AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Pantokrator i kukły

Silesia, Silentia, reż. Marek Fiedor, Wrocławski Teatr Współczesny
Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
Fot. Tomasz Żurek  

Pomysł, aby bohaterem sztuki był gabardynowy płaszcz, a metaforyczną przestrzenią historii ubiegłego wieku towarowa lora i torowisko, ma świetną tradycję literacką i filmową. Wszak banalni ludzie i rzeczy banalne oraz przestrzenie – by tak rzec – podróżne naznaczają biografię każdego z nas. Mniej lub bardziej magicznie, czasem – jak chce Lidia Amejko – aż metafizycznie.

Już samo wejście na Silesiam, Silentiam pomiędzy płaszczami zawieszonymi na wieszakach przypomina kilka dzieł, w których charakterystyczny kostium bohatera, niesforne drobiazgi, jakimi posługujemy się na co dzień, i specyficzna przestrzeń totalnie organizują świat przedstawiony. Wakacje pana Hulot czy Playtime Tatiego, Bal Scoli, Kobieta z wydm Teshigahary, Czyż nie dobija się koni Pollacka, Ostatni dzień lata Konwickiego. Można wyliczać do rana.

Uwielbiam scenę otwierającą Do widzenia, do jutra, w której bohaterami są nagie ramiona, afirmujące w niemym balecie srebrzystą kulkę – coś nieuchwytnego i niezwykle konkretnego zarazem. Wydaje się, że to byłby dobry pomysł, by wystawić Silesiam, Silentiam, opowieść o planecie płaszczy w dramatycznym teatrze lalek, jak wcześniej czynił to we Wrocławiu choćby Wiesław Hejno. Marek Fiedor nie odważył się na zmianę statusu aktorów.

Uważnie, może nawet zbyt ulegle czytając tekst, wpadł na pomysł performansu prowadzonego w żywym planie, ale silnie zmetaforyzowany dramat jest tu warstwą naddaną, gęstszą od powietrza, którym oddychają dość nieprzekonujące, czasem płaskie lub niewyraźne postacie. Słyszymy zatem, oglądając, i patrzymy, słysząc, dwa równoległe światy – historię Breslauerów/wrocławian w kilku groteskowych scenkach rodzajowych oraz niemal traktat metafizyczny, zagrany obok czy też równolegle do historii politycznej na torowisku przecinającym długość sceny.

Świat pierwszy, metaforyczny, okrył nagość niemal wszystkich postaci płaszczami. Reżyser potraktował ciała aktorów jako czystą formę, wypełnienie kształtu, który projektuje Krawiec (skupiony, rzetelny warsztatowo Przemysław Kozłowski) – animator maszyny do zszywania słów, pojęć, wreszcie swoistej hermeneutyki z tak wyszukaną, jak i wulgarną materią. Pantokrator zakładu krawieckiego. Władca gabardyn i redingotów. Baczny obserwator wyszukanych rautów i bydlęcych wagonów, którymi płaszcze przybywają na zatracenie. Cichy pracownik wieczności, lecz zarazem heretyk. Może nawet Aryman.

Jego teologia bywa traumatyczna, bo wspierana ludzkim cierpieniem i Boskim milczeniem. Uważny diarysta igłą i nicią zszywa losy, formuje kształty, komentuje poprawki. Widzimy i słyszymy ciała-nosiciele, ciała-manekiny, ciała-fantomy okryte płaszczami. Obute. Niekiedy z nakrytą głową. W istocie jednak nagie. Ilekroć obcujemy z tymi kukłami, spektakl intryguje, nawet zachwyca, zatapiając nas w nasączonym rytmiczną muzyką tunelu czasu i przestrzeni, prowadząc w wieloznaczną podróż do początku i końca wiary, herezji, podmiotowości, tak modnej dziś tożsamości. Jakbyśmy zatem czytali Sklepy cynamonowe, lecz naznaczone gabardyną w krainie Płaszczowców, więc baśń snutą przy magicznej maszynie do szycia, otaczającą nas materią gęstą, zmysłową.

To ciekawy pomysł – owo nieustanne przymierzanie się. Jak Duszy i jej okrycia, idealnego palta do świata. Dusza w interpretacji Aleksandry Dytko jest – bądźmy poetyccy – nieskalaniem. Jej naturalna nagość wprost rozświetla scenę. Sprawia, że szukając swego Płaszcza (chwilami nadekspresyjny Maciej Kowalczyk), formy, która podtrzyma jej istnienie w brutalnej, czasem wręcz prostackiej historii, pełnej śmierci i dosłowności, banału i trywialności dotyka boleśnie oczu widza. Drażni źrenice ciepłem skóry, zarysem linii piersi, zdyscyplinowaną wolnością ud. Pozwala pytać, co skrywamy pod naszymi marynarkami, żakietami, swetrami. Łaknienie idealnego kształtu? Czystość erotycznych intencji. Głód prawdy? A może piekielny chichot polityki?

Jest w tej pustej, czarnej przestrzeni pewna dziecięcość. Jak w scenach, gdy Dusza delikatnie kręci się na białej, podwórkowej karuzeli, kobieca, wahająca się. Jest i filmowość. Ciekawie pomyślana zasłona pomiędzy światami – struny gumowych lin napięte na ramie niczym struny czarnej harfy. Cieniolubne, rozwibrowane, potrącane ciałami i rekwizytami przeciskających się postaci pomiędzy mrokiem i jasnością, rozedrgane światłem. Ładne to. Tuż obok grana na żywo muzyka – ekstatyczne struny elektrycznej gitary (Grzegorz Zioła). One także zszywają zdarzenia sceniczne. Widocznie niewidoczne. Słyszalne. 

Niestety, czar psuje najsłabszy element spektaklu, czyli tekst. Lidia Amejko nie zdecydowała się, czy pisze gnostycki traktat o patchworkowym świecie, poemat dramatyczny, rewię piosenek czy udramatyzowaną groteskę historyczną na ogólnopolski konkurs teatralny. Pragmatyzm zwyciężył. Banalne zabawy historią Breslau/Wrocławia spektaklowi zdecydowanie nie służą. Genologiczne kundle z jednej strony mają siłę przebicia, dramat nagrodę dostał, z drugiej zaś – delikatnie mówiąc – wywołują konsternację, choćby na temat spoistości fabuły i poczucia piękna.

Dramaturgicznie Silesia, Silentia to egzaltowane mamroty i zaciekawiające poetyckie scenki, dobre na słuchowisko. Dykteryjki historyczne, których tu za wiele, za patetyczne są albo zbyt – nie wiem jak to inaczej nazwać – propagandowe. W podobnym stylu pisał swe socrealistyczne głupstwa Jan Kott, na szczęście sięgnął po Szekspira. Amejko też sięga. Po Burzę, którą inkrustuje swe splątane narracje. To jednak tylko estetyczny afisz, nie eksplozja metafor.

Teologia, historia, polityka. Ta trzecia jakoś zdumiewająco bliska naszym czasom. Przez chwilę błyskotliwie puentowana przez dwa symbole: powróz i pompon. Powróz ogarniamy, a pompon? W opisie partyjnego koniunkturalisty Dia-Mata (niezbyt przekonujący tym razem Maciej Tomaszewski) pompon symbolizuje pozorną swobodę zdarzeń zaciskanych przez władzę u nasady niewidocznym węzłem. Ciekawa metafora.

A historia? Gnoza prowincjonalnego krawca, karuzela z madonnami, hakenkreuze i bolszewickie auto-da-fe, bary mleczne, libacje światowego kongresu intelektualistów, marksowskie hucpy studentów, Holokaust, prorocy, dziwki i alkoholicy, poniemieckie inskrypcje na fotosach, pochody i randki w ciemno. Dziada i baby brak o tułaczym kiju. Jest za to sołdat ROA w gaciach i drugie życie postarzałego Płaszcza – charczące unisono, demoniczne, choć – jak pisał Prus – tyle w nim demona, ile trucizny w zapałce.

O ile oczarowała mnie miłosna historia, o tyle herezja na temat duszy niekoniecznie. Jest przeciw posoborowej osobie, którą pod skórą, czasem pod płaszczem noszę. Byłbym zatem skłonny polemizować ze słowami, iż dusza „to nieszczęśliwe nadzienie! Zniszczy cię̨, powypycha kluczami, głupimi ideami, strachem, złością… Zniszczy twój kształt i godność́, bo sprytna oszustka za wszystko płaci ciałem! Twoim ciałem”. Częściej czyni to nie dusza, lecz głupota ludzi. Ja w Credo wyznaję, iż jestem wieczny nie tylko jako „fason”, lecz i jako substancja. Duchowa także.

O tym, iż zszywanie poetyckiego i realnego rzadko się udaje, wiedział już Jerzy Szaniawski w Dwóch teatrach. Silesia, Silentia, co być może zapowiadał już tytuł, to dwie, może trzy osobne historie. Dramaturg WTW powinien to zauważyć. Gdyby zadać ważne pytanie – czy pomysł Marka Fiedora i Lidii Amejko zrealizowany w świecie, który znamy, jest teatrem współczesnym, rzekłbym – nic z tego.

Reżysera bym bronił. Aktorów nie. Nie ma tu żarliwego teamu, są sceniczne plakaty. Dramaturgowi warto przetrzepać skórę. Albo płaszcz. Byśmy nie musieli słuchać podobnych andronów o miłości, która „wymknęła mi się z rąk jak dziecięcy balonik, mogę tylko unieść głowę do góry i patrzeć jak płynie. Jej cień zagarnia wszystko, wypełnia swój pusty kontur wszystkim, co napotka po drodze… i płynie dalej”. Jeny!

8-02-2016

 

Wrocławski Teatr Współczesny
Lidia Amejko
Silesia, Silentia
reżyseria i scenografia: Marek Fiedor
kostiumy: Bajka Mourier
muzyka i opracowanie muzyczne: Tomasz Hynek
światło Jan Sławkowski:
muzykę na żywo gra Grzegorz Zioła
obsada: Maciej Kowalczyk, Przemysław Kozłowski, Aleksandra Dytko, Maciej Tomaszewski, Zina Kerste, Renata Kościelniak, Elżbieta Golińska, Irena Rybicka, Michał Szwed, Jerzy Senator, Marek Kocot, Katarzyna Jankowska, Elżbieta Kozak
premiera: 23.01.2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: