AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Scena/ekran: Filmowe portrety Szekspira cz. II

Miguel i William, reż. Inés París, Hiszpania, 2007.
Tajemnica Szekspira i jego sonetów, reż. John McKay, Wielka Brytania, 2005.
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
 

Anonimusowi Rolanda Emmericha, określającemu swoją przynależność gatunkową jako polityczny dreszczowiec, trudno było jednocześnie uniknąć łatki „pseudohistorycznego dramatu”. Zbyt wiele było w nim trudnych do udowodnienia przypuszczeń i mało prawdopodobnych teorii, które tak rozmyślnie układały się w wypracowany przez Hollywood kanon sensacyjno-rozrywkowej produkcji. W Miguelu i Williamie (2007) podobnych mistyfikacji artystycznych na zadany temat znajdziemy może jeszcze więcej, lecz nazwać ten film „pseudohistorycznym” byłoby wielkim nieporozumieniem. Jest bowiem jedną wielką fantazją, czego wcale nie próbuje ukrywać. Żadnych więc bulwarowych rewelacji i świadomych prowokacji. Twórcy, nie pretendując do odtworzenia rzeczywistego przebiegu wydarzeń, uruchamiają, jak zalecał swym aktorom Stanisławski, owo „magiczne gdyby”. Puszczają wodze wyobraźni, nie zapominając przy tym puszczać oczka do widzów. Dlatego wychodzi im rzecz zabawna, autoironiczna i pełna niepohamowanej chęci życia i szczęścia, bliska lekkomyślnej atmosferze niektórych nowel z Dekameronu Giovanniego Boccaccia. Do nich też pasowałoby hasło promocyjne tej komedii romantycznej: „W sztuce i miłości wszystkie chwyty są dozwolone”.

Po raz kolejny Szekspir zostaje przedstawiony jako osoba targana namiętnościami miłosnymi. Jest młody, kochliwy, spragniony kolejnych erotycznych podbojów, w czym niezawodnie pomagają mu jego nietuzinkowe zdolności literackie, czyli taki, jakim „powinien” być „prawdziwy” poeta. Hipnotyzuje i uwodzi, podbierając słowa-kluczyki do serc-zamków swoich wybranek. Dokładnie takim widzimy go w jednej z pierwszych scen. William (w tej roli przystojny brytyjski aktor i tancerz William Kemp), trzymając w gorącym uścisku piękną Leonor (ponętna i charyzmatyczna Elena Anaya) i pokrywając jej szyję pocałunkami, obiecuje dziewczynie zaszczytną rolę muzy. Nie mniej jednak autora Romea i Julii czeka rozczarowanie. Piękność, zaręczona z owdowiałym księciem Obando, którego – zwyczajem naszych wyobrażeń o tamtej epoce – nigdy w życiu nie widziała, musi wracać do pełnej słonecznych pejzaży Kastylii.

W tym samym kierunku podąży rozkochany William, a punktem docelowym jego podróży stanie się imponujący zamek zamożnego arystokraty. Dokładnie tak. Tu reżyserka i scenarzystka, Inés París, proponuje widzowi pofantazjować na temat zagranicznej wyprawy dramatopisarza znanego z tego, że umieszczając akcję swoich sztuk w różnych miastach Europy (ze szczególnym uwielbieniem do Włoch), osobiście nie odznaczał się szczególną mobilnością. Na własne usprawiedliwienie, a raczej zabiegając o możliwe alibi, twórczyni wskazuje na białą plamę w biografii Stratfordczyka. Pół żartem pół serio zapytuje odbiorcę: dlaczego by właściwie nie? Lecz na tym nie koniec. Skoro już wyprawiono jednego z największych angielskich pisarzy do Hiszpanii, to niech tam spotka swego sławnego współcześnika, Miguela de Cervantesa. Tym bardziej, że i tu istnieje niejakie chronologiczne prawdopodobieństwo. Jak nie trudno się domyślić, wszystkie wymienione okoliczności niechybnie prowadzą do utworzenia wielokąta miłosnego.

Zamieszanie uczuciowe Leonory wydaje się być zrozumiałym. Cervantesa w filmie gra dojrzały i mężny Juan Luis Galiardo. Takim też jest jego autor Don Kichota, który równie dobrze włada piórem, jak i mieczem, ma za sobą służbę w wojsku, ciężkie i hartujące niezłomność doświadczenia jeńca i więźnia. Na jego tle włażący do pokoju przez okna Szekspir to egzaltowany awanturnik i fajtłapowaty dowcipniś, z upojeniem deklamujący własne wiersze. Postać niemalże farsowa, ciągle uwikłana w niekończące się przedsięwzięcia erotyczne, w tym też w uwiedzenie przedstawiciela hiszpańskiej inkwizycji (co prawda dla szlachetnie umotywowanej intrygi), którym wcale nie przeszkadza obecność tej, dla której w pierwszej kolejności podjął się tej podróży.

Niemniej jednak rybak rybaka widzi z daleka. Cervantes rozpoznaje kolegę po oczach i czarnych od atramentu koniuszkach palców. Ich agon artystyczny na najlepszą teatralną sztukę niespodziewanie staje się jedyną możliwością na uratowanie życia i honoru Leonory. Połączywszy siły i talenty, wygrają tę bitwę dzięki wystawieniu przed obliczem zazdrosnego narzeczonego uproszczonej w swym dydaktyzmie wersji Otella. Na koniec nie bez przyjemności wyznają, że to „słowa są ich jedyną prawdziwą miłością”. Wtedy właśnie po raz kolejny przypominamy sobie, że spotykamy tytułowych protagonistów zanim ten pierwszy napisał swoje tragedie, a ten drugi stworzył Don Kichota. Wielki u wielkiego, jak sugerują twórcy, wielkich rzeczy jest w stanie się nauczyć.

***
Twórcy Tajemnicy Szekspira i jego sonetów (2005), jak niedwuznacznie wskazuje tytuł, równie ochoczo podążają tropem domysłów i snucia intrygujących wersji. Tym razem skupiają się na Szekspirze-poecie, autorze pokaźnego zbioru sonetów. Naświetlają jednocześnie ową tajemnicę postaci Fair youth i Dark lady, którym je zadedykował.

W odróżnieniu od Miguela i Williama produkcja BBC od samego początku nastraja nas jak najbardziej poważnie. W pierwszej scenie pisarz, po długich godzinach spędzonych na zachłannej twórczości, spogląda przez okno swego pokoju na martwe ciało dziewczynki w długiej białej sukience nocnej. Ktoś ostrożnie układa je wśród innych ofiar na wielki drewniany wóz. Jest jedna z nocy 1609 roku. Dżuma w Londynie zbiera swoje straszne żniwo. Zauważę, że straszna i wyniszczająca epidemia, z powodu której na długie miesiące zamykane były teatry, w jakiś sposób obecna jest w większości filmów o Szekspirze. Trudno, żeby było inaczej, skoro jest to jeden z nielicznych pewników historycznych w jego biografii. Szkoda, że nikt z przedstawionych twórców dłużej nie medytował nad związkami między dziełami autora Hamleta, a tym wyjątkowym doświadczeniem nieustannej bliskości śmierci. Na tyle dosłownej, że spacerujący po wąskiej ulicy dramatopisarz, szybko zamykając usta dłonią, zmuszony jest ustępować miejsce znanemu już nam wozowi.

W filmie Johna McKaya Szekspir (Rupert Graves) jest człowiekiem z krwi i kości. Czyli, mówiąc najprościej i najdobitniej, ma ciało. Nie tylko ciało erotyczne, chociaż i na ten aspekt kładzie się niemały akcent, ale też ciało cierpiące, starzejące się i wymykające się spod kontroli. Nieprzypadkowo jedną z ważnych drugoplanowych postaci staje się empatyczny lekarz John Hall, którego gra „marvellowski Loki”, Tom Hiddleston. To on, w wielkim zaufaniu i ze źle skrywanym lękiem poproszony o opinię, diagnozuje u pisarza syfilis. Twórcy ponadto sugerują, że akurat ta choroba, powróciwszy po nieudanym, wyglądającym na makabryczny seans tortur, leczeniu w wannie z rozcieńczoną rtęcią, stała się prawdziwą przyczyną śmierci poety.

Wszystko to wpisuje się w lejtmotyw filmu, którym jest ukazanie wybitnej jednostki zanurzonej, jak każda inna, w nieubłagalnej rzece upływającego czasu. Wskazuje na to pełna niewyszukanej symboliki, rozpoczynająca film sekwencja obrazów. Pierwsze, co widzimy – to dogorywająca świeca. Następnie szybko, w jakieś gonitwie, pokrywające kartkę papieru zwrotki. Wreszcie kilkusekundowe ujęcie z wielkim zegarem na ścianie. Żeby przywołać jeden z sonetów: „Gdy w kręgu myśli słodkich, uciszonych,/ Sprawy minione wspominać próbuję, / Wzdycham za stratą rzeczy upragnionych / I utracony czas znów opłakuję” (tłum. Maciej Słomczyński). Niejedno więc tej dość skromnej produkcji można by zarzucić – nie jest to, szczerze mówiąc, dzieło o wielkiej wartości artystycznej – niemniej jednak należy przyznać, że próbuje ono ugryźć zagadnienia ważne i trudne.

Pamiętając o tym, wyczuwamy, że pożądanie seksualne, które dramatopisarz miałby żywić do Williama Herberta (Tom Sturridge), wysokiego, szczupłego i pięknego („istny Adonis!”) młodzieńca z pulchnymi wargami i charyzmą wampira, jest raczej rodzajem fascynacji czy projekcji. Jakby poeta uwiedziony został odwieczną mocą i tajemnicą owej youth, podobnie jak Paolo Sorrentino w swojej Młodości. Odczytywanie skomplikowanej relacji tych dwóch postaci na współczesną i niedwuznaczną modłę byłoby zresztą anachronizmem nieuwzględniającym specyficznego renesansowego ducha wolności w ekspresji emocjonalnej względem przedstawicieli tej samej płci. Pamiętajmy, że same sonety, przez długi czas ignorowane zarówno przez wydawców, jak i czytelników, powróciły do łask dopiero za sprawą rewolucji romantyzmu.

Druga muza Szekspira, zmuszona zarabiać prostytucją w często odwiedzanej przez niego karczmie/burdelu, orientalna piękność Lucie (znana z Gry o tron Indira Varma), jak nikt inny najdobitniej i, być może, najboleśniej, uświadomi poecie, że „już nie są takimi, jakimi byli kiedyś”. Są rzeczy, których nie da się zatrzymać lub odwrócić. Dlatego też publikacja tomu sonetów jako swoiste podsumowanie dłuższego okresu życia staje się w filmie bardzo osobistym listem pożegnalnym dedykowanym tym dwóm osobom, które będą w stanie w pełni odszyfrować jego przesłanie. Where will you go now, Will? – zapytuje wydawca autora, przed którym już otwierają drzwiczki karety. Home – pisarz odpowiada jednocześnie jemu, samemu sobie i całemu miastu, które za chwilę ma opuścić.

24-06-2020

Miguel i William, reż. Inés París, Hiszpania, 2007.
Tajemnica Szekspira i jego sonetów, reż. John McKay, Wielka Brytania, 2005.


skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: