wszystkim podziękować twórcom spektaklu 2018: Odyseja Człowieczna, czyli Teatrowi Ostoja. Chociażby za ten piękny neologizm, który uznać należy za nazwę całego szczególnego gatunku spektakli. Bo rzeczywiście zdarzają się przedstawienia „człowieczne”. Nie aż tak często, jak by się chciało, a jednak. Kiedy taki oglądasz, wiesz, że to jest to. Tak miałem z Odyseją, w której Agnieszka Bresler zaproponowała, by spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość, tak dobrze znaną i oczywistą, okiem przybysza z dalekiej planety. Chwyt stary i dobrze znany, lecz w tym wypadku w roli kosmitów wystąpiły osoby z niepełnosprawnościami umysłowymi. Byli tymi innymi, obcymi, których, jak usłyszymy w jednym z wykorzystanych w spektaklu nagrań, „można poznać po uchach”. Wylądowali statkiem kosmicznym wśród kłębów sztucznego dymu.

Rozejrzeli się dookoła. Sprawdzili aktualną prasę. Wypróbowali maski przedstawiające twarze obecnych przywódców politycznych. I mocno się zdziwili. Najbardziej chyba tym, jak ta nasza normalność w zasadzie jest nienormalna, patologiczna, pełna nieuzasadnionej przemocy i niewytłumaczalnej nienawiści. Zdziwili się, że wciąż nie rozumiemy, że „lepiej razem, a nie osobno”. Milczeć w tej sytuacji nie mogli. Najprawdopodobniej po prostu nie potrafią. Więc o swoim zaskoczeniu i zaniepokojeniu powiedzieli wprost. Nam pozostaje to usłyszeć. Lub przeczytać na koszulkach, które noszą pod białymi skafandrami kombinezonów ochronnych. Mam wielką nadzieję, że przynajmniej na to nas jeszcze stać. Jak nie, to czas ponaglać Elona Muska i w ślad za kosmitami zmykać z tej planety, gdzie „człowiek opluł człowieka tylko dlatego, że ten był z innego kraju”.

07-11-2018

galeria zdjęć 2. Festiwal Dolnośląskich Teatrów Offowych ZWROT, 20-23 września 2018, Wrocław 2. Festiwal Dolnośląskich Teatrów Offowych ZWROT, 20-23 września 2018, Wrocław 2. Festiwal Dolnośląskich Teatrów Offowych ZWROT, 20-23 września 2018, Wrocław 2. Festiwal Dolnośląskich Teatrów Offowych ZWROT, 20-23 września 2018, Wrocław ZOBACZ WIĘCEJ
 

2. Festiwal Dolnośląskich Teatrów Offowych ZWROT, 20-23 września 2018, Wrocław

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany NORMAN
    NORMAN 2018-11-08   08:45:59
    Cytuj

    +++++++++++++++++++