AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Pełna szkieletów szafa

Historyk teatru, krytyk teatralny i literacki oraz tłumacz książek. Pracowała w Instytucie Sztuki PAN, Ministerstwie Kultury, była redaktorem naczelnym wydawnictwa Egmont. Współpracowała z TVP. Jest stałą współpracownicą Polskiego Radia. Publikowała w czasopismach poświęconych sztuce, literaturze i teatrowi (m.in. w „Dialogu” i „Teatrze”).
A A A
Fot. Krzysztof Bieliński  

Jaki jest przepis na dramat? Należy wziąć toksyczną rodzinę albo i dwie. Konkurowanie ojca i syna o wdzięki tej samej kobiety. Kazirodczy związek brata i siostry. Młodzieńca dobierającego sympatie w typie matki. Samobójstwa z zawiedzionej i niemożliwej do zrealizowania miłości. Dużo Erosa splecionego z Thanatosem. Dodać do tego nieuchronność losu i gotowe. Receptę tę znali i wykorzystywali starożytni Grecy i teatr kultywuje ją od jakichś trzech tysięcy lat.

Ostatnio posłużył się nią Adam Sajnuk, adaptując książkę Josephine Hart Skaza, na podstawie której powstał w 1992 roku głośny film Louisa Malle’a z Jeremym Ironsem i Juliette Binoche. Tytuł oryginału – Damage – jest znacznie mocniejszy w wymowie. To zniszczenie, uszkodzenie, szkoda, uszczerbek, strata, niewypłacalny koszt. W kinematografii i w dramacie obserwujemy od pewnego czasu powrót do figury femme fatale – niebezpiecznej kobiety przynoszącej mężczyznom zgubę, do zagłady włącznie. Co więcej, młoda kobieta będąca bohaterką Skazy, grana w Syrenie przez Annę Terpiłowską, nie tylko generuje upadek innych, ale i swój łańcuch powtarzalnych klęsk. Jak mówi jej lekko wstawiona na przyjęciu zaręczynowym matka – jest „katalizatorem nieszczęść”.

Jak z tym żyć? Z tym pytaniem wychodzimy z rozrywkowego teatru, a sytuacja jest generalnie żałobna, nie rozrywkowa.Treść jest jak z pospolitego dramatu obyczajowego – ojciec odczuwa odwzajemnione, dzikie pożądanie seksualne do młodej, lecz doświadczonej wybranki 24-letniego syna. Rzuca się z głową w romans, zaczyna oszukiwać żonę, fasada idealnego małżeństwa, w które wierzą trzy osoby z czteroosobowej rodziny, się sypie. Anna w alkowie uprzedza go, że jest „niebezpieczna” i nie tai, że przez nią popełnił samobójstwo nastoletni brat. Ani żona Fleminga, Ingrid (skandynawskie imię niesie za sobą skojarzenie nie tyle z dramaturgią Bergmana, co z lodowym chłodem), ani naiwny syn Martyn, ani niezabierająca głosu młodsza córka Sally nie mają pojęcia, co się wyprawia pod bokiem. Żona (świetna, stylowa i inteligentna rola powracającej na scenę Aleksandry Justy) coś przeczuwa, ale skoro mąż posłusznie i mechanicznie wypełnia obowiązki małżeńskie, nie robi awantur, zaledwie aluzje, że związek syna nie całkiem jej odpowiada, bo narzeczona taka dziwna, niepodobna do poprzednich ładnych, miłych, młodziutkich blondynek… Aż dochodzi do oficjalnego ogłoszenia narzeczeństwa młodej pary i wtedy Stephen już wie, że sytuacja wymknęła mu się spod kontroli.  Godzi się na nią jednak po zapewnieniach Anny, że żaden z jej wyborów życiowych, żadna z relacji nie przeszkadza drugiej, że to nawet dobrze, bo nadal będzie tak samo, tylko łatwiej… No i staje się salonowa tragedia – syn natyka się na akt erotyczny swej prawie żony z tatą i rzuca się z okna, nie mogąc znieść zdrady i odrzucenia, jak nie mógł jej znieść przywoływany jedynie we wspomnieniach brat. Jak z tym żyć? Z tym pytaniem wychodzimy z rozrywkowego teatru, a sytuacja jest generalnie żałobna, nie rozrywkowa. Mało tego, widać już, jak zło i klątwa się infekuje – ani siostra samobójcy, która jest podglądającym świadkiem życia rodziny, nie będzie miała normalnego życia, ani jowialny dziadek-posesjonat spokojnie nie zejdzie do grobu. Pani Fleming, jako kobieta inteligentna, zapewne dożyje swych dni na rozpamiętywaniu, czy można było temu zapobiec, Anna albo źle skończy, albo wykończy kolejną ofiarę swych wdzięków. A Stephen? Jak odkupi winę? Czy naprawdę jej żałuje? Pewno będzie żył jak stereotyp niewzruszonego Anglika, bo przecież się nie zabije. Najwyżej po długiej i estetycznej sesji tantrycznego seksu przyodzieje żałobny garnitur. Skaza się reprodukuje. Wedle teorii wiktymologicznych to złe, co się raz zdarzyło, ma wielokrotną szansę zdarzyć się drugi raz. Czy to przestroga? Nie, raczej zwrócenie uwagi na to, że istnieje fatalizm, coś, co nas potrafi zepchnąć w przepaść, i żadna racjonalna analiza sytuacji na to nie poradzi. Pchamy się w przepaść i już.

