AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Samospalenie

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
 

Antywestern zaczyna się w momencie i w miejscu, gdzie zazwyczaj kończą się filmy z życia i śmierci Dzikiego Zachodu – na podłodze leżą dwa trupy ubranych po westernowemu facetów, a bardzo adekwatnym „akompaniamentem” dla ich malowniczego „spoczywania w pokoju” jest wywrócony stół.

Na pierwszym planie mamy jednak nie szeryfa ani dmuchającego w lufę rewolwerowca. Ba, nie stoi tam nawet Lemoniadowy Joe! Z przodu sceny wyzywająco spogląda na nas ubrana w westernowe ciuchy blond kowbojka. To Ewa Kaczmarek alias Laura Leish – główna wykonawczyni i sprawczyni tego spektaklu. Za chwilę pokaże się w filmowej czołówce wyświetlonej na wielkim ekranie z tyłu sceny, wyłaniając się z dali trawiastej prerii na rumaku z kija. Powagi i autentyzmu całej tej sytuacji dodaje głos zawodowego telewizyjnego lektora – Tomasza Knapika, który z całą pełnią lektorskiej profesjonalności wygłasza wstęp do filmowej „listy płac”. Na koniec zaś, jak to zawsze bywa w polskich stacjach telewizyjnych, przedstawia się: „Czytał Tomasz Knapik”, spinając w ten sposób czytelną klamrą czołówkę filmu z napisem „The End”.

Kowboje wstają z podłogi, ogarniają się, stawiają na nogi stół. Czyżby szykowali miejsce do ponownego odegrania westernowej historii z ostrą strzelaniną na końcu?

Nie, nie! Przecież nie o western jednak w tym wszystkim chodzi, lecz o jego antytezę. Widzowie siedzący na ławkach poznańskiej Sceny Roboczej śledzą nie walkę dobra ze złem na Dzikim Zachodzie, lecz losy młodej kobiety urodzonej na polskim „cudem odzyskanym” Zachodzie, czyli gdzieś między Chodzieżą a Świnoujściem, Zbąszynkiem a Słubicami, Krotoszynem a Zgorzelcem. Bohaterka spektaklu, choć ubrana w westernowy strój, nie ma broni, ale po co jej colt, skoro jest w teatrze i może strzelać z palca? Oto wznosi dwa palce w stronę sufitu, rozlega się odgłos strzału, a potem zapowiedź pierwszej sekwencji spektaklu. Sekwencji takich będzie w sumie siedem, każda z nich zapowiedziana zostanie strzałem, a ostatni z nich Laura skieruje w stronę widowni. Gdy wybrzmi, na ekranowym tle pojawią się sugestywne czerwone plamy – czytelny sygnał rewolwerowego mordu.

Antywestern Ewy Kaczmarek to jeden z bardzo nielicznych polskich spektakli z gatunku „self-performance”.Czemu my, widzowie musimy zostać pod koniec spektaklu unicestwieni? Jako dociekliwy widz-recenzent próbuję się już od dawna zmagać z tym problemem. Oto dwa moje przypuszczenia: po pierwsze dlatego, że bohaterka musi odreagować. Wywaliła nam w oczy kilkudziesięciominutowy rwący potok swej intymności, zwierzyła nam się ze swych lęków i traum, a teraz pora na krótkie, ostre wyrzucenie wszystkich skumulowanych emocji w stronę niemych świadków tych zwierzeń. Po drugie i oczywiste: musimy zginąć, bo za dużo wiemy. Bariera „aktorskiej szczerości” została tu wielokrotnie naruszona, doszło do przekroczenia licznych tabu, do serii „ekscesów na tle osobistym”. Kaczmarek-Leish powierzyła nam tyle samej siebie, że teraz już nie ma wyjścia – musi nas zabić, żebyśmy tego wszystkiego nie wykorzystali przeciwko niej.

Antywestern Ewy Kaczmarek to jeden z bardzo nielicznych polskich spektakli z gatunku „self-performance”. Ich arcyciekawe i arcydzielne początki miały miejsce w USA w latach 70. Oglądałem później kilka takich aktorskich „samospaleń” w wersji zachodnioeuropejskiej, afro-saharyjskiej i afro-brytyjskiej – były świetne, poruszające, dające do myślenia. Gdy wybitny zawodowiec opowiada w fascynujący teatralnie sposób historię swego życia, gdy powierza nam swoje odczuwanie świata, przefiltrowane przez własną, osobiście przeżytą odmianę ludzkiego losu, a w dodatku rozumnie ujęte w sceniczne ramy – czegóż jeszcze można dzisiaj chcieć od teatru?

Ewa Kaczmarek poszła odważnie tą drogą, korzystając z artystycznej rezydencji na poznańskiej Scenie Roboczej. Od wielu lat związana jest z Teatrem Usta Usta Republika Wojciecha Wińskiego, a teraz wybiła się na „sceniczną niepodległość”, do czego była jak najbardziej predestynowana jako współtwórczyni kilku już przedstawień i akcji tego arcyciekawego zespołu. W ramach zaoferowanej sobie rezydencji mogła zrobić wiele różnych rzeczy, wybrała „auto-spektakl”. I wygrała na całej linii.

Odkrywanie siebie na scenie jest bardzo trudne, żmudne, uciążliwe, kosztowne emocjonalnie, nic więc dziwnego, że tak mało polskich aktorek i aktorów decyduje się na pracę nad „self-performance”. W radiowym wywiadzie z lata tego roku Ewa Kaczmarek tłumaczyła podjęcie takiej decyzji względami osobistymi: po okresie młodzieńczego buntu, gdy przekracza się trzydziestkę, ważne stają się pytania: jakim wartościom i jakiej słusznej sprawie chcemy służyć? Jak mamy dalej walczyć i buntować się, żeby się w tej walce i buncie nie zagubić? Jak pogodzić nasze ambicje i dążenia z twardym naciskiem, jaki wywiera na nas codzienna, banalna rzeczywistość? Jak zwalczyć jej opór, zachowując integralność? U progu osobniczej dojrzałości zaczynamy więc twardy bój o poczucie sensu własnej egzystencji. (Dodam tu od siebie: równie twardy i nierówny, jak ten, który podejmują bohaterowie filmów z Dzikiego Zachodu, za to różniący się od ich zmagań tym, że częściej się go przegrywa niż wygrywa.) A przy tym Antywestern jest, wedle swej twórczyni, spektaklem o człowieczej doli w wersji kobiecej, która to wersja ludzkiego losu jest, zdaniem Kaczmarek, trudniejsza, jako że kobiety są w naszym społeczeństwie częściej i w sposób bardziej ekstremalny rozliczane ze spełniania swych życiowych ról i wykonywania swych obowiązków. Ich ogólnoczłowiecze niedopasowanie do świata jest zatem tragiczniejsze i bardziej dojmujące od męskiego.

Jak to dążenie do rozliczeń z własnym losem przekształcić w teatralny spektakl nie będący nudnym monodramem z wielką ilością trudnego tekstu, którego treść z trudem, opornie toruje sobie drogę do umysłów coraz bardziej znudzonych i zniecierpliwionych widzów? Jak podzielić się z nimi swym egzystencjalnym niepokojem, lękami, swą wrażliwością, przemyśleniami, „całym swym jestestwem” nieodwołalnie pogrążonym w „smudze cienia”, nie popadając w tanią bebechowatość? Cóż, oprócz talentu i nieodzownego aktorskiego tupetu warto mieć za sobą kilkuletnie intensywne doświadczenie pracy w jednym z najbardziej twórczych polskich teatrów alternatywnych, codzienny wgląd w główny, merkantylny nurt kultury za sprawą pracy w przemyśle reklamowym, oddanych i twórczych „starszych braci w sztuce” w osobach Wojciecha Wińskiego i szefa Sceny Roboczej Adama Ziajskiego, no i sceniczne wcielenie w postaci Laury Leish. Laura, wedle słów samej performerki, pomaga nadać jej scenicznej obecności inne znaczenie, jest odważniejsza i bardziej zdeterminowana. Laurze Leish mogą na scenie przytrafić się rzeczy nieosiągalne dla Ewy Kaczmarek.

I się przytrafiają. Piękna i poetycka jest scena narodzin bohaterki – w tle, na ekranie Laura nurkuje w rozświetlonych od góry słońcem wodach, a obecna przed nami Laura z krwi i kości wyznaje swą bezsiłę wobec konieczności narodzin, które w końcu się dokonały, lecz których wcale nie pragnęła. Potem mamy mozolne przystosowywanie do życia w społeczeństwie poprzez przedszkolny taniec z czerwonymi króliczymi uszami na głowie, z szerokim uśmiechem na ustach, przywołanym przez obietnicę pani przedszkolanki, że „już w przyszłym roku możesz być króliczą królową”.

A jest się do czego przystosowywać – wyścig szczurów już niebawem się zacznie, a wtedy to już trzeba być zawsze fit i ready, trzeba mieć oczy dookoła wysoko podniesionej głowy, nie oglądać się na innych i przeć do przodu. Bo skoro już, kochana, znalazłaś się na tym świecie, musisz zapomnieć o swoim lęku i niedopasowaniu. A świat jest, jaki jest i spotkasz na nim głównie tłamszących cię facetów, podobnych do tych dwóch kowbojów, co się teraz koło ciebie kręcą.

Dwaj partnerzy zostają przez Laurę wkrótce po swym „zmartwychwstaniu” przedstawieni jako Strach (Piotr Zawadzki) i Wstyd (Wojciech Wiński) – nieodłączni towarzysze jej ziemskiej doli. Na podstawie działań, jakie podejmują, można by im jednak nadać jedno wspólne imię: Dyscyplina. Bowiem bezosobowi, brutalni kowboje co rusz dyscyplinują bohaterkę, przywołując ją do porządku, tzn. do normalnego pełnienia przypisanych jej społecznych ról. Nie wahają się przed mocnym przytrzymaniem czy nawet związaniem Laury i poganianiem jej w życiowym „kieracie” za pomocą bata. Wtedy na nic się zdają szlochy, uniki, wyrywanie się z żelaznych objęć partnerów. Trzeba… tak, tak – zapomnieć o swoim lęku, niedostosowaniu itp., itd.… I do przodu!

A gdy dziewczynka jest grzeczna, panowie w kapeluszach też łagodnieją. Strach może nawet z nią zatańczyć w takt skocznej melodyjki wygrywanej przez Wstyd na akordeonie. Chyba im się podoba to, że ich „podopieczna” może w przyszłym roku awansować na królową królików.

Gdy Laura Leish już podzieli się z nami swą intymną traumą rodem ze smugi cienia, gdy poznamy ją na tyle dobrze, iż będziemy mogli precyzyjnie, współodczuwająco odnieść jej los w całym jego rozdarciu do tego, co sami nieustannie przeżywamy, przychodzi pora na rozliczenia – „strzelające palce” bohaterki skierowane zostają w naszą stronę. Laurę Leish stać na ten gest, który Ewie Kaczmarek przysporzyłby zbyt wielu rozterek moralnych. Potem Laura likwiduje Wstyd – tym razem już nie strzałem z palca, tylko z odebranego mu kowbojskiego rewolweru. Strach się boi, kluczy, ucieka, oddaje Laurze swój rewolwer w czytelnym geście poddania się. Nic z tego – on też pada, powalony strzałem.

Smuga cienia zostaje przekroczona, teraz Laura może rozliczać się tylko z samą sobą. I rozlicza się – wchodzi za przewrócony stół, przykłada sobie oba rewolwery do głowy…

„Co dalej z Tobą, Ewo?” – pytamy sami siebie w trakcie oklasków, gdy uśmiechnięta, jak najbardziej żywa Ewa Kaczmarek w towarzystwie rozluźnionych i też całkiem żywych partnerów składa nam pospektaklowy ukłon. Jej życie – zwykłe i niezwykłe, codzienno-banalne, a jednak wywyższone przez przywileje talentu, pracowitości oraz wyrzeczeń, które prowadzą do twórczości oraz Przeżyć Istotnych – zostało przed nami rozwinięte niczym barwny dywan w całej swej teatralnej krasie. Ewa wiele tutaj zawdzięcza odważnej i zdeterminowanej Laurze Leish. Ale Laury już nie ma, Laura leży za stołem z dwoma kulami w głowie. Co teraz, Ewo?

Piękny spektakl, rzetelna teatralna robota, wielkie aktorskie poświęcenie; warto udać się w tę niełatwą podróż wraz z Ewą-Laurą jako przewodniczką.

29-09-2014

 

Scena Robocza w Poznaniu
Antywestern
scenariusz i reżyseria: Ewa Kaczmarek
kostiumy: Idalia Mantas
muzyka: Adam Brzozowski
wideo: Maciej Domagalski
motyw graficzny: Anna Olszewska
współpraca artystyczna: Artur Szych
współpraca choreograficzna: Ewa Sobkowiak
występują: Laura Leish, Wojciech Wiński, Piotr Zawadzki
produkcja: Centrum Rezydencji Teatralnej Scena Robocza
czytał: Tomasz Knapik
premiera: 25 czerwca 2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: