AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Niezgoda

Zemsta, reż. Paweł Aigner, Teatr Maska w Rzeszowie
Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
fot. Jerzy Dowgiałło  

Nie mamy zbyt wielu polskich komedii, które znajdowałyby się na liście młodzieżowych lektur. Zemsta Aleksandra Fredry też nie jest jedną z nich, ale za to znajduje się wśród lektur szkolnych. Jako taka musi zostać poznana przez młodzież, a obejrzenie spektaklu teatralnego, szczególnie jeśli ma dobre tempo i jest dobrze skompresowany, zajmuje mniej czasu niż przeczytanie samego tekstu dramatycznego.

Taka właśnie jest rzeszowska Zemsta w reżyserii Pawła Aignera – zwarta, grana bez przerwy, w dobrym, niemal farsowym rytmie. Aigner jest jednak zbyt dobrym artystą, by przygotować po prostu spektakl lekturowy, będący przedstawieniem fabuły i choć cała fredrowska narracja jest w jego przedstawieniu, to nosi ono także bardzo wyraźne ślady jego indywidualnej interpretacji oraz zabiegów inscenizacyjnych. Na pierwszy rzut oka to bardzo „tradycyjny” teatr – scenografia to typowy „teatr z meblami”, które są mniej więcej z epoki, sprawiając wrażenie jakiegoś wnętrza szlacheckiego dworu. Ponieważ jednak przez całe przedstawienie oglądamy tę samą scenografię, nie tyle modyfikowaną, co niszczoną w jego trakcie, jest w niej też pewna doza umowności. W centralnej ścianie domu znajduje się duża przerwa, jakby wielkie tarasowe okno, a za nim obowiązkowy „polski krajobraz”, czyli pnie brzóz (swoją drogą ciekawe, czemu zawdzięcza swoją karierę jako elementu scenograficznego akurat to drzewo – pojawia się ostatnio w bardzo wielu przedstawieniach). Dookoła doskonale widoczne są elementy konstrukcyjne scenografii – rusztowania, które tylko bardzo daleko mogą nawiązywać do sprawy remontu zamku. W spektaklu ta przestrzeń ulegać będzie stopniowej destrukcji i zabałaganieniu. A to wylądują w niej słomiane (całkiem współczesne) kubiki, a to Papkin, nieostrożnie obchodząc się z pistoletem, odstrzeli żyrandol, który odtąd wisieć będzie nad sceną niby miecz Damoklesa, podczas licznych bójek wyłamane zostaną drzwi i połamany stół. Próby złożenia go na powrót stanowić będą osobną aktorską etiudę.

Całe przedstawienie, podobnie jak scenografia, rozpięte będzie między „tradycyjnym” teatrem fredrowskim (oraz innymi, nie tak oczywistymi tradycjami przedstawieniowymi) a dyskretnie zaznaczoną współczesnością. Ponieważ jest to jednak bardzo subtelnie zakomponowane, sprawia wrażenie jednej, spójnej całości. Toteż nie razi, że część postaci – przede wszystkim protagoniści, noszą szlacheckie stroje (choć buty mają na przykład współczesne), a Milczek (Bogusław Michałek) ma na głowie fryzurę o kształcie peruki z dwoma lokami, gdy obok nich pojawiają się tacy, ubrani bardziej ponadczasowo. Podstolina (Anna Kukułowicz) ma spódnicę sięgającą ledwie za kolana i do tego serdaczek z ludowym kwiatowym wzorem, natomiast młodzi ubrani są całkiem współcześnie. Oni natomiast, jakby wbrew kostiumowi, zachowują się najbardziej „romantycznie”, co swoją kulminację ma w scenie, kiedy przytłoczeni miłością i przeciwnościami losu nie są w stanie iść, tylko co rusz teatralnie padają. Ustawienie scen z dużym potencjałem komicznym przywołuje jednak nie tylko tradycję grania komediowego, lecz także nieco ducha farsy oraz komedii dell'arte. Równie ważnym jak słowa Fredry nośnikiem znaczeń jest bardzo fizyczne aktorstwo, przejawiające się w nieustannych galopadach, bójkach, bitwach (a nawet w rąbaniu drewna). Nie zdarza się prawie, by postacie po prostu i tylko mówiły. Scena znajduje się cały czas w ruchu, dzięki czemu przedstawienie ma nieco szalone, ale bardzo dobre tempo. Wprowadzają je także zrytmizowane wstawki muzyczne wykonywane na żywo przez aktorów przy użyciu prostych instrumentów.

Gdyby oceniać wyłącznie pomysł na zainscenizowane Zemsty, to spektakl Aignera wypadłby znakomicie. W teatrze oceniamy i doceniamy jednak nie tylko pomysły, lecz także ich wykonanie, a z tym było w rzeszowskim przedstawieniu różnie. O ile znakomicie odnaleźli się w tej romatyczno-przerysowano-żywiołowej formie młodzi zakochani, czyli Wacław (Maciej Owczarek) i Klara (Malwina Kajetańczyk), o tyle nieco słabiej wypadła ona w wykonaniu pozostałych aktorów. Aktorzy grający Cześnika i Rejenta sprawiali wrażenie, jakby nie do końca odnajdywali się w tej formie, czasem grając tradycyjnie komediowo, a czasem bardzo mocno przerysowując swoje postaci w stronę kabaretową. Dyndalski, do którego mocnego istnienia przyzwyczaiły wcześniejsze inscenizacje Zemsty, tu natomiast niemal zniknął w rozpędzonej karuzeli scenicznej. Być może to wypadnięcie z formy przedstawienia było wynikiem tego, iż oglądałam drugi z granych tego dnia spektakli. Ponieważ jednak przedstawienie zwykle grane jest dwukrotnie, co drugi widz ma szansę zobaczyć Zemstę, która się aktorsko rozsypuje. Niestety bardzo słabo wypadł Henryk Hryniewicki grający Papkina i przypuszczam, że to nie zmęczenie było tego powodem. Papkin był przerysowanie drętwy, sztywny i przez to mało śmieszny. Aktorowi udało się jednak dokonać czegoś niezwykłego. Jego dwuznaczne żarty i gesty nie wywołały nawet najmniejszego śmiechu wśród licznie zgromadzonych na widowni nastolatków. Śpiewając piosenkę o kocie, fałszuje i sprawia wrażenie, że jest to całkiem poza postacią.
 
Zemsta Aignera poprzez swój finał dość daleko odeszła od koncyliacyjnego zakończenia komedii Fredry. Owszem, padają znane słowa o zgodzie, ale z podaniem dłoni jest już gorzej. Cześnik i Rejent wcale na siebie nie patrzą, wyciągając ku sobie ręce. Po tym następuje wyciemnienie i za moment widzimy wszystkie postacie walczące ze sobą na nowo. Nawet jeszcze nie tak dawno zakochani i walczący o swoją miłość Wacław i Klara okładają się bez pamięci. Aigner nie zostawia złudzeń – przemoc (a taką stosował na przykład wobec murarzy Rejent, zbierając od nich zeznania) jest dla tych postaci Polaków-Sarmatów naturalnym sposobem rozwiązywania konfliktów. Walka to ich żywioł. Dość ponura to konkluzja tej arcypolskiej komedii.

17-12-2018

galeria zdjęć Zemsta, reż. Paweł Aigner, Teatr Maska w Rzeszowie <i>Zemsta</i>, reż. Paweł Aigner, Teatr Maska w Rzeszowie <i>Zemsta</i>, reż. Paweł Aigner, Teatr Maska w Rzeszowie <i>Zemsta</i>, reż. Paweł Aigner, Teatr Maska w Rzeszowie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Maska w Rzeszowie
Aleksander Fredro
Zemsta
reżyseria: Paweł Aigner
scenografia: Magdalena Gajewska
muzyka: Tomasz Lewandowski
choreografia szermierki: Rafał Domagała
asystent reżysera: Kamil Dobrowolski
obsada: Malwina Kajetańczyk, Anna Kukułowicz, Kamil Dobrowolski, Henryk Hryniewicki, Tomasz Kuliberda, Robert Luszowski, Bogusław Michałek, Maciej Owczarek
premiera: 26.09.2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Marcin Ehrlich
    Marcin Ehrlich 2019-01-17   10:03:50
    Cytuj

    Ponieważ Zemsty w Teatrze Maska nie oglądałem pozwolę sobie zwrócić uwagę na kilka spraw, związanych z rzetelnością oceny, a nie samym przedstawieniem: 1.Nie jestem w stanie zrozumieć, jak można pomylić nazwisko aktora (HRYNIEWICKI a nie Hryniewiecki) którego grę poddaje się tak surowej krytyce. 2. Nie zrozumiały dla czytelnika (a moim zdaniem również i obraźliwy dla aktora) jest zwrot:"przypuszczam, że to nie zmęczenie było tego powodem". Jakie więc były powody? Brak talentu, lenistwo, nie realizowanie koncepcji reżysera? Czy Pani Redaktor coś sugeruje?... 3.Nie rozumiem również jak można uznać realizację za satysfakcjonującą, jeśli wszyscy aktorzy (poza parą amancką) wypadli poniżej oczekiwań - i tak Częśnik i Rejent "sprawiali wrażenie, jakby nie do końca odnajdywanie się w tej formie", zaś Dyndalski "niemal zniknął z rozpędzonej karuzeli scenicznej". Reasumując,Zemsta "aktorsko się rozsypuje". Czyli, jak wynika z opisu,pomysł spektaklu był znakomity, ale aktorzy nie stanęli na wysokości zadania. A Mistrz Wajda przecież mawiał: "Reżyser wybiera dwa razy - tekst i aktora. Reszta przypomina piłowanie laubzegą". I tego "piłowania" chyba zabrakło. I jeszcze, na koniec, małe usprawiedliwienie: dlaczego zabieram głos na temat przedstawienia którego nie widziałem - otóż znam Henryka HRYNIEWICKIEGO,z wielokrotnej pracy w Akademii Teatralnej i w Teatrze, jako artystę utalentowanego oraz wyjątkowo rzetelnego i wiernie realizującego koncepcje reżysera. Nijak nie mogę więc pojąć, dlaczego w roli dla siebie wymarzonej wypadł On, wedle opinii Pani Redaktor, "bardzo słabo". A ponieważ śledzę losy moich byłych studentów, takiej opinii na temat pracy jednego z Nich nie mogłem zostawić bez komentarza. "I przypuszczam, że to" nie chęć rzetelnej oceny przedstawienia była powodem napisania tejże recenzji.