W Teatrze Syrena nie zbudowano obsady z wykorzystaniem stałego zespołu, lecz na zasadzie castingu. Kandydatka na rolę trzydziestoletniej Anny Barton została opisana jako „młoda dziennikarka w wieku  20-28 lat. Kobieta niezwykle atrakcyjna, femme fatale, uwodzicielska, mroczna, tajemnicza. Szczupła, drobna, typ francuskiej piękności. Uwaga: w spektaklu aktorka będzie grała odważne sceny erotyczne, na castingu może zostać poproszona przez reżysera o rozebranie się”. Podobne wymogi postawiono przyszłemu odtwórcy głównej roli męskiej, szanowanemu kongresmanowi i ojcowi rodziny Stephenowi Flemingowi, z zastrzeżeniem, że gwiazdy castingu nie przechodzą, jedynie rozmowę z reżyserem. I rolę dostał Jacek Poniedziałek, istotnie – „w typie Jeremy‘ego Ironsa, aktor, który nie obawia się grać odważnych scen erotycznych”. 

Można bez wstydu na to iść i to polecać, choć aktorzy bezwstydnie się rozbierają.W teatrze Syrena to spektakl nie tyle przełomowy, co krok na nowej drodze, dopuszczającej obok fars (akurat żadnej klasycznej farsy nie ma w repertuarze, najwyżej farsowe komedie) także dramat. Coś, co w Anglii nazywa się teatrem środka, na co się bezpiecznie chodzi w weekendowe popołudnia, oczekując nie tylko na boków zrywanie, ale i – przykry czasem, gdy się nazbyt z tematem utożsamimy – namysł. Myślę, że taka sztuka mogłaby się spokojnie pojawić w poniedziałkowym teatrze telewizji, że pasowałaby też do repertuaru Sceny Prezentacje; w każdym razie wymaga pewnego namysłu od widza, nie pozwala na „brawkowy” styl grania i choć nie jest żadnym „thrillerem erotycznym”, jak głoszą reklamy (bo wszystko wiadomo od drugiej sceny), to można bez wstydu na to iść i to polecać, choć aktorzy bezwstydnie się rozbierają.

Zabawne – dla mnie zabawne, bo rzadko spędzam czas w Internecie, tylko czasem coś sprawdzam, nie gram w gry, nie dyskutuję na czatach, nie publikuję przepisów kulinarnych, nie zabieram głosu na forach branżowych – było to, że pierwszy wpis Skaza pokazał premierową publiczność jakby wprost wyjętą z fotogalerii Pudelka. Przedstawienie nieważne, ważne, kto przybył, zaszczycił i dobrze się bawił na bankiecie. Nie wiemy i się nie dowiemy, co ta celebrycka publika pomyślała o spektaklu wykombinowanym ze sprawdzonego receptariusza przez kolegę dyrektora Malajkata, a cokolwiek pomyślała, to by tego szczerze nie wypowiedziała. Jedno by powiedziała: „Sukces! Sukces! Sukces!”. Bo skoro wasz sukces, to i nasz – przeszły i przyszły – sukces. A Adam Sajnuk, niszowy Konsekwentny Intelektualista skaperowany do teatrów prywatnych, naprawdę niegłupi i niebanalny facet, tę prawdę legitymuje. I jeszcze nieraz na tym zarobi.

I to nie zdrada, to SUKCES. (I VIVA!)

25-04-2014

galeria zdjęć Skaza, reż. A. Sajnuk, Teatr Syrena w Warszawie Skaza, reż. A. Sajnuk, Teatr Syrena w Warszawie Skaza, reż. A. Sajnuk, Teatr Syrena w Warszawie Skaza, reż. A. Sajnuk, Teatr Syrena w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Syrena w Warszawie
Josephine Hart
Skaza
przekład: Paweł Kruk
adaptacja i reżyseria: Adam Sajnuk
scenografia i kostiumy: Katarzyna Adamczyk
muzyka: Michał Lamża
ruch sceniczny: Łukasz Przytarski
obsada: Anna Terpiłowska, Jacek Poniedziałek, Aleksandra Justa, Maciej Radel, Delfina Wierzchucka, Andrzej Makowiecki, Dorota Gorjainow
premiera: 10.04.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: