AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Przesilenie

Pracownik Instytutu Kultury Współczesnej UŁ, redaktor miesięcznika „Dialog”.
A A A
Fot. Magda Hueckel  

Nie zdziwiłbym się, gdyby Noc żywych Żydów była jednym z ostatnich na kilka lat spektakli o dziedzictwie polsko-żydowskiej historii. I nie dlatego, że inscenizacja powieści Igora Ostachowicza jest jakimś szczególnym głosem w dyskusji o rewidowaniu i odkrywaniu historii czy też posiada moc stania się cezurą.

Nie ma nic z weryfikującej świeżości spojrzenia osobistych przedstawień Warlikowskiego, odkrywających na nowo także prozę Hanny Krall. Jest blada w porównaniu ze wzbudzającymi szeroką polemikę pracami historycznymi Grossa, za prosta w porównaniu z pismami Tokarskiej-Bakir, zbyt efekciarska i za mało precyzyjna w porównaniu z Naszą klasą (która – przypomnijmy zdania jej przeciwników – swoim dydaktyzmem już raczej podsumowywała debatę, niż wnosiła do niej coś świeżego). Ta Noc żywych Żydów próbuje wzbudzać emocje i grać na sentymentach przebrzmiałych, epigońskich, dobrze znanych, często wyeksploatowanych.

Łatwo zbanalizować sprawę, kreśląc efektowną paralelę między modą na odkrywanie żydowskiej przeszłości w życiu lokalnych wspólnot a poważnymi pracami artystycznymi i historycznymi. I na pewno wielkie festiwale o spuściźnie kultury jidysz w Polsce – od krakowskiej Festiwalu Kultury Żydowskiej przez łódzkie Cztery Kultury po stołeczną Warszawę Singera – oddziałały na powszechną świadomość także w inny sposób, niż tylko rozpoczynając swoistą modę na popowe, niezliczone letnie wydarzenia kulturalne o tematyce żydowskiej w niedużych miejscowości turystycznych… Wydaje się jednak, że mamy do czynienia z pewnym wyhamowaniem: badaczy niewygodnej historii nie odsądza się od czci i wiary, a obrazki z Żydami liczącymi srebrniki, choć nie zniknęły, to znów muszą na straganach ulicznych handlarzy malarstwem dzielić się miejscem z jeleniami na rykowisku. Nie dlatego, że antysemityzm przestał być naszym problemem, ale pewno dlatego, że kończy się jakiś cykl. W sztuce to po części zmęczenie materiału, po części przejście do rozważań kreślonych z szerszej perspektywy: jeśli jeszcze kilka lat temu nie zdziwiłoby wystawienie Wesela skoncentrowanego niemal wyłącznie na Racheli, to dziś – tak mi się przynajmniej wydaje – takie wyabstrahowanie żydowskiej problematyki z obrazu ogólnego byłoby sztuczne i jakoś naiwne. To może dlatego, że w ostatnich latach wspólna polsko-żydowska historia – przepraszam za wyrażenie – zinstytucjonalizowała się: w Łodzi działa Centrum Dialogu im. Marka Edelmana, w Warszawie o tragicznej przeszłości mówi się w skrajnie zestetyzowanym gmachu Muzeum Żydów Polskich projektu Rainera Mahlamäkiego. I taka instytucjonalizacja problemu – paradoksalnie – pozbawia go artystycznego potencjału, zastępując krytyczną analizę artystów działaniami o charakterze dydaktycznym… Awangarda staje się mainstreamem.

Noc żywych Żydów próbuje wzbudzać emocje i grać na sentymentach przebrzmiałych, epigońskich, dobrze znanych. Głównie dlatego Noc żywych Żydów jest przedstawieniem spóźnionym i nieciekawym. Historia glazurnika z wyższym wykształceniem, którego małą stabilizację zakłócają wydostający się spod ziemi Żydzi, świadkowie burzliwej przeszłości Muranowa nie jest – na scenie – jakoś zajmująca. I że później ci, co wracają po latach, zaaklimatyzują się w centrum handlowym Arkaria… I że pojawią się neonaziści. I że wszyscy będą komicznie nieudolni… I że niewiele tu będzie na serio, choć przecież będzie o spawach poważnych... Patrzy się na sceniczne epizody z coraz mniejszym zainteresowaniem. Absurd i groteska mają za wątłe i zbyt przewidywalne podstawy, by tworzyć wyraziste obrazy, a adaptacja, której ambicją jest ocalić jak najwięcej z powieści Ostachowskiego, z czasem staje się nieklarowna, bo jest najzwyczajniej w świecie przeładowana. Nie rozumiem celowości łączenia niby-realistycznych dialogów (z ich okrutnie nudnymi – wciąż tymi samymi i nieciekawymi – przekleństwami) z grą specjalnie antyiluzyjną, takim puszczaniem oka do widzów. Bo obawiano się nudy?

Problem w tym, że nadmiar scenicznych działań wpisywanych w spektakl na prawach epizodycznych popisów tak dalece konwencjonalizuje sceniczny komunikat, że nie sposób słuchać z uwagą tego, co mówią postacie. Wszystko się przełamuje na pół: skoro zadano sobie trud przerabiania na teatralny scenariusz powieści, to pewno dlatego, że widziano w niej walory literackie. Tylko dlaczego w następnym ruchu – w trakcie inscenizacji – tak konsekwentnie je ukrywano?

Nie chcę pisać, że spektakl Aleksandry Popławskiej i Marka Kality ma operową strukturę (bo to sugerowałoby muzyczną konstrukcję dramaturgii – której tu nie ma), ale gdy patrzy się na kolejne epizody deklamowane czy śpiewane frontem do sali, to skojarzenie to nie daje spokoju. Rodzi się zatem pytanie o celowość tych zabiegów. Finałowa scena, gdy Führer tańczy i śpiewa w rewiowym entourage’u na tle wielkiej połyskującej swastyki przywodzi na myśl niezliczone narracje o karnawale rewolucji czy karnawale wojny. Ale jak Mariusz Treliński stawiał bohaterów Adrei Chéniera przed rewiowym i migotliwym parawanem, to nie tylko robił to niemal dekadę temu, ale i w innym typie teatru. W Dramatycznym mamy samotnego Führera rywalizującego o uwagę z łomotem muzyki i nachalnością scenografii (skądinąd estetycznie w wielu scenach ciekawej, choć o trudnym do ustalenia związku z fabułą). Aż wreszcie dowiadujemy się, po co opowiadano nam tę długą historię: rozważania o pamięci poholokaustowej i współczesnych nacjonalistach wieńczy okrzyk o płonącej na Placu Zbawiciela tęczy… Zaskakujące? Jakoś tak, bo wierzyłem, że finał będzie mniej oczywisty.

Można by bronić tej Nocy żywych Żydów stwierdzeniem, że gdyby spektakl powstał wcześniej, zanim relacje polsko-holokaustowe stały się jednym z ważniejszych tematów w polskiej debacie publicznej i sztuce, to przyjmowałoby się go z mniejszym krytycyzmem. Warto jednak zauważyć, że ta problematyka przedostaje się już do innych dyskursów, że złoty okres tworzenia z niej kontrowersyjnych komunikatów artystycznych powoli mija. Zaś przedstawieniu z Dramatycznego trudno rywalizować z nowoczesnymi instalacjami muzealnymi, które – bez potrzeby artystycznego uproszczenia, a z olbrzymią mocą i urokiem nowoczesnych ekspozycji – mówią więcej i lepiej. I trudno mu prowokować widza, bo prowokuje się go – pracami o podobnej tematyce – już od tak dawna, że opowieść o okrywaniu żydowskiej przeszłości miejsca, w którym się mieszka, staje się powoli stereotypem. Podobnym, jak liczący srebrne monety Żyd z obrazu.

11-06-2014

 

Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
Igor Ostachowicz
Noc żywych Żydów
adaptacja: Marek Kalita
reżyseria: Aleksandra Popławska i Marek Kalita
scenografia: Katarzyna Borkowska
kostiumy: Vasina
muzyka: Jacek Grudzień
obsada: Marek Kalita, Agnieszka Roszkowska, Michał Czernecki, Katarzyna Herman, Zdzisław Wardejn, Krzysztof Ogłoza, Henryk Niebudek, Agata Woźnicka, Dominik Rybiałek, Waldemar Barwiński, Paweł Kamiński, Piotr Kamiński, Krzysztof Brzazgoń, Sebastian Skoczeń, Mariusz Drężek, Anna Gorajska, Maciej Szary
premiera: 04.04.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: