AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Sylwester na bis!

Fot. Maciej Stobierski  

Z niecierpliwością oczekiwałem, aż wybije północ. Na scenie lał się już szampan, a aktorzy wystrzelili konfetti ponad głowami widzów. Lada chwila dyrekcja teatru powinna była wejść na scenę i złożyć wszystkim noworoczne życzenia… Bo Eugeniusz Bodo – Czy mnie ktoś woła? sosnowieckiego Teatru Zagłębia przypominał bardziej koncert sylwestrowy niż spektakl teatralny.

Rafał Sisicki – miłośnik telewizyjnego cyklu W starym kinie – postanowił pokazać na scenie historię życia jednego z największych gwiazdorów międzywojnia, Eugeniusza Bodo. W tym celu sięgnął nie tylko po fakty biograficzne dostępne w rozmaitych publikacjach, ale też po bogatą filmografię artysty, w której odnalazł stare szlagiery, takie jak: Umówiłem się z nią na dziewiątą, Już taki jestem zimny drań czy Dziś ta i jutro ta. Efekt jego pracy możemy oglądać na scenie Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Pozostaje tylko pytanie, jak ów efekt nazwać – czy jest to spektakl muzyczny, koncert, a może rewia lub wodewil? Sporo tam cekinów, piór, muzyki, piosenek, tańców. I tylko treści jakoś brak…

Na scenie naprzemiennie obserwujemy przesłuchiwanego przez NKWD Bodo – a właściwie Eugène’a Bogdana Junoda – u schyłku życia (zmęczony Grzegorz Kwas) oraz gwiazdora brylującego na estradzie, wykonującego swoje najbardziej popisowe numery (nieustannie uśmiechnięty Piotr Bułka). Zapewne w zamyśle reżysera ukazanie tej samej postaci z dwóch tak odmiennych perspektyw wydawało się interesujące – efekt okazuje się jednak zgoła przeciwny…

Sceny przesłuchań są miałkie oraz nieciekawe. Nie chodzi tu bynajmniej o ich powtarzalność, bo to wydaje się jak najbardziej zrozumiałe. Problemem jest to, że zostały zrealizowane bez konkretnego pomysłu i nie wnoszą do widowiska zupełnie nic. Nie zawierają żadnej treści, z której moglibyśmy dowiedzieć się czegoś o Eugeniuszu Bodo i jego interesującym życiu. W ogóle całość przedstawienia nie daje nam takich informacji – jest wręcz przeciwnie… Jeśli nie przyjdziemy do teatru zaznajomieni z biografią (lub przynajmniej filmografią) artysty, to wielu rzeczy po prostu nie zrozumiemy. Bo niby dlaczego jedna z aktorek śpiewa, że „chce być biała”? Dlaczego chłopiec grający małego Eugeniusza (Jan Bieńkowski / Kacper Gmurski) wchodzi na scenę przebrany za kowboja? Na te pytania na pewno nie dostaniemy odpowiedzi podczas sosnowieckiego widowiska. Zamiast ciekawie zaprezentowanej biografii Bodo otrzymujemy rozsypującą się układankę, której części trudno do siebie dopasować.

Tymczasem druga „perspektywa” okazuje się niczym innym, jak tylko koncertem szlagierów z okresu 20-lecia międzywojennego. W żaden sposób (oprócz osoby ich wykonawcy) nie jest ona połączona ze scenami przesłuchań, które nikną w blasku rewiowych popisów. I to właśnie ta część (mimo iż wyjątkowo jednorodna przez co w swej konwencji przewidywalna i tracąca tempo) wydaje się o wiele ciekawsza – utrzymana w estetyce czarno-białego filmu, z panami w smokingach i paniami w błyszczących sukniach z frędzelkami oddziałuje na widza nieco nostalgicznie. Choć brak tym scenom charakterystycznego dla rewii przepychu oraz splendoru, w eleganckiej scenografii Aleksandry Szempruch wyglądają one gustownie. Na pierwszy plan zdecydowanie wybijają się tu minimalizm i prostota, jednak to właśnie piosenki pełnią dominującą rolę w przedstawieniu – dlatego też trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z koncertem…

Zamiast ciekawie zaprezentowanej biografii Bodo otrzymujemy rozsypującą się układankę.O dziwo zespół Teatru Zagłębia – choć przecież dramatyczny – radzi sobie całkiem dobrze. Choreografia Jakuba Lewandowskiego, opracowana tak, by niedociągnięcia nie rzucały się w oczy, nie jest może szczególnie wyszukana, ale sprawia wrażenie lekkiej i niewymuszonej, czyniąc doskonałe tło dla piosenek. Również przygotowanie wokalne aktorów zasługuje na uznanie – zwłaszcza jeśli chodzi o Piotra Bułkę, na którego barkach spoczywa przecież ciężar całego widowiska. I choć słyszalne jest, że mamy do czynienia ze śpiewającym aktorem, a nie aktorem śpiewającym, słucha się go całkiem przyjemnie. Krótko mówiąc, zespół stara się ze wszystkich sił i daje z siebie wszystko, więc jeśli coś „nie poszło”, to na pewno wina nie leży po stronie aktorów.

Realizacja Sisickiego wygląda na nieprzemyślaną, nie posiada jasnego przekazu, a przede wszystkim nie ukazuje powodu, dla którego w ogóle zaistniała na teatralnych deskach. Podział przedstawienia na dwie „perspektywy” okazuje się zbyteczny – nie uzupełniają się one, a raczej istnieją obok siebie. W efekcie powstał koncert (utrzymany w konwencji eleganckiej, międzywojennej zabawy sylwestrowo-karnawałowej) posiadający w przerwach pomiędzy utworami „sceny mówione”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zostały tam wstawione jedynie po to, aby aktorzy mogli chwilę odetchnąć za kulisami.

Celem Eugeniusza… było być może ukazanie życia celebryty – pustego, nieciekawego, toczącego się w blasku estradowych lamp, pozbawionego prywatności, przetykanego licznymi romansami. Czasu zmarnowanego, nie do odzyskania. Można się jedynie domyślać, że reżyser chciał ukazać Eugeniusza Bodo jako ofiarę gwiazdorskiego stylu życia. Wszystko to musi jednak pozostać zaledwie w sferze domysłów, bo przedstawienie nic nie podpowiada, brak mu zwartości, wyrazistości i myśli przewodniej. Zamiast ciekawego widowiska, na jakie z pewnością zasługuje przedwojenny gwiazdor, otrzymujemy zaledwie recital w klimacie retro. Jeśli oceniać go jako koncert, to wypada on całkiem przyzwoicie. Spektakl Eugeniusz Bodo – Czy mnie ktoś woła? nie miał być chyba jednak sylwestrowym show. Niestety, na takie właśnie wygląda…

10-1-2014

galeria zdjęć Eugeniusz Bodo – Czy mnie ktoś woła?, reż. R. Sisicki, fot. Maciej Stobierski Eugeniusz Bodo – Czy mnie ktoś woła?, reż. R. Sisicki, fot. Maciej Stobierski Eugeniusz Bodo – Czy mnie ktoś woła?, reż. R. Sisicki, fot. Maciej Stobierski Eugeniusz Bodo – Czy mnie ktoś woła?, reż. R. Sisicki, fot. Maciej Stobierski ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Zagłębia w Sosnowcu
Eugeniusz Bodo – Czy mnie ktoś woła?
scenariusz i reżyseria: Rafał Sisicki
scenografia i kostiumy: Aleksandra Szempruch
obsada: Grzegorz Kwas, Piotr Bułka, Krystyna Gawrońska, Piotr Zawadzki, Andrzej Rozmus, Wojciech Leśniak, Aleksander Blitek, Tomasz Muszyński, Michała Bałaga, Przemysław Kania, Jan Bieńkowski / Kacper Gmurski, Agnieszka Bieńkowska, Beata Deutschman, Katarzyna Giżyńska, Ewa Kopczyńska, Edyta Ostojak, Ewa Żurawiecka, Krzysztof Korzeniowski
prapremiera: 3.01.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany ID z Brukseli
    ID z Brukseli 2014-01-22   17:19:03
    Cytuj

    Witam, zgadzam sie z wiekszoscia podanych przez krytyka obserwacji....choc wydaje mi sie one bardzo (za bardzo ???) surowe... Osobiscie bylam z Rodzina na spektaklu "sylwestrowym" (tzn. popoludniem 31/12/13) i wyszlam z niego bardzo zadowolona. Uwazam, iz aktorzy byli "spiewajacy" (wg mnie...) a NIE "spiewajacy aktorzy" ;) wg Waszego krytyka ! Mialam wrecz wrazenie, ze byl to zespol wystepujacy goscinnie, a pracujacy rzeczywiscie w teatrze muzycznym... Faktem jest, ze ja takze nie zrozumialam: (cytuje Waszego krytyka)"dlaczego jedna z aktorek śpiewa, że „chce być biała”? Dlaczego chłopiec grający małego Eugeniusza (Jan Bieńkowski / Kacper Gmurski) wchodzi na scenę przebrany za kowboja?".... To prawda, iz tez wolalabym, aby te fakty, byc moze wazne w biografii E.Bodo, byly ... mniej enigmatyczne (nota bene az do konca spektaklu...), ale...mimo tego bawilam sie wspaniale !!!! Pragne bardzo goraco i bardzo szczerze pogratulowac trupie Teatru zaglebia za ten wspanialy wieczor !!!! Co do (cytuje)"eleganckiej scenografii Aleksandry Szempruch", mimo iz faktycznie byla ona minimalistyczna (i tu sie calkowicie zgadzam z mim interlokutorem ;) potrafila nas ona przeniesc w swiat piosenek, muzyki i swoistej poezji z tamtego okresu... Osobiscie uwazam te scenografie za wyjatkowo udana !!!!! Oczywiscie, podkreslam, iz bylam na tym spektaklu wczesnym wieczorem w Sylwestra...wiec i szampan, i konfetti, wydawaly mi sie bardzo w konwencji sylwestrowej nocy... Jesli natomiast te same elementy spektaklu, ktore moze "troszke naiwnie" uznalam osobiscie za elementy typowo sylwestrowe a wiec "ruchome", zaistnialy takze podczas spektakli pozniejszych post-sylwestrowych, to... moze jednak troche szkoda, gdyz nie daje to zadnej wartosci dorzuconej do dziela (i tu zgadzam sie absolutnie z Waszy recenzentem) a wrecz...niestety...moze wygladac na nie do konca przemyslane... Na koniec jednak i "mimo wszystko" pozytywny akcent: dziekuje i gratuluje Artystom bioracym udzial w spaktaklu tudziez scenografowi za wspanialy moment, w ktorym dzieki Nim moglam uczestniczyc...