AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Nie bierzcie

 

Po Bierzcie i jedzcie spodziewano się czegoś w rodzaju ulepszonej wersji poprzedniego spektaklu Strzępki i Demirskiego na deskach Teatru Rozrywki, czyli Położnic szpitala św. Zofii. Zresztą scenografia w kształcie gigantycznych pośladków podbijała te oczekiwania. Jednak po ciężkich porodowych bólach spomiędzy tych pośladków na scenę spadły mizerne bobki. I to niestety najtrafniejsze podsumowanie tego spektaklu.

Oczekiwaniu „lepszych Położnic…” sprostały chyba tylko kostiumy. Powyciągane i nieforemne koszuliny nocne zastąpiono satynowymi piżamami i halkami z koronką. Szkoda może tylko, że większość z tancerzy nie ma w tym dezabilu glamour zbyt wiele do zaprezentowania. Choreograf Cezary Tomaszewski celuje w pięknych duetach, lecz nie ma pojęcia, jak skomponować rasowe sceny zbiorowe, na jakich mógłby się ten musical oprzeć.

Część winy za ich brak spada na scenografa Michała Korchowca, który zaprojektował szalenie efektowną instalację z zepsutych lodówek i kuchenek mikrofalowych, lecz nie zadbał o stworzenie przestrzeni, która nie ograniczy tancerzy. A na domiar złego jeszcze przytłoczył ich tekstami piosenek wyświetlanych na pseudobetonowym horyzoncie.

Do strony plastycznej nie można się przyczepić. Wyrazista typografia z oszczędnymi ozdobnikami sprawia, że niemal każda ze scen spektaklu wygląda jak wysmakowany plakat nawołujący do walki z miażdżycą. Obawiam się jednak, że aby ten chwyt docenić, trzeba być widzem głuchoniemym (czego zwłaszcza podczas przedstawień muzycznych nikomu nie życzę). Repetycja tekstu irytuje i męczy, a różnice pomiędzy słowami padającymi ze sceny i wyczytywanymi z wizualizacji jeszcze tę irytację potęgują. Domyślam się, że ich dynamikę ograniczono (w internecie tego rodzaju teksty mają formę pomysłowych animacji), aby nie odwracać uwagi od scenicznej akcji. Bez skutku. Artyści zaciekle, lecz bezowocnie walczą o uciekający ku napisom wzrok widza. A szkoda, bo cały zespół zasługiwał na odebraną im uwagę.

Żaden zespół nie udźwignąłby niedoróbek fabuły oraz argumentacji Strzępki i DemirskiegoChoć pierwsze skrzypce miał zagrać Dariusz Niebudek w podwójnej roli niedoszłego samobójcy oraz jego serca, najsilniej w pamięć zapada monolog Alony Szostak grającej Cholesterol. Dzięki roli napisanej na podobieństwo Królowej Śniegu z rosyjskich ilustracji tłumiony przez Szostak wschodni zaśpiew wreszcie stał się nie jej błędem, lecz atutem. Widać, że zniesienie tej bariery dodało jej skrzydeł – ze swojego popisowego epizodu, w którym streszcza eksperymenty carskich lekarzy na królikach, wydusiła magnetyzującą dawkę bajkowej grozy. Zazdrościłam każdemu z pluszaków, na którego pyszczku złożyła pocałunek śmierci. Zresztą podobnie ma się sprawa z inną starą wygą śląskiej sceny. Elżbieta Okupska Gen Matki gra brawurowo i rozkosznie podkreśla drwinę zawartą w ludowej przyśpiewce.

Ostatni znaczący monolog należał do Ewy Grysko w roli Głodu upozowanego na tłustowłosą panią z opieki społecznej w burawym kostiumiku. Grysko cedzi słowa i porusza się powoli jak demony z japońskich horrorów, co wystarczy, by podkreślić absurd cywilizacji diet dręczącej swoich członków najpotworniejszą plagą, której niegdyś bano się bardziej niż pomoru i wojny.

Niestety, wysiłek całego zespołu poszedł na nic. Widzowie umierali z nudy i skonfundowania w niekończących się męczarniach. Żaden zespół nie udźwignąłby niedoróbek fabuły oraz argumentacji Strzępki i Demirskiego. Tę pierwszą można zrozumieć tylko, jeśli pamięta się w detalach wygląd i zwyczaje bohaterów Było sobie życie, co jest przypadłością wyłącznie kilkulatków oraz ich rodziców. Tej drugiej zrozumieć nie sposób, bo luk w niej więcej niż treści.

Dla przykładu twórcy spektaklu sugerują, że gdyby tylko chłop polski mógł sobie komponować dietę według własnego uznania, cały boży tydzień objadałby się wyłącznie mięsem. Śmiem wprawdzie podejrzewać, że podstawą jego diety stałby się wówczas samogon, ale przyjmijmy, że tę teorię da się przedyskutować. Nie podejmuję się jednak dyskusji np. z tezą, że upragniony jadłospis populacji znanej z pojenia niemowląt mlekiem z maku będzie zdrowy dla jej późnych potomków, albo że machlojki Monsanto przemawiają za dietą mięsną, skoro ta firma produkuje też ogromne ilości pasz.

Bierzcie i jedzcie z wielu złożonych obietnic spełniło tylko jedną. Nie tę, że dokopie się do źródeł manipulacji, jakim jesteśmy poddawani przez speców od zdrowia ani nie tę, że wskaże nam, jak się przez mur tych manipulacji przebić. Zrealizowano jedynie tę najprostszą – że po spektaklu zrobi się nam niedobrze.

20-12-2013

 

Teatr Rozrywki w Chorzowie
Paweł Demirski
Bierzcie i jedzcie
reżyseria: Monika Strzępka
scenografia: Michał Korchowiec
muzyka: Jan Suświłło

projekcje, napisy, wizualizacje: Mateusz Mirowski

obsada: Marta Kloc, Wioleta Malchar, Izabella Malik, Elżbieta Okupska (gościnnie), Anna Ratajczyk, Ewelina Stepanczenko-Stolorz, Alona Szostak, Marta Tadla, Dariusz Niebudek (gościnnie), Radomir Rospondek (gościnnie), Wojciech Stolorz, Marcin Tomaszewski, zespół wokalny, baletowy i orkiestra Teatru Rozrywki
premiera: 14.12.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: