AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Nie tym razem

Mewa, reż. Wojciech Faruga, Teatr Powszechny w Warszawie
Pracownik Instytutu Kultury Współczesnej UŁ, redaktor miesięcznika „Dialog”.
A A A
Mewa, reż. Wojciech Faruga,
Fot. Magda Hueckel  

Dyskomfort znany każdemu – petycja w słusznej sprawie, ale sformułowana w sposób, z jakim wolelibyśmy się nie identyfikować. I co robić? Podpisać?

Trudno zgadnąć, w jakim celu Wojciech Faruga tnie tekst Czechowa, dubluje postaci, zmienia kolejność scen, każe działaniu raz wyprzedzać logikę fabuły, raz się za nią ślamazarzyć. Choćby nie wiem ile siarkowego efektu zastosował, to i tak okazuje się, że klucz, którym otwiera Mewę, jest kluczem dobrze znanym, pasującym do znanej dziurki w znanych drzwiach, za którymi stoi znany Trieplew mówiący znane słowa, że potrzeba nam nowych form. Łatwo się domyśleć, że w tym świecie „znamy-znamy”, te nowe formy też będą znane. Słowo „oksymoron” byłoby tu chyba jak najbardziej na miejscu.

I jak Mewa w swojej najklasyczniejszej z interpretacji jest sztuką o teatrze, wykładem z autotematyzmu, w którym chcący nowej sztuki artysta zderza się boleśnie ze skostniałymi gustami otoczenia, tak spektakl Farugi jest spektaklem o zagrożeniach, przed jakimi staje teatr, jeśli nie chce grać farsideł ani rocznicowych gniotów. Sprawa poważna, a wobec ostatnich dyrektorskich nominacji teatralnych wyjątkowo bieżąca. Tyle tylko, że mówienie teatralnym językiem o potrzebie dobrego teatru jest równie ryzykowne, jak napisanie książki i nadanie jej podtytułu „dobra książka”… Czechow nie ryzykował, choć wezwanie do nowych form sformułował na serio, to nikomu nie kazał wierzyć, że te nowe formy są w zasięgu Trieplewa. Faruga, choć niemal każdą kwestię bohaterów bierze w nawias ironii i samozaprzeczeń, to jednak nie ma dystansu, gdy idzie o ostatnie kłótnie wokół teatrów. Decyzja ta jest zrozumiała – trudno się śmiać z Klątwy (tak, w tej Mewie są nawiązania do poprzedniego spektaklu Powszechnego) i trudno żartować z sytuacji Teatru Polskiego we Wrocławiu (tak, Faruga nawiąże do sporu, zaklejając swoim aktorom w finale usta czarną taśmą), jednak w kontekście Mewy, pozornie przeoranej, a faktycznie opartej na kanonicznej lekturze, skutkująca dydaktyzmem w kolorze pychy, a w dodatku – w tej inscenizacji – pełnym kleksów i lapsusów. Petycja w słusznej sprawie, ale wywołująca dyskomfort. Podpisać?

Było jasne przed premierą, że pierwsza po oprotestowywanej Klątwie inscenizacja Powszechnego, powstająca w atmosferze ataków na aktorów i z pikietą za oknami, nie będzie spektaklem, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Trudno wyobrazić sobie presję, pod jaką pracował zespół, jeszcze trudniej przypuszczać, że reżyser mógłby wyreżyserować jakikolwiek tekst, jakby świat wokół nie istniał (choć przecież może, sięgając po tekst kilka miesięcy temu, chciał zrobić spektakl o czymś zupełnie innym). Nie zmienia to faktu, że od pierwszych scen, zanim jeszcze pojawią się pierwsze aluzje do anegdotycznego już fellatio z figurą papieża i zanim pojawią się pierwsze rozważania aktorów o identyfikacji ze słowami postaci scenicznych, znamy narrację, w jaką wpisze się ten spektakl. Między innymi dlatego, że z tego, co dzieje się na scenie – z mruczanych do kamery kwestii, z wyświetlanych nad głowami projekcji, ze zbliżeń obiektywu na plamę w kroku męskich spodni i z czerwonego pompona na łysej głowie – nie wynika nic. No, chyba że chodzi o parodię tak zwanego współczesnego teatru – ścieżka interpretacyjna, której prawdopodobieństwa nawet nie chcę brać pod uwagę.

U Czechowa zderzają się dwa światy: spektakl Trieplewa i wizja sztuki, której hołduje Arkadina. Pal licho, które formy nowsze, które formy lepsze – opozycja jest jasna. U Farugi konflikt jest głównie osobowy, psychologiczny, podręcznikowy – mamy zagubionego syna, dominującą matkę i ból przecinania pępowiny. Mimo sztafażu zamierzonych nieciągłości i trzech tuzinów konceptów oglądamy obyczajówkę, która ukrywa, że jest obyczajówką. Mieszczańską historię, do której co chwilę wdziera się gazetowa aktualność. W czasach Czechowa taki gatunek nazywano wodewilem, ale tu ma się on stać synonimem nowej formy, a w każdym razie jej adwokatem. Porządek narracyjny codzienności szybko wygrywa z artystycznym zamiarem i nawet inscenizacją zaczyna rządzić rutyna. Kończący spektakl ciąg monologów (w tym jeden z beknięciem) męczy, a gdy na pierwszych aktorskich ustach pojawia się taśma klejąca, przyjmujemy to z jakąś ulgą. O to chodziło?

Pozostajemy z pytaniem: czy mamy prawo do krytyki spektaklu zrobionego w słusznej sprawie i z dobrej chęci? A w dodatku spektaklu, który powstawał w warunkach dalekich od komfortowych? Czy jego krytyka będzie strzałem w skroń Trieplewa i opowiedzeniem się przeciwko nowym formom? Czy mamy do niej prawo, czy w imię sprawy należałoby milczeć?

19-04-2017

galeria zdjęć Mewa, reż. Wojciech Faruga, Teatr Powszechny w Warszawie <i>Mewa</i>, reż. Wojciech Faruga, Teatr Powszechny w Warszawie <i>Mewa</i>, reż. Wojciech Faruga, Teatr Powszechny w Warszawie <i>Mewa</i>, reż. Wojciech Faruga, Teatr Powszechny w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie
Anton Czechow
Mewa
przekład: Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria: Wojciech Faruga
scenografia, kostiumy, reżyseria światła: Agata Skwarczyńska
obsada: Karolina Adamczyk, Aleksandra Bożek, Maria Robaszkiewicz, Julia Wyszyńska, Grzegorz Artman, Jacek Beler, Mateusz Łasowski, Oskar Stoczyński
premiera: 08.04.2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (5)
  • Użytkownik niezalogowany Julka
    Julka 2017-04-22   01:49:38
    Cytuj

    Panie redaktorze, parafrazując tytuł tej recenzji proponuję jkz następnym razem odpowiedzieć krótko: „Nie tym razem”.

  • Użytkownik niezalogowany spostrzegawcza
    spostrzegawcza 2017-04-21   13:06:43
    Cytuj

    jkz próbujący rozpaczliwie opublikować swoje sztuki w „Dialogu” i otrzymujący regularną odpowiedź odmowną („Panie Jacku, nie opublikujemy Pana sztuki z tych samych powodów co zwykle”) uważa Piotra Olkusza, sekretarza redakcji „Dialogu”, za swojego naturalnego wroga. Więc Piotrowi Olkuszowi-recenzentowi, z automatu dowala. C.b.d.o.

  • Użytkownik niezalogowany zembi bembi
    zembi bembi 2017-04-20   15:27:14
    Cytuj

    jkz po ludzku pisać nie umi, jzk umi tylko nie robić przedstawień, w związku z tym już się doczekać nie mogę jak nam pokaże swój tyater gdy zostanie dyrektorem Starego.

  • Użytkownik niezalogowany cwks
    cwks 2017-04-20   11:21:43
    Cytuj

    jkz napisał(a):

    Olkusz próbuje być nienowoczesny? Nie wierzę! Może niezdrów? A mordoklejki już zjadają swoje taśmy. Co, jeszcze nie? A zakład?
    Czy mogę prosić, żeby na publicznym forum anonim podpisujący się jkz pisał w sposób zrozumiały nie tylko dla siebie? Jedynie nieliczni traktują go jeszcze poważnie, a on dalej sam spycha się na margines. Przykro patrzeć.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2017-04-19   22:50:04
    Cytuj

    Olkusz próbuje być nienowoczesny? Nie wierzę! Może niezdrów? A mordoklejki już zjadają swoje taśmy. Co, jeszcze nie? A zakład?