AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Rzućmy hasło!

Bez znieczulenia, reż. Piotr Ratajczak, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
Fot. Michał Ramus  

Przedstawienie Śmierć przyjeżdża w środę Agaty Dudy-Gracz okazało się przedsięwzięciem o jeszcze większym rozmachu niż Uroczystość Norberta Rakowskiego i ledwie zmieściło się na dwóch głównych scenach dwóch głównych opolskich teatrów – Kochanowskiego oraz Lalki i Aktora. Bez znieczulenia Piotra Ratajczaka natomiast, z założenia i dla odmiany, wyraźnie cechuje inscenizacyjna skromność. Spektakl grany jest na Małej Scenie Teatru im. Kochanowskiego, uczestniczy w nim siedem osób. W Śmierci… obsada była dokładnie dwa razy większa.

Śmierć… była też, w odróżnieniu od Bez znieczulenia, bardzo osobistą wypowiedzią artystyczną osadzoną w personalnej, ze wszech miar dojrzałej i dopracowanej estetyce. Agata Duda-Gracz wzięła na siebie obowiązki zarówno reżyserskie, jak i autorskie. Ponadto stworzyła rozbudowaną, imponującą rozmiarami i pomysłowością scenografię. Piotr Ratajczak opierał się na tekście Piotra Rowickiego, który nadpisywał i przepisywał scenariusz Andrzeja Wajdy i Agnieszki Holland. Kaja Migdałek odpowiadała za bardzo umowną scenografię. W połowie spektaklu Agaty Dudy-Gracz byłem przekonany, że muszę znaleźć okazję i obejrzeć to wszystko raz jeszcze. Spróbować skierować swoją uwagę gdzie indziej, wytężyć wrażliwość, żeby dotrzeć do tego, co z powodu nadmiaru bodźców, mogło mi umknąć. To samo stało się w przypadku dzieła Piotra Ratajczaka… po upływie czterdziestu minut nabrałem pewności, że należy ponownie obejrzeć spektakl Agaty Dudy-Gracz. (Więcej o śmierci, która przyjeżdża w środę u Łukasza Drewniaka w Kołonotatniku nr 129).

Wiem, że to dość surowa ocena, a jednak pozwalam sobie na nią w imię obrony pewnych poglądów. Otóż w żaden sposób nie przekonuje mnie uprawianie publicystyki na scenie. Te próby schwytania „za nogę” ciągle uciekających gdzieś w niesprecyzowaną przeszłość „tematów topowych” niezmiennie kończą się tym, że zamiast owej „nogi” w rękach twórców zostaje, jeżeli w ogóle zostaje, co najwyżej sam tylko but. W spragnionych zaś medialnej aktualności oczach pobłyskuje jedynie odbicie uciekających pięt. To wcale nie oznacza, że teatr z definicji nie ma dostępu do tego typu współczesności i aktualności. Wcale nie. Oznacza to tylko tyle, że teatr, do czego jestem szczerze przekonany, powinien w tym wypadku stosować inne, teatralne w swej istocie, narzędzia. Tu znowu, żeby nie przedłużać dyskusji na poziomie czysto teoretycznym, odeślę do jednego z ostatnich Kołonotatników (tym razem numer 131) i dorzucę do tamtych rozważań Bez znieczulenia jako przykład tego, jak nie należy robić spektakli współczesnych i politycznie zaangażowanych.

Fabularnie przedstawienie niemalże dosłownie powtarza film Andrzeja Wajdy o tym samym tytule. Film, który powstał prawie czterdzieści lat temu. W zasadzie jest to na siłę niby-uwspółcześniona jego teatralna wersja. Do tego występujący gościnnie Paweł Pabisiak żywo przypomina grającego główną rolę w filmie Zbigniewa Zapasiewicza. Niestety, wersja ta jest pod każdym względem od filmu słabsza. Przede wszystkim pod względem reżyserskim. Dzieło Wajdy z kanonu „kina moralnego niepokoju” opowiada historię sławnego dziennikarza zagranicznego, autora książek reporterskich, intelektualisty i liberała na miarę swoich czasów. Po kolejnym wyjeździe do kolejnego „punktu zapalnego” oraz po nagraniu całego programu telewizyjnego poświęconego swojej osobie, powraca on wreszcie do domu. Tylko że teraz w tym domu musi zamieszkać sam. Żona zdążyła się już wyprowadzić. Zabrała ze sobą córkę, znalazła kochanka oraz prawnika od spraw rozwodowych. Na domiar złego do problemów rodzinnych dochodzą problemy w pracy, gdzie bohater z zadziwiającą szybkością traci sojuszników i poparcie przełożonych. Dziennikarz na różne sposoby próbuje uratować sytuację, lecz początkowe niedowierzanie i niesmak szybko przechodzą w rozpacz, rozpacz zaś w wewnętrzne zdrętwienie i obojętność. Wszystko kończy się dość tragicznie.

