AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Scarey drama

Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
Fot. Karolina Kubera AFA  

Dla Moniki Strzępki i dzieciaków z PWST Wesele Wyspiańskiego to bardziej kronika wypadków seksualnych niż dramat postaw politycznych. I publiczność z tą wizją raczej się zgodziła. Oklaski były entuzjastyczne.

Moje dziecię powiada, że za karę będzie własnemu potomstwu wyświetlać Wesele Wajdy. Jest z pokolenia aktorów Moniki Strzępki. Być może dlatego w tym widowisku najbardziej spodobały się mi pałeczki do sushi w koku reżyserki i kolczyki Panny Młodej (Monika Janik). Panna Młoda też, albowiem uroda młodości jest najefektowniejszym produktem młodych artystów. Sam performans już po kwadransie stał się nieznośnie przewidywalny.

Wszystko z powodu schematycznego rytmu zdarzeń. Strzępka ułożyła sceny jak kroki podczas lekcji tanga: sceny nudnawe, snujące wśród kłębów dymu jak w cukrowej wacie co najmniej dziwaczne dziś i mało przejrzyste kwestie bohaterów Wyspiańskiego, przecinają eksplozje piosenek R.U.T.Y. i agresywny taniec weselników w stylu dość rozpaczliwym. Jest groźnie i szyderczo mniej więcej jak na seansie Scarey movie.

Liczyłem na więcej. Mniejsza o to, czy na komiks historyczny, rap operę buffo czy też groteskową biesiadę disco polo. Każdy pomysł wydawał się dobry dla kogoś, kto tekst pamięta i rozumie, że sztuka Wyspiańskiego jest już po prostu démodé. Że aby przetrwać na współczesnej scenie, wymaga ekspresyjnej, energetycznej wizji. Atmosfera inteligentnej skandalistki, otaczająca reżyserkę, rozbudziła we mnie głód zdarzeń niezwykłych. Ale grzechem polskiego teatru – także teatru Strzępki – jest wątłość wyobraźni, czyli podatność na klisze popkultury i dość ubogi „pulpifictionizm” oraz epatowanie nadmiarem energii.

Niestety, wrocławskie Wesele w żadnej mierze nie jest porywające. Reżyserce nie udało się stworzyć przekonującej widza czasoprzestrzeni. Na maleńkiej scenie (po co?), osaczonej wypiętrzoną, czarną trybuną plastikowych krzesełek (po co, skoro tuż obok płachtami nakryto wygodne fotele?), oglądaliśmy, a częściej słuchaliśmy (bo mało co było z owej trybuny widać) trzech aktów Wesela niczym transmisji gminnych dożynek.

Niepotrzebnie, niefunkcjonalnie zacieśniona przestrzeń pętała artystów i uwierała widzów w tyłek. Pozorne bycie blisko zdarzeń bynajmniej nie oznacza współuczestnictwa. Na domiar złego tkwiliśmy wśród teatralnych bebechów, co rugowało z tej rzeczywistości jakkolwiek rozumianą iluzję. Pięć kiwających się brzózek w stojakach, teatralna maszynownia, stoły mikserskie, odrapane kulisy, tabliczki wyjść ewakuacyjnych, widok parkingu zza uchylanych drzwi (gdy story opowiada zupełnie o czymś innym) zderza dramatyczne (w sensie realia tekstu) z odartym z magii (przestrzeń sceny).

Zdarzeń nie streszczam – tekst jest w Internecie. Koncepcji reżyserskiej też nie, bo nie nagrywałem. A że Pan Młody (Wojciech Marcinkowski) głównie śmiga z drzwi w drzwi jak tasmański diabeł z kreskówki, trudno się skupić na rzeczonych przezeń kwestiach o poezji, chłopach, urodzie wiejskich panien czy narodowych obowiązkach. Ksiądz (Krystian Durman) z kolei łka, obłapia kogo się da, pije z flachy, wymiotuje i sika na kaloryfer. Nadpobudliwy Czepiec (Kacper Sasin) leje po mordach i stawia kosę na sztorc, jak wypadało sto lat temu w Galicji. Kiedy więc Chochoł w T-shircie (Filip Bochenek) wtacza się w finale ze snopkiem słomy jak z monstrancją, odczułem ulgę, że to już koniec tego nadpobudliwego energetyzmu.

Ciekawiej zda się, gdy chwilami zapadamy w Grand Guignol. Wówczas rzecz dzieje się np. na zapleczu zakładu oponiarskiego, w którym Rachel (Natalia Łągiewczyk) dorabia, tocząc gumy z lewej ku prawej stronie i z prawej do lewej niczym mali chłopcy. Ale złuda niezwykłej intrygi trwa krótko. Do nowatorskiej postaci nie zdążyłem się przyzwyczaić. Wątki oponiarskie rychło stały się drugorzędne. Pojawiały się motywy zduńskie: gołą tu i tam Rachel drużbowie smarują błotem z blaszanej wanny, jakby miała być golemem. Więc fantastyka grozy? Konia z rzędem temu, kto zrozumie cud tego przeistoczenia.

Bywa i feministycznie. Oto postaci wymieniają się imionami i emploi niczym bohaterowie komiksów Marvela. Marysia przeistacza się w Wernyhorę, Maryna w Upiora, Radczyni w Hetmana, Zosia w Czarnego Rycerza, Haneczka w Stańczyka. Kobietki grają najpierw postaci serio, stąpając po cienkiej granicy groteski i kiczu. Niestety, prędko szarżują, grepsują, mrugają okiem, szydzą, wrzeszczą. Śmiechu co niemiara, jak zawsze podczas kabaretu o zbyt wczesnej porze. Prawdopodobieństwa żadnego.

Próby psychologicznej, konsekwentnej kreacji nikną wśród żartów, wrzasków, tupotów, pijackiego bełkotu papierowych weselników. Spójrzmy na trójpostać Katarzyny Dmoch. Jest po kolei Kliminą, Maryną i Upiorem. Zgrabna, o kształtnej sylwetce, z burzą loków w stylu Avy Gardner z lat 40. Wydaje się zrazu, iż rozumie swoje ciało. Jako Klimina błyskotliwa. Jako Maryna pewna swej seksualności. Jako Upiór, skąpana w czerwonej farbie, nieco wycofana ze zdarzeń. Próbuje grać nieustannie. W chwilach przerwy, gdy jej postać nie kształtuje zdarzeń, nadal gra. To cenne. Chwała Strzępce, że dopilnowała.

Oto siedząc na krześle, rozchyla nieco nogi i uruchamia dłoń, jakby mimowiednie opowiadając żądze, które w tym ciele tkwią. Więc mikrobalet palców prawej dłoni, sugerujący doznania oralne. To znów pieszczota ud dłonią lewą. Ale za każdym razem owa aktorska miniatura kończy się niczym. Zero seksu. Tak jakby psyche ostro hamowała na granicy publicznego z prywatnym. Więc czyje to ciało – aktorki czy postaci? Aktora czy widza? Piękni hipokryci? Czy taki jest teatr? Tylko to pokolenie?

Oto młodziutcy aktorzy zagrali – widząc zaprzyjaźnioną publiczność – w nieznośnej manierze popisów recytacyjnych Ani Shirley na estradzie hotelu w Złotych Piaskach. Soczystym kwestiom towarzyszy zatem najczęściej samouwielbienie i rzut oka ku widzom. Uwielbiam także, gdy bohaterowie zdarzeń perorują namiętnie ze sobą, jakby odgradzała ich betonowa ściana. Zabałaganiona rekwizytami ciasnota powodowała zdarzenia przypadkowo komiczne – oto zmysłowy hetman Branicki w stringach (Anna Kończal), kucając za narożnikiem z europalet, skrzecząc jak upiór ze wspomnianego filmu, nagle dymi zadkiem, gdyż niefortunnie umieszczono tuż za nim dymiarkę.  

Wyspiański nie lękał się prawdy. Jego bohaterowie są patetyczni i groteskowi – jak w życiu. W Weselu Moniki Strzępki nie ma patosu, jest tylko ironia. Oczywiście, to mógł być wymiar na zamiar lub odwrotnie.

Niezależnie od historii wszyscy lubimy się bzykać – to przede wszystkim sugeruje spektakl PWST. Powtórzę zatem kwestię Andrzeja Mleczki: obywatelu, nie pieprz bez sensu!

29-04-2015

 

Teatr PWST w Krakowie Filia we Wrocławiu
Stanisław Wyspiański
Wesele
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego
reżyseria: Monika Strzępka
scenografia i kostiumy: Zespół
obsada: Katarzyna Bernaś, Katarzyna Dmoch, Monika Janik, Anna Kończal, Natalia Łągiewczyk, Ewelina Pankowska, Małgorzata Saniak, Filip Bochenek, Krystian Durman, Maciej Gisman, Wojciech Marcinkowski, Kacper Pilch, Kacper Sasin, Kamil Szeptycki, Piotr Wątroba
premiera: 17.04.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (6)
  • Użytkownik niezalogowany Widz.
    Widz. 2015-08-25   12:12:00
    Cytuj

    Najwyraźniej recenzent bardzo nie lubi Pani Moniki Strzępki. Nie wysilił się, żeby znaleźć pozytywy spektaklu, którego forma sprawia, że trzy godziny na "Weselu" mijają jak oka mgnienie, a młodzi aktorzy prezentują całkiem niezły warsztat. Czy ta recenzja nie ociera się o obraźliwy ton szczególnie w swoim zakończeniu?

  • Użytkownik niezalogowany Szkoda słów
    Szkoda słów 2015-06-28   17:28:41
    Cytuj

    To pisał jakiś kretyn.

  • Użytkownik niezalogowany Jacek
    Jacek 2015-06-27   01:13:15
    Cytuj

    Mam wrażenie, że oglądaliśmy zupełnie inne spektakle.

  • Użytkownik niezalogowany głebokie
    głebokie 2015-05-10   12:25:39
    Cytuj

    i filozoficzne. I na pal z tymi, którzy myślą inaczej. Człowiek napisał(a):

    Wydaje mi ze ten człowiek tak sobie rozumie teatr ale bardzo lubi go krytykować, no nic, Polska, musza byc i tacy.

  • Użytkownik niezalogowany Człowiek
    Człowiek 2015-05-08   11:22:58
    Cytuj

    Wydaje mi ze ten człowiek tak sobie rozumie teatr ale bardzo lubi go krytykować, no nic, Polska, musza byc i tacy.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-05-02   16:58:51
    Cytuj

    bo to jest autotematyczne, tzn psychoterapeutyczne