Bez znieczulenia Wajdy być może nie dorównuje Ziemi obiecanej czy Popiołowi i diamentowi, ociera się niekiedy o znaczne uproszczenia i stereotypy, a jednak jest dziełem wnikliwym, żywym, pełnym fragmentów wzruszających i oryginalnych. Osobisty dramat psychologiczno-społeczny, niepozbawiony wymiaru egzystencjalnego, zostaje w nim zręcznie zderzony z wrogą i podejrzliwą machiną polityczno-obyczajową. Piotr Ratajczak pozostawił z tego wszystkiego samą tylko siatkę wydarzeń i ogólną motywację postaci. Głównego bohatera, sławę reportażu – Jerzego Michałowskiego, odziera z obecnych w filmie i bardzo ważnych relacji z dwiema córkami. Zabiera mu studentów i wykłady, psa, a wreszcie pianino, na którym Zbigniew Zapasiewicz wybijał poszczególne, pełne bólu dźwięki, trzymając na pulpicie zamiast nut kieliszek z alkoholem.

Niestety, wskutek podobnych zaniedbań, pomnożonych przez pragnienie zachowania filmowego montażu scen, nie tylko on, lecz każda z postaci dotkliwie traci na autentyczności. Trudno współczuć bohaterom nakreślonym tak grubą kreską i z takim pośpiechem. Tym bardziej dziwi fakt, że tak „sklecony” Michałowski w pewnym momencie zaczyna wygłaszać monolog wprost do widowni. Nad widownią w tym momencie nawet zapala się światło, żeby nie było żadnych wątpliwości co do adresata wypowiedzi. Powstaje zasadnicze pytanie: w jaki sposób i kiedy zasłużył sobie na prawo do tak patetycznych przemówień? Przemówień (liczba mnoga), bo jest ich dwa. Oba nudne i banalne. Treść pierwszego można sprowadzić do słynnej sentencji jednej z bohaterek Między nami dobrze jest Masłowskiej: „niesprawiedliwość jest taka niesprawiedliwa”. Drugie to niezgrabne nawoływanie w stylu „ludzie, bądźcie ludzcy”! Podpisuję się pod obiema wypowiedziami. Ludzie, bądźcie ludzcy, bowiem niesprawiedliwość rzeczywiście jest taka niesprawiedliwa. Tylko dlaczego by tego w sposób niebanalny, w miarę odkrywczy i wielowymiarowy nie pokazać na scenie? Przecież to teatr i scena, a nie wiec polityczny czy ambona w kościele!

Inne pytanie: skąd tak daleko idące lekceważenie detali? Na poziomie scenografii wszystkie one zostały zebrane pod ścianą w głębi sceny. Dosłownie. Stosy książek, czasopism, jakieś szpargały, stare listy, wielki żyrandol, lustro… Jednak w samym przedstawieniu ten antykwariat nie uczestniczy. Na scenie stoi natomiast biała konstrukcja ze ścian i otworów drzwiowych w tychże ścianach. Można ją modyfikować na różne sposoby, bowiem składa się i rozkłada niczym harcerska mapa. Niestety, większego użytku z tуch możliwości reżyser nie czyni. Zamiast tego, utrzymując ogólną dynamikę, każe aktorom chodzić po scenie tam i z powrotem. Najczęściej właśnie dla samej tej dynamiki. Każe im biegać, wybiegać do publiczności, wykonywać dziwaczną i niezgrabną choreografię. Tylko żeby nikt nie stał w miejscu!

Najboleśniej dotknęło mnie to, jak reżyser potraktował fantastyczną, pełną psychologicznego napięcia, wspaniałego (tak, wspaniałego!) aktorstwa i, znowuż, pięknych detali scenę w sądzie. U Piotra Ratajczaka „skurczyła się” ona do samego rzucania haseł w stronę nieszczęsnego dziennikarza. Wszyscy w masowym szale, niczym podwórkowa grupka małych chuliganów, wyzywają go od najgorszego, czyli od „cyklistów, lewaków i innych wegetarian”. Ale to tylko hasła. Strzały w powietrze ze sztucznej broni i nic więcej. Podobnie wspominana na początku przedstawienia Syria – hasło i koniec. Nawet jeżeliby ująć cały spektakl w swoisty meta-nawias sugerujący, że chodziło właśnie o pokazanie polityki na miarę naszych nędznych czasów, nawet wtedy trudno by było przedstawienie wybronić. Nie wierzę w zwalczanie haseł innymi hasłami! Zwłaszcza gdy hasła te są puste niczym, mające wkrótce zniknąć, gimnazja w czasie wakacji. Więc z całego tego „teatru moralnego niepokoju” pozostał mi sam tylko niepokój… o ten właśnie rodzaj teatru.

20-01-2017

galeria zdjęć Bez znieczulenia, reż. Piotr Ratajczak, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu <i>Bez znieczulenia</i>, reż. Piotr Ratajczak, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu <i>Bez znieczulenia</i>, reż. Piotr Ratajczak, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu <i>Bez znieczulenia</i>, reż. Piotr Ratajczak, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu
Piotr Rowicki na podstawie scenariusza filmowego Agnieszki Holland i Andrzeja Wajdy
Bez znieczulenia
reżyseria i opracowanie muzyczne: Piotr Ratajczak
scenografia: Kaja Migdałek
kostiumy: Grupa Mixer
choreografia: Arkadiusz Buszko
obsada: Cecylia Caban, Karolina Kuklińska, Arleta Los-Pławszewska, Łukasz Schmidt, Michał Świtała, Jędrzej Wielecki, Paweł Pabisiak (gościnnie)
premiera: 16.12.2